Szurek na Sportowo (2). Bramkarz Sandecji bardzo obawiał się powrotu do klubu z Kilińskiego – wywiad z Markiem Koziołem. Nie tylko o piłce

Szurek na Sportowo (2). Bramkarz Sandecji bardzo obawiał się powrotu do klubu z Kilińskiego – wywiad z Markiem Koziołem. Nie tylko o piłce

Zapraszamy do lektury drugiego z serii wywiadów w ramach cyklu „Szurek na Sportowo”. Co tydzień na łamach Dobrego Tygodnika Sądeckiego.

Dziś rozmawiamy z Markiem Koziołem, bramkarzem Sandecji Nowy Sącz. Wywiad z Radosławem Kanachem tutaj.

W styczniu 2016 roku odchodziłeś z Sandecji w przykrych okolicznościach. Dosłownie i w przenośni. Dziennikarze oczekiwali na prezentację nowego trenera (Radosława Mroczkowskiego – przyp. red.), a Ty po cichu wyszedłeś z szatni z dużą torbą oraz sporych rozmiarów workiem…

– Zgadza się… Jakoś tak teraz nie chcę wracać do tych chwil. Faktycznie jednak tak było. Musiałem pożegnać się z klubem. Gdzieś ta moja słabsza dyspozycja w tym okresie również się do tego przyczyniła. (Chwila zastanowienia) Zaistniały takie a nie inne okoliczności, ale nie chciałbym tego rozwlekać.

Miałeś otrzymać kontrakt, jak dla juniora.

– To już nie ma w sumie najmniejszego sensu.

W porządku, nie wiercimy. Jesteś wychowankiem klubu z Nowego Sącza. Zabolało wtedy?

– Szczerze przyznam, że długo to we mnie siedziało. Będąc w Mielcu, odżyłem, zapomniałem o tym po jakimś czasie i dalej robiłem swoje. Z pewnością będę to jednak wspominał przez całe swoje życie.

Miałeś żal do ówczesnego dyrektora Pawła Cieślickiego, który specjalnie nie ukrywał, że jesienią zawaliłeś kilka meczów i po prostu na Sandecję jesteś zbyt słaby.

– Nie chciałbym wypowiadać nazwiska tego Pana. To wszystko świadczy tylko i wyłącznie o nim.

Masz 30 lat na karku. Jaka sytuacja w Twojej karierze była tą z kategorii najtrudniejszych?

– Trochę przeżyłem i mogę wyciągnąć wnioski z tego, co było. Po tym, co mnie spotkało mam sporo przemyśleń. Takim doświadczeniem było na pewno to, gdy zawieszono mnie w prawach zawodnika po podpisaniu kontraktu z Zagłębiem Lubin. Trenowałem sam, nie mogłem trenować z innymi, nawet w rezerwach. Wszystko się przeciągało. Miałem poczucie straconego czasu. W końcu kluby się dogadały, w trakcie sezonu poszedłem do Lubina, ale runda była już stracona. Myślę, że od tego się zaczęło… To było niepotrzebne, wszystko mogło się inaczej potoczyć. Sandecja nie chciała się chyba dogadać, niektórym zagrzały się głowy, źle to zostało rozegrane.

Co sobie wtedy myślałeś?

– Teraz mam takie przemyślenia, jako bardziej doświadczony gracz. Wtedy robiłem po prostu swoje, byłem młody, próbowałem najlepiej wykorzystać czas. Nie myślałem wtedy o tym jakoś głębiej.

Były chwile, gdy chciałeś rzucić piłkę w diabły?

– Tak, właśnie po tym odejściu z Nowego Sącza, o które pytałeś. Miałem wsparcie rodziny, najwierniejszych kibiców. Moja żona Karolina zawsze stoi za mną murem, ale czasem pacnie w łeb, bym nie użalał się nad sobą, twardo stąpał po ziemi.

Z pierwszoligowej wówczas Sandecji odszedłeś do drugoligowej Stali Mielec. Wiosną zagrałeś tylko w 3 meczach. Następny sezon to 13 występów, w tym 12 już w pierwszej lidze. W kampanii 2017/2018 zniknąłeś… (zero meczów w Stali) – co się stało?

– Poszedłem do drugiej ligi, Stal była na miejscu premiowanym awansem. Trener nie chciał nic zmieniać. Poznałem tam Tomka Liberę, bardzo dobry kolega. W końcówce trener Janusz Białek dał mi szansę, gdy już mieliśmy awans. Później zaczęła się pierwsza liga, szkoleniowiec postawił na Tomka. On na to zasługiwał, to bardzo dobry bramkarz. Ja robiłem znów swoje, miałem w sobie pokorę. Po kilkunastu kolejkach doszło do zmiany w bramce. Odpaliliśmy. Nie tylko dzięki mnie, ale tak się złożyło. Zrządzenie losu. Zostałem do końca rundy w tej bramce. Byłem z siebie bardzo zadowolony, było sporo dobrych występów. W międzyczasie zmienił się jednak trener, przyszedł Zbigniew Smółka. Grałem u niego, ale już po zimie zdecydował, że będzie grał Tomek. Tak po prostu zdecydował i tyle. Nie chciał mi tego wytłumaczyć, do dzisiaj nie wiem jaki był powód. Trenowałem, nauczony doświadczeniem czekałem na szansę. W drugiej rundzie zagrałem w jednym meczu, przeciwko Sandecji na Kilińskiego (porażka Stali 0:1). Trener miał taki zwyczaj, że dawał szansę pokazania się przeciwko swoim byłym klubom.

W sezonie 2017/2018 trener uznał, że będzie grał młodzieżowcem. Akurat trafił mu się super bramkarz Radej Majecki, wypożyczony z Legii. Bardzo duży talent, mocno go cenię. Spisywał się bardzo dobrze a ja znów… robiłem swoje, nawet nie myślałem o graniu, skupiałem się na treningach, na każdym kolejnym dniu, wspierałem młodszych kolegów. Ułożyło się tak nie inaczej.

Wierzyłeś w to, że jeszcze kiedyś wrócisz do Sandecji?

– Szczerze? Myślałem, że już nigdy tutaj nie wrócę. No, ale pojawiła się taka szansa, przed tym sezonem. Decyzja nie należała do najłatwiejszych, pamiętałem okoliczności rozstania. To była bardzo ciężka decyzja, kocioł w głowie, którego sobie nie wyobrażasz. Po namowach Arka Aleksandra i prezesa Tomka Michałowskiego odważyłem się na ten krok. Teraz nie żałuję, mamy dobry start sezonu. Z mojej strony też coś dobrego dokładam do gry. Cieszę się z tego, co jest teraz. Potrafię do tego odpowiednio podejść, na chłodno. Teraz jest dobrze, ale za chwilę może tak nie być. Trzeba umieć utrzymać formę. Wiadomo, cały czas może tak nie być, czasem może się to, odpukać, odwrócić.

Bieżący sezon to chyba wreszcie to, na co czekałeś.

– Dokładnie, życie czasem dziwnie się układa. Biorę to na chłodno. Dopiero trzynaście kolejek za nami. Przychodząc tutaj nie spodziewałem się, że odejdą stąd wszyscy bramkarze, którzy grali w Sandecji, gdy była ekstraklasa. Tak się stało. Przyszedł doświadczony Paweł Kapsa, rywalizujemy, wspieramy się. Jest też młody Szymek Tokarz. Życie płynie dalej.

Jesteś specjalistą od bronienia rzutów karnych. Już trzykrotnie ratowałeś swój zespół przed stratą gola z 11 metrów! Masz jakiś swój sposób?

– To wynika z obserwacji. Ten „Dudek Dance” pomógł wtedy Jurkowi w finale Ligi Mistrzów. Sam zauważam, że zawodnicy stojący na jedenastym metrze gdzieś się rozpraszają, denerwują się. Nie lubię tego, gdy bramkarz się rusza. Uważam, że rzut karny to w dużym stopniu głowa, psychologia. Sporo możesz wyczytać z gestów rywala, z jego oczu – co sobie myśli. Wówczas możesz przeczytać, co ma w głowie, jaki plan.

Ty to robisz.

– To są fakty. (śmiech) Udało się te karne złapać. Cieszę się, że nie idą na marne w kwestii wyniku, te punkty u nas zostają. To prawdziwa radość. Fajnie, że mogę dokładać swoją cegiełkę do dobrych rezultatów Sandecji.

Masz spokój w głowie?

– Mam i to duży. Powiem szczerze, że pierwsze mecze po powrocie w Sandecji to była masakra. Strasznie się bałem tego mojego powrotu tutaj. Zachowałem jednak spokój, pomogło doświadczenie i myślę, że odpowiednio do tego podszedłem.

Rozmawiał na stadionie Sandecji Nowy Sącz Remigiusz Szurek.

Odwiedź konto autora na Twitterze!

Fot. R.Szurek

Reklama