Strażackie wspomnienia. Płonął zabytkowy kościół w Zbyszycach

Strażackie wspomnienia. Płonął zabytkowy kościół w Zbyszycach

Kościół rzymsko-katolicki pod wezwaniem św. Bartłomieja w Zbyszycach stoi jakieś 200 metrów od brzegu Jeziora Rożnowskiego. Tak bliska odległość okazała się przydatna 11 marca 2003 roku. Wtedy to na tym odcinku udało się rozciągnąć linie wężowe i przy pomocy pomp pobierać wodę prosto z jeziora, aby ratować zabytkowy budynek. Pożar powstał najprawdopodobniej w głównej wieży kościoła.

Zabytek klasy „zero”, czyli o najwyższej wartości artystycznej, historycznej i naukowej w skali światowej, wzniesiony w XV wieku w stylu gotyckim, ze ścianami z kamienia oraz drewnianymi wieżą i stropem trawiony był ogniem. Pożar zauważono o godzinie 13:15. Nie udało się ustalić, co było jego przyczyną. Jak zanotowali wówczas strażacy, dojazd na miejsce był utrudniony, zwłaszcza dla ciężkich pojazdów, z powodu wąskich, krętych, górskich dróg.

Działania trwały dokładnie 18 godzin i 56 minut – zakończyły się o 8:15 następnego dnia. Wzięło w nich udział 25 strażaków z 10 zastępów PSP i 42 druhów z 7 zastępów OSP.

Działania

Jako pierwszy na miejsce dotarł zastęp z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 1 w Nowym Sączu.

– Po dokonanym rozpoznaniu polecono podać jeden prąd wody z działka samochodu na palącą się wieżę kościoła. Natomiast z drugiego samochodu, średniego, podać dwa prądy wody w natarciu na palący się dach – czyta komendant st. bryg. Paweł Motyka w strażackim raporcie z 2003 roku.

Komendant przypomina sobie, jak strażacy opowiadali później, że przy podawaniu wody z działka samochodu zauważyli, że wieża kościoła zaczyna się chwiać. W ostatniej chwili udało im się odjechać, inaczej drewniana konstrukcja runęłaby na nich.

Strażacy usiłowali wejść do środka kościoła, ale drzwi były zamknięte na klucz. Na miejsce dotarli dowódca JRG nr 1 i jego zastępca i przejęli dowodzenie. Zadysponowano do działań 40-metrowy podnośnik.

– Przy użyciu sprzętu hydraulicznego z samochodu technicznego wyważono drzwi i przystąpiono do ewakuacji mienia, znajdującego się w wewnątrz kościoła. Ze względu na silne zadymienie ratownicy pracowali w aparatach ochrony dróg oddechowych – zanotowali wówczas funkcjonariusze PSP.

Gdy do Zbyszyc dotarły kolejne zastępy PSP i OSP, na płonący budynek podawano łącznie sześć prądów wody i równocześnie ewakuowano wyposażenie kościoła, w tym przedmioty zabytkowe. Udało się wynieść wszystko, co nie było zamocowane na stałe i złożyć w budynku plebanii.

O 14:30 na miejsce dotarła grupa operacyjna z komendy miejskiej PSP, w tym będący wówczas naczelnikiem Paweł Motyka oraz Marian Marszałek. Przyjechał też oficer operacyjny z Krakowa, a dowodzenie przejął komendant miejski Janusz Basiaga. Zorganizowano wtedy zebranie sztabu.

– Spaleniu uległa w całości drewniana wieża kościoła, drewniana konstrukcja dachu i strop w całości, a częściowo organy. Uratowano murowaną część kościoła, pomieszczenie zakrystii, ołtarz główny oraz wyposażenie kościoła: obrazy, monstrancje, szaty liturgiczne, kielichy, feretrony, krzyże, księgi, książki zabytkowe, żyrandole, elementy ołtarzy, figurki. Wartość uratowanego mienia wstępnie oszacowano na około 2,5 miliona złotych – czyta Paweł Motyka w strażackich zapiskach sprzed lat.

Wspomnienia

Na miejscu oprócz strażaków byli między innymi starosta nowosądecki Jan Golonka, prezydent Nowego Sącza Józef Antoni Wiktor i władze kościelne. Strażacy współpracowali z proboszczem parafii Zbyszyce, dziekanem dekanatu, a także z konserwatorami zabytków w kwestii zabezpieczenia ewakuowanych przedmiotów.

– Pamiętam do dziś, że kiedy wynieśliśmy już mienie z kościoła, stał tam ksiądz, proboszcz bazyliki św. Małgorzaty w Nowym Sączu. Podszedłem do niego i zapytałem, co jeszcze ważnego czy zabytkowego możemy wynieść, póki jest taka możliwość. On mi odpowiedział wtedy, że najświętszy sakrament został wyniesiony, więc wszystko co najważniejsze wyniesione, a co do reszty nie ma potrzeby ryzykować. Bardzo mnie to wtedy zaskoczyło – wspomina komendant Motyka.

Strażacy nie ryzykowali więc już wynoszenia zabytkowych ławek, które były przykręcone we wnętrzu kościoła. Paweł Motyka opowiada też, że na miejscu pożaru pojawili się dziennikarze. Kiedy nagrywano jego wypowiedź na tle kościoła, w pewnym momencie jak rzadko kiedy zabrakło mu słów, moment później za jego plecami zawalił się strop budynku.

Dogaszanie

Po godzinie 20:20 na miejscu działań pozostał patrol policji oraz zastęp z OSP Gródek nad Dunajcem, aby nadzorować pogorzelisko i dogaszać ewentualne zarzewia ognia. Następnego dnia o godzinie 6:08 na miejsce zadysponowano zastępy z JRG nr 1. Funkcjonariusze PSP mieli ocenić sytuację i wykonać niezbędne prace związane z gaszeniem oraz zakończeniem działań.

Dogaszanie trwało do godziny 8:00. Potem teren działań został przekazany proboszczowi. St. bryg. Motyka doskonale pamięta, że w trakcie działań trudno było zgadnąć, że całkiem młodym, pełnym sił, ubranym po cywilnemu człowiekiem, który wybrudzony biega i pomaga wynosić rzeczy z kościoła, jest właśnie miejscowy ksiądz proboszcz…

Strażackimi wspomnieniami dzielimy się z okazji tegorocznego jubileuszu

150-lecia zawodowego pożarnictwa na Sądecczyźnie.

Szukaj kolejnych artykułów już wkrótce na dts24.pl.

Oto wszystkie opublikowane do tej pory artykuły z cyklu „strażackie wspomnienia”:

fot. arch. PSP w Nowym Sączu

Reklama