Tylko Dniepr się skurczył. „Ogniem i mieczem” 25 lat później

Tylko Dniepr się skurczył. „Ogniem i mieczem” 25 lat później

„Takiej dużej rzeki jeszcze nie widziałem – rzekł w filmowej wersji „Ogniem i mieczem” pan Skrzetuski, płynąc czajką falami Dniepru z poselstwem na  Sicz. Za wielki Dniepr w filmie Jerzego Hoffmana robił zalew w Klimkówce, utworzony na rzece Ropie trzy lata wcześniej”. Tak pisał w 2015 r. Jerzy Leśniak w 7. odcinku filmoteki sądeckiej DTS. Właśnie minęło 25 lat od momentu, kiedy nieopodal Gorlic kręcono sceny do tego filmu.

Gdyby dzisiaj Skrzetuski miał się przeprawić przez Dniepr, który w filmie Hoffmana odgrywała Klimkówka, mocno by się zdziwił widząc stan wody w zalewie. Bardziej niż Dniepr przypomina ona afrykańskie jezioro w czasie suszy stulecia (o znikaniu Klimkówki pisaliśmy tutaj: https://www.dts24.pl/zalew-klimkowka-znika-brzegi-pekaja-i-plynie-nimi-rdzawa-ciecz-zdjecia/). Nikomu wówczas do wygolonych kozackich głów nie przyszło, że zatopiona przed laty w tym miejscu wieś odsłoni po latach swoje mroczne tajemnice pozostawione na cmentarzu groby: (https://www.dts24.pl/ktos-rozkopuje-groby-nad-jeziorem-klimkowka-sprawe-bada-prokuratura/).

Ale na razie jest rok 1997, Jerzy Hoffman wybrał to miejsce do kręcenia scen na Dnieprze w swoim nowym filmie. Do udziału w zdjęciach angaż otrzymali wówczas również sądeczanie. Tamte dni najlepiej oddaje wspomniany tekst Jerzego Leśniaka z DTS. Przypomnijmy go:

W kręceniu zdjęć w październiku 1997 r. udział wzięła grupa woprowców z Nowego Sącza m.in. budowlaniec Andrzej Stanek z synami–bliźniakami Wojtkiem i Grześkiem (wówczas 19–latkami), lekarz stomatolog Andrzej Zejc, goprowiec Grzegorz Sus (potem dyrektor Nowosądeckiego Inkubatora Przedsiębiorczości), Dariusz Gerhardt (obecny prezes sądeckiego WOPR). Wystąpili jako Kozacy zaporoscy, prosto z Dzikich Pól. Kontakt z kierownikiem produkcji filmu Pawłem Bareńskim nawiązał ówczesny wiceprezes WOPR Roman Gzyl, przywożąc nad Klimkówkę wytrawnych wodniaków, słusznej postury, radzących sobie w trudnych warunkach, znających się na łodziach.

Ze stadniny z pobliskiego Gładyszowa ściągnięto konie huculskie, a sam dyrektor Włodzimierz Kario, wnuk ułana krechowieckiego, wcielił się w jednego z Tatarów, uczestniczącego w czambule w pościgu za Heleną, Wołodyjowskim i Zagłobą.

Andrzej Stanek, rocznik 1955, chłopak z kamienicy nr 13 w sądeckim Rynku, wspomina udział w filmie jako jedną z najciekawszych przygód życiowych, która wymagała jednak niemałego poświęcenia, przede wszystkim ogolenia głowy na łyso. Na łysinę przyklejano „osełedce”, czyli warkocze, a pod nosy długie, niemal po pas, wąsy. Posadzony przez fryzjerkę na fotelu dentysta Andrzej Zejc sądził, że zostanie tylko podstrzyżony na krótko, a gdy spojrzał w lustro omal nie zemdlał z przerażenia. Przez następne tygodnie wstydził się pokazywać z ogoloną głową, a pacjentów przyjmował w czapce.

Sądeczanie, pełniąc przy okazji rolę profesjonalnych ratowników, nie byli zwykłymi statystami. W kontrakcie widniało czarno na białym: aktor otrzymywał honorarium 170 zł za każdy dzień zdjęciowy (statyści 30–50 zł). Ubrani w zaprojektowane przez kostiumologa Magdalenę Tesławską ciężkie stroje pływali repliką 11–metrowej łodzi, ochrzczonej imieniem św. Wojciecha, zbudowaną bez gwoździ (z użyciem 2,5 tys. drewnianych kołków) przez obeznanego z historią szkutnika Aleksandra Cekarka na tysiąclecie Gdańska. Razem z Michałem Żebrowskim (Skrzetuskim), Wojciechem Malajkatem (Rzędzianem), Jerzym Cnotą (Przewodnikiem), Stefanem Szmidtem (Wachmistrzem). Pogoda nie była wtedy łaskawa, doskwierało zimno, niemniej wszyscy byli przejęci, dla wielu „Ogniem i mieczem” było za młodych lat pierwszą w życiu przeczytaną z wypiekami na twarzy powieścią. Miłość do „Trylogii”, szerzej do literatury, Andrzejowi zaszczepiły polonistki z „budowlanki” Krystyna Legutko (teściowa imperatora lodów Józefa Korala) i Bożena Jawor (wiadomo, znany samorządowiec).

Siczowe Lachy otrzymały extra zaproszenia na premierę filmu w sądeckim „Sokole” 12 lutego 1999 r. Gości witał imć pan Zagłoba (ś.p. Andrzej Horoszkiewicz z teatru Robotniczego im. B. Barbackiego) w otoczeniu hajduków, czeladzi i dziewek kuchennych częstujących przybyłych pajdami chleba ze smalcem, kiełbasą i ogórkami kiszonymi, piwem lanym do kufli w urządzonej przez głównego sponsora filmu browar Okocim karczmie. Bezpieczeństwa wokół budynku strzegli jeźdźcy ze stadniny koni Andrzeja Wody z Wielogłów.

Zanim zgaszono światło Zagłoba–Horoszkiewcz odczytał przesłanie: „Wielki hetman reżyser polny Rzeczypospolitej imć Jerzy Hoffman mocował się z piękną, a trudną materią „Ogniem i mieczem”, dzieła pana Henryka Sienkiewicza, a w tym trudzie i znoju towarzyszyła panu hetmanowi kompanija wiernych druhów i komilitonów, którzy mu sposobnych rad udzielali nie tylko w zbożnym dziele filmowym, ale także nie odstępowali w odpoczynku, kraszonym miodem, winem, o okowicie nie wspominając”.

– Do dziś przechodzą nas dreszcze wzruszenia, gdy pomyślę, jak w zacnej kompaniji się znaleźliśmy i trochę własnego trudu dla ekranowego dzieła wiecznie żywej Sienkiewiczowskiej opowieści dołożyliśmy – mówi Andrzej Stanek z synkami, którym praca na planie nad Klimkówką kojarzy się również z pierwszym w życiu kieliszkiem wódki, jaki mieli okazję wypić w towarzystwie ojca, surowego zazwyczaj, ale w towarzystwie Rzędziana i spółki nie sposób było im tej degustacji zakazać.

Zainteresowanie dziełem Jerzego Hoffmana było w Nowym Sączu olbrzymie. Obejrzało go 59 tys. widzów (345 seansów od 12 lutego do 15 kwietnia 1999), co do dziś pozostaje największym przebojem frekwencyjno–kasowym kina „Sokół”. Andrzej Stanek na plan filmowy powrócił po kilkunastu latach na plan filmowy (w Miasteczku Galicyjskim) w „Papuszy” Krzysztofa Krauzego. Tym razem wcielił się w rolę starego Żyda, zadowalając się o wiele skromniejszym niż u Hoffmana honorarium.

 

Jerzy Leśniak

Zdjęcia: Z prywatnego archiwum Andrzeja Stanka

 

Reklama