Rozmowa z Moniką Kawą, 23-letnią siatkarką z Krynicy
– Twoja siostra, Katarzyna gra na światowym poziomie w tenis ziemny, a Ty w siatkówkę. Dla przekory?
– Cała moja rodzina związana jest z tenisem ziemnym. Nie ma osoby wśród moich rodzinnych trzech pokoleń, która by nie miała rakiety w ręce i nie spędziła trochę czasu na korcie. Ja sama spędzam połowę wakacji grając w tenisa i szczerze powiem, że spotkałam się z opinią kilku osób mówiących, że mam talent i mogłabym coś osiągnąć w tej dyscyplinie. Myślę jednak, że moja pasja do siatkówki nie narodziła się z przekory, a z chęci tworzenia swojej ścieżki i również przez możliwości, jakie dawała mi lokalizacja i moje predyspozycje. Jestem wysoka, skoczna. To cechy w sam raz do siatkówki.
– Nie zazdrościsz troszkę siostrze: kadra Polski, zagraniczne wyjazdy, medialność?
– Może z zewnątrz tak to wygląda, natomiast patrząc z mojej perspektywy wiem, że dla Kasi jest to również ciężka praca i wiele wyrzeczeń. Czasem miesiące spędzone w innym kraju, wśród obcych ludzi, jeżdżąc z turnieju na turniej, są męczące, kosztują sporo wyrzeczeń. Nie ma w tym zazdrości, jest podziw, szacunek i wzajemne wsparcie. Jestem dumna, że jest moją siostrą i wierzę, że osiągnie swoje cele i świat o niej usłyszy na kortach Wimbledonu. Jest bardzo ambitna, dąży do swoich celów. Bardzo w nią wierzę!
– Wróćmy do siatkówki. Rozumiem, że fascynacja tą dyscypliną zrodziła się z sukcesów Muszynianki?
– Dokładnie tak. Wtedy był to jeden z najlepszych klubów w Polsce, a ja zaczynając swoją przygodę z siatkówką w Muszynie miałam możliwość trenowania na tej samej hali, co zawodniczki, które grały w kadrach swojego kraju i powiem szczerze, że do dziś jestem z tego dumna. Jedynym minusem był brak wówczas perspektywy rozwoju, ponieważ klub nie prowadził i nie inwestował w szkolenie młodzieży tak jak bym chciała. Dlatego też podjęłam decyzję o przeniesieniu się do Rzeszowa. Dopiero tam zostałam zapisana do rozgrywek młodzieżowych i miałam możliwość trenowania ze starszymi i bardziej doświadczonymi zawodniczkami.
– Jak odebrałaś wiadomość o wycofaniu muszyńskiego klubu z zawodowego sportu? Było zaskoczenie, czy raczej tego się spodziewałaś?
– Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Klub z Muszyny już parę lat wcześniej borykał się z kłopotami finansowymi związanymi np. z odejściem głównego sponsora, a to prowadziło do coraz gorszych wyników i coraz mniejszego zainteresowania siatkówką w Muszynie. Na pewno jednak czas spędzony w muszyńskim klubie wspominam miło. I bez wątpienia Trenerowi Bogdanowi Serwińskiemu i prezesowi Grzegorzowi Jeżowi udało się osiągnąć bardzo wiele w siatkówce. Zbudowali silny klub, o którym do dzisiaj wiele się mówi w Polsce.
– Nie masz czasami wrażenia, że Twoja kariera nie rozwija się? Developres, jeden z najlepszych klubów w Polsce, potem pierwsza liga, teraz druga?
– Po rozgrywkach młodzieżowych w Developresie trafiłam do Tarnowa, z którym wywalczyłyśmy awans do pierwszej ligi. Jednak klub nie miał takich możliwości finansowych jak obecnie. Otrzymałam wówczas propozycję z Wieliczki. Solna, podobnie jak i teraz, grała wówczas w pierwszej lidze. Wiązało się to jednak ze zmianą mojej pozycji na boisku z atakującej na przyjmującą. Był to sezon, w którym dużo się nauczyłam, jednak nie otrzymałam szansy pokazania się na boisku. A wiadomo jak ważne jest granie, aby się rozwijać.
Nie udało mi się utrzymać na parkietach pierwszej ligi bez znajomości i kontaktów menedżerskich. Dlatego w poprzednim sezonie zdecydowałam się na grę w drugoligowym Nowym Dworze Mazowieckim. Klubie z aspiracjami awansu, którego nie udało nam się uzyskać. Niestety tam również nie dostałam wielu szans wykazania się swoimi umiejętnościami na boisku.
– Przygotowując się do rozmowy z Tobą zasięgnąłem opinii Twoich koleżanek, jedna zdradziła, że przed rokiem chciałaś skończyć z siatkówką. Dlaczego?
– Po wielu niepowodzeniach i corocznych próbach dostania się na parkiety pierwszej ligi najzwyczajniej zwątpiłam w swoje umiejętności. Myślę, że w karierze niejednego sportowca pojawia się taki moment rezygnacji, a ja wychodzę z założenia, że czasem trzeba zrobić dwa kroki w tył, żeby znów zrobić krok w przód. Jednak wiara i wsparcie najbliższych mi osób, nie pozwoliły na całkowitą rezygnację z pasji i tak oto trafiłam do klubu z Siedlec, znów na pozycję jako przyjmująca. Łączę to ze studiowaniem i reprezentowaniem uczelni Vistula w Warszawie w rozgrywkach akademickich, zarówno na pozycji atakującej, jak i przyjmującej. Ten sezon dał mi możliwość pokazania się na boisku, a także rozwoju jako osoba i siatkarka. Chciałabym jeszcze raz spróbować swoich sił w pierwszoligowym klubie, bo wiem, że stać mnie na wiele więcej niż miałam okazję pokazać przez ostatnie sezony.
– Mieszkając w Warszawie widzisz inny świat, duże miasto, więcej możliwości, czy po zakończeniu przygody z siatkówką widzisz siebie jako fizjoterapeutka pod Górą Parkową, a może wzmocnisz sztab siostry?
– To prawda, chciałabym kiedyś pracować jako fizjoterapeutka, ale myślę, że będzie to nieco za późno, żeby wstąpić w sztab siostry. Również nie wiążę swojej przyszłości ze stolicą lub powrotem do rodzinnego miasta. Chciałabym współpracować z zespołem siatkarskim lub założyć własny gabinet, może poza granicami kraju.
Rozmawiał: Dariusz Grzyb
Kliknij i pobierz bezpłatnie cały numer: