Krynica Źródłem Kultury 2024: Dżem i LemON [RELACJA]

Krynica Źródłem Kultury 2024: Dżem i LemON [RELACJA]

Show must go on, czyli wszystko, co ma początek, ma swój koniec. W temacie ostatniego weekendu cyklu Krynica Źródłem Kultury prawdziwe podwójnie. Przecież dopiero co, chwilę temu, polskie media obiegła informacja o zbliżającym się końcu wszystkiego, współpracy zespołu z wieloletnim wokalistą Maciejem Balcarem. Ta niespodziewana informacja nie przeszła bez echa – nie mogła przejść. No bo jak? Jedni nadal rozpaczają i będą rozpaczać, drudzy – wręcz przeciwnie – doceniają niekwestionowany wkład Balcara i wyglądają przyszłego.

I tak oto już 6 kwietnia br. stare ustąpi miejsca nowemu. Sebastian Riedel, którego muzyczne drogi niejednokrotnie krzyżowały się z Dżemem, właśnie w tym roku – wyjątkowym z różnych powodów, wkroczy na ścieżkę wspólnego grania. Ścieżkę pełną nostalgicznych rocznic, pięknych jubileuszów i nowych wyzwań. Ale to dopiero przed nami…

Maciej Balcar i Jerzy Styczyński | Fot. Konrad Obidziński

A na razie mieliśmy piątek – i to jaki!, a który należy wpisać w rama kilku przyszłych pożegnalnych koncertów Dżemu z Balcarem na froncie. Zespołu dla mnie szczególnego, z którym jako publicysta mam podobny problem jak z wieloma innymi grupami o zbliżonym statusie. Relacjonować czy nie relacjonować, oto jest pytanie. Czy da się zrelacjonować kolejny z gazyliona gigów rozpiętych na czterdziestopięcioletniej osi scenicznych działań i dodać coś, co nie mijałoby się celem. Nie byłoby powtórzeniem – komunałem. Ciężko i trochę już nie wypada, bo cóż jeszcze dodać, co nie byłoby już dodane, co jeszcze skreślić, co nie byłoby skreślone. Wypadałoby polecieć jakimś dziennikarskim szablonem, że oto „w piątek (16 lutego) Dżem – zespół legenda – wystąpił na scenie Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju, otwierając kolejny i zarazem ostatni już weekend w ramach cyklu Krynica Źródłem Kultury”, a następnie zasypać was zdjęciami autorstwa wspaniałych fotografów agencji eventowej Especto.

Nie mam siły; nie stać mnie już na żadne powtarzane do znudzenia frazesy, jaką to niekwestionowaną legendą polskiej sceny i jednym z najważniejszych rodzimych grup rockowo-bluesowych jest Dżem. Ja przede wszystkim i jak zwykle jestem głodny. Głodny dobrej muzyki – muzyki na żywo. A tu takie zestawienie – taka klamra!, na którą wyczekałem się przeokrutnie i przecierpliwie, by następnie wstrzymać się z relacją i poczekać na LemON, któremu z poziomu treści jest bardziej niż bliżej i niż mogłoby się komukolwiek wydawać. Osobiście czekam zawsze na to, na tę niepewność. Na te zespoły, które mogłyby przekonać i zarazem utwierdzić mnie w przekonaniu jak tu dobrze się cierpi. Jak dobrze przemyca się prawdy, kiedy jest się szczęśliwym i zarazem nieszczęśliwy. Kiedy się chce i zarazem nie chce. Wszak komu chciałoby się buntować przeciwko życiu, światu, walczyć z demonami czy hołubić chwile, gdybyśmy tryskali zdrojami szczęścia.

Igor Herbut | Fot. Konrad Obidziński

Ale uświadomić sobie, że życie, miłość, wszystkie nasze strachy, nienawiści i pamięci z całą gamą piękna i bólu, to wszystko było tym samym. To był ten sam sen; ta sama baśń, którą niejeden z nas wrażliwców odtwarzał w zaciszu swojego pokoju – z przyciszonych głośników, nasuniętych słuchawek, by doczekać się ziaren prawdy o byciu osobą. Ale jak to wielu baśniach bywa, tak i tu, w przypadku takich dokumentalistów życia jak Dżem i LemON trzeba uświadomić sobie, że gdzieś tam między wierszami ich twórczości czai się to cudowne monstrum, którego albo się nie dopatrzy, albo weźmie nas z zaskoczenia. Przecież miliony noszą w sobie tę chorobę, nie wiedząc nawet o tym: pracują, jedzą, śpią. Bez sensu. A potem następuje terapia szokowa. W ich ręce trafia ta jedna piosenka, która budzi ich z życiowego letargu. Najwspanialsze jest to, że tak wielu się budzi. Najsmutniejsze, że niektórzy nigdy.

Dobra, koniec. Cześć i czołem i co by się nie działo, w końcu i tak wszyscy musimy się pożegnać. Ale nie ma w tym nic złego, ni grama smutku, gdyż każde rozstanie przekazuje nam cząstkę siebie. To nieuniknione. Piękne. I tak niezmiennie i na częściowym autoplagiacie kończę kolejny i raczej ostatni tekst o Krynicy, by załączyć wsteczne odliczanie do powtórnego z nią spotkania. Ale nawet gdyby miało okazać się, że to był ten raz ostatni, wspomnienia mam w butonierce – przypomną mi o wielu chwilach przekraczających granice czasu i przestrzeni; niosących w sobie głębokie ślady świętych pochodów wyjątkowego, które odczuwa się jak rytuał, celebrację życia i sztuki trafiającej prosto w serce.

Foto: Konrad Obidziński / Especto, Video: Miłosz Szarek & Bartosz Szarek

Reklama