Z gór widać lepiej. Kto nam zabrał piewcę zielonej murawy?

Z gór widać lepiej. Kto nam zabrał piewcę zielonej murawy?

Kilka dni temu wszystkie telewizje świata grzały do czerwoności na tzw. pasku informację, jak to sądecka kierowczyni samochodu luksusowej marki utknęła między kolejowymi rogatkami. Wszystko przez pazerność. Kobita najwyraźniej chciała dołożyć kilka minut czasu do krótkiego ludzkiego życia, wjechała więc między szlabany. Trzeba to zrozumieć, pragnęła być szybciej u celu, a nie marnować młodych lat stercząc przed rogatką. Opatrzność pospołu z maszynistą nadjeżdżającego towarowego czuwali jednak nad ową damą, więc dwustutonowa lokomotywa nie zarysowała jej lakieru w beemie.

Trochę trudno nam zrozumieć, skąd taki rwetes z tego powodu od Bałtyku aż do Tatr, wszak w rejonie ulicy Żywieckiej w Nowym Sączu mamy takie akcje kilka razy dziennie. Problem w tym, że żadna stacja telewizyjna nie chce tego nakręcić. Pewnie z braku lokomotywy w roli głównej. Kto bywały w Sączu ten może wie, że kwartał ulic na północ od Lwowskiej, to w większości jednokierunkowe. Nam to osobiście pochlebia, bo to trochę jak na Manhattanie. Szkopuł w tym, że na sądeckim Manhattanie kierowcy masowo jeżdżą pod prąd jednokierunkowych, bowiem: A. nie rozróżniają znaków drogowych, B. znaki rozróżniają, tylko je mają w… bagażniku. Czyli niemal identycznie jak kierowczyni z ul. Grunwaldzkiej, która uznała, że jest ważniejsza od pociągu, a nawet jeśli nie, to niech pociąg kombinuje jak ją ominąć. A wracając na Piekło, to wzdłuż ulicy Lwowskiej samochody masowo parkują „pod prąd”, co jest namacalnym dowodem, że ich kierowcy musieli przeciąć podwójną w tym miejscu linię ciągłą. W bratnich krajach za takie parkowanie tzw. służby wywożą auto na lawecie i trzeba je wykupić becelując słony bakszysz. W Nowym Sączu przeciwnie: parkujta jak chceta.

Ale co tam parkowanie wobec smutku, jaki wypełnia nasze serca po wstrzymaniu kolejnych odcinków serialu o stadionie w reżyserii reportera Remigiusza Szurka, emitowanego do niedawna cyklicznie na łamach jednej z gazet. Otóż reporter ów nie bacząc na skrajnie niesprzyjające okoliczności przyrody – a to skwar południa, a to syberyjskie błota – brnął niestrudzenie przez budowlane meandry sądeckiej inwestycji tysiąclecia, zaopatrzony w aparat fotograficzny oraz znalezione na manowcach gęsie pióro. Utrzymywaną w socrealistycznej retoryce relacją, bliźniaczo podobną do tych z wielkich budów wczesnego Gierka, reporter Szurek pragnął wlać w serca kibiców piłkarskich wiarę i nadzieję, iż obiekt – tu cytujemy za autorem – „dla Dumy Krainy Lachów” zostanie oddany w terminie. A jak załoga się napnie i w czynie społecznym weźmie nadgodziny, to zrealizuje zadanie przed planowanym terminem. „Trzeba przyznać, że zamontowane już ciemne oszklenie zdobiące fasadę stadionu, robi wrażenie” – raportował brawurowo specjalny wysłannik na front robót. Ciemni to my byliśmy, wierząc jak dzieci w Szurkowe bajki z mchu i paproci.

Cóż jednak ambitny reporter winny, skoro za dobrą monetę przyjął każde zdanie wypowiadane przez głównego bohatera swojego serialu, a w roli tej obsadził generalnego wykonawcę, piekącego kiełbaski nad ogniskiem rozpalonym na bazie chrustu i DTS-u pachnącego drukarską farbą. I jeszcze we wrześniu, a nawet październiku Remigiusz Szurek raportował z gorącego placu budowy, iż „Robotnicy zajmują się pracami przy fasadzie budynku, trwa zraszanie murawy, a na trybunach widać już wiele krzesełek”. I kiedy już było tak pięknie, kiedy nie mogliśmy sobie wyobrazić kolejnego poranka bez pasjonującej pogawędki reportera z budowlańcem, jakaś niewidzialna ręka zdjęła ów serial z łamów. I nagle nad Krainą Lachów nastała cisza. I z dumy nastał Wstyd Krainy Lachów. I tylko zroszona poranną rosą murawa roni łzę za człowiekiem, który jak nikt inny potrafił o niej pisać.

Najnowszy numer DTS dostępny bezpłatnie pod linkiem:

Reklama