Strażackie wspomnienia. Schronisko na Przehybie płonęło, a strażacy nie mogli dojechać

Strażackie wspomnienia. Schronisko na Przehybie płonęło, a strażacy nie mogli dojechać

Grudzień, minus siedem stopni, wcześniej wielogodzinne opady śniegu. Kręta i wąska droga prowadząca na Przehybę była kompletnie zasypana. Pierwsi strażacy dotarli na szczyt dopiero niemal po godzinie od otrzymania zgłoszenia. Nie wszystkie samochody dały radę dojechać. Niektóre odmawiały posłuszeństwa na trasie, blokując przejazd kolejnym pojazdom. Brakowało wody. W tym czasie ogień niszczył górskie schronisko…

– Pracowałem wtedy już w Zawodowej Straży Pożarnej w Nowym Sączu, ale akurat nie była to moja zmiana. Jednak o tym pożarze bardzo dużo się później mówiło. Było dużo śniegu, problem z dojazdem… – wspomina st. bryg. Paweł Motyka, Komendant Miejski PSP w Nowym Sączu.

Jak wyjaśnia, schronisko PTTK na Przehybie leży już na terenie powiatu nowotarskiego, jednak jego zabezpieczeniem zajmują się służby z Sądecczyzny, bo jedyna droga dojazdowa na szczyt prowadzi z Gabonia.

Strażacy zaznaczali później, że pracownicy schronisk górskich muszą być w stanie sami walczyć z ogniem, by ugasić pożar zanim zdąży się rozprzestrzenić. Konieczne jest, by takie miejsca posiadały niezależne zaopatrzenie wodne. Służby nie zdążą dotrzeć na czas, zwłaszcza w zimie, co pokazał przykład schroniska znajdującego się na wysokości 1175 metrów nad poziomem morza – na Przehybie. Budynek spłonął niemal doszczętnie 17 grudnia 1991 roku.

Ogień

– Pożar został zauważony o godzinie 17:40 przez pracownika schroniska, palacza. Z pozostałymi pracownikami, trzema osobami, przebywał w pomieszczeniu kuchni i zobaczył przez okno odbicie płomieni na śniegu – zapisali wówczas w swoich raportach strażacy.

Kiedy mężczyzna dostrzegł ogień, pożar obejmował już około 5 metrów kwadratowych krytego gontem dachu. Powstał w okolicy komina.

O godzinie 17:44 pracownik przekaźnika telewizyjnego, odległego od schroniska o 120 metrów, powiadomił rejonowe stanowisko kierowania w Nowym Sączu. Później okazało się, że załoga schroniska również dzwoniła pod numer alarmowy, ale najprawdopodobniej równocześnie z pracownikiem przekaźnika, więc był problem z uzyskaniem połączenia.

Palacz i bufetowy usiłowali gasić ogień przy pomocy hydrantów wewnętrznych i gaśnicy śniegowej. Jednak nie przynosiło to większego efektu. Wysoka temperatura i duże zadymienie uniemożliwiły wejście na nieużytkowy strych.

Działania

Pierwszy strażacki zastęp dotarł do schroniska o godzinie 18:40. Byli to druhowie ze Starego Sącza. W raportach wyróżniony został nawet Julian Czajka – kierowca OSP Stary Sącz, który „w warunkach skrajnie trudnych i niebezpiecznych jako pierwszy dojechał na miejsce”.

Pożarem objęte było już wtedy około trzy czwarte pokrycia dachowego. Strażacy zbudowali trzy linie gaśnicze i jedną z nich wprowadzili do środka budynku od strony górnego wejścia. Działaniami kierował druh Jan Dziedzic, dowódca sekcji. O 19:20 przybyła zawodowa straż pożarna – ogień obejmował już konstrukcję dachu i poddasze, a pożar rozprzestrzeniał się na parter. Dowodzenie objął podpułkownik pożarnictwa Tadeusz Preis – Oficer Dyspozycyjny Komendy Wojewódzkiej. Na miejsce dotarła też grupa operacyjna – komendant rejonowy Antoni Bienias i porucznik pożarnictwa Maciej Halota. Później dojechali także dyrektor PTTK, dzierżawca schroniska i przedstawiciel policji.

Strażacy wyłączyli dopływ prądu do budynku. Pompy zasilające zbiornik schroniska nie pracowały, zapas wody w samochodach się kończył i podjęto decyzję o ograniczeniu działań do jednego prądu gaśniczego aż do przyjazdu kolejnych zastępów. Do działań zadysponowani byli strażacy z Nowego Sącza, OSP Stary Sącz, OSP Gołkowice, OSP Łącko, OSP Rytro, OSP Barcice, OSP Mszalnica i OSP Łukowica.

Jedne zastępy walczyły z ogniem, inne dowoziły wodę. Nie było to jednak łatwe, bo przejazdy samochodów trzeba było koordynować ze względu na wąską, krętą drogę. Na miejsce nie był w stanie dojechać ciężki samochód z Nowego Sącza, a także auto dowodzenia i łączności, pojazdy z Gołkowic i Łącka. Auto z Rytra miało awarię napędu i zablokowało drogę, a silnik samochodu z Łukowicy co jakiś czas odmawiał posłuszeństwa.

Strażacy współpracowali podczas działań z przedstawicielami PTTK Nowy Sącz oraz GOPR Szczawnica. O godzinie 21:15 pożar został zlokalizowany, a więc już się nie rozprzestrzeniał. Ostatnie płomienie ugaszono o 23:30, a działania zakończyły się dopiero o 14:45 następnego dnia.

Straty

Budynek schroniska na Przehybie miał trzy kondygnacje – sutereny i parter były niepalne, a pozostała część wykonana została z drewna. Obiekt był wysoki na 15 metrów, miał 28,7 metra długości i 19,2 szerokości. Posiadał instalacje elektryczną, piorunochronną, wodociągową z wewnętrzną siecią hydrantową, centralne ogrzewanie, a także opracowany plan ewakuacji i  prawidłowo oznakowane przejścia i wyjścia.

Ostatecznie spłonęła całkowicie drewniana część schroniska wraz z wyposażeniem. Straty oszacowano wtedy na 2 miliony (przed denominacją). Udało się uratować najniższą kondygnację, pomieszczenie GOPR z wyposażeniem, magazyny spożywcze, pralnię, kotłownię. Ocalały także sąsiednie budynki – drewniana szopa o wymiarach 3 na 4 metry, oraz nowo wybudowane schronisko o wymiarach 12 na 18 metrów, które znajdowało się w odległości około 15 metrów od pożaru.

Na szczęście nikt nie został ranny. W schronisku przebywała wtedy tylko czwórka pracowników.

Według oględzin, z zeznań świadków i analizy konstrukcji budynku jako hipotetyczną przyczynę pożaru należy przyjąć zapalenie palnej konstrukcji w części poddasza, spowodowane uszkodzeniem i nieszczelnością przewodu kominowego – zanotowali strażacy w 1991 roku.

Kończąc rozmowę na temat pożaru, komendant Motyka przypomina o innym zdarzeniu. Dokładnie trzy lata po tym, jak ogień strawił schronisko, jego gospodarz (od 1976 roku) Jan Bielak zginął tragicznie. 17 grudnia 1994 roku miał wypadek, gdy wjeżdżał skuterem śnieżnym na ukochaną Przehybę…

Strażackimi wspomnieniami dzielimy się z okazji tegorocznego jubileuszu

150-lecia zawodowego pożarnictwa na Sądecczyźnie.

Szukaj kolejnych artykułów już wkrótce na dts24.pl.

O żywiole, który pochłonął 10 budynków w Grybowie, pisaliśmy TUTAJ, o pożarze Willi Tatrzańskiej w Krynicy-Zdroju, gdzie najprawdopodobniej nigdy nie odnaleziono jednego człowieka – TUTAJ, a o płomieniach, w których zginęło 13 300 kurcząt TUTAJ.

fot. archiwum PSP w Nowym Sączu

Czytaj też:

Strażackie wspomnienia. Spłonęło ponad 13 tysięcy kurcząt

Strażackie wspomnienia. Willa Tatrzańska

Strażackie wspomnienia. Ogień w momencie pochłonął 10 budynków 

 

Reklama