„SznS”. Jestem tu, gdzie chciałem – wywiad z Łukaszem „Boom Boom” Pławeckim

„SznS”. Jestem tu, gdzie chciałem – wywiad z Łukaszem „Boom Boom” Pławeckim

Zapraszamy do lektury piątego z serii wywiadów w ramach cyklu „Szurek na Sportowo”. Co jakiś czas na łamach Dobrego Tygodnika Sądeckiego.

Dziś rozmawiamy z Łukaszem Pławeckim, kickboxerem, reprezentantem Halnego Nowy Sącz, m.in. mistrzem świata IPCC w wadze -77 kg w formule K-1.

Przeglądając Wikipedię ciężko zliczyć wszystkie Twoje pasy mistrzowskie. Masz 31 lat, w jakim momencie kariery znajdujesz się obecnie?

W tym właściwym, w którym chciałem być od dawna. Długo na niego pracowałem. Czuję się bardzo dobrze fizycznie w sensie formy, zdrowia, ale również mentalnie, psychicznie, biznesowo czy medialnie. To wszystko składa mi się w taką jedną fajną całość.

Dzięki temu toczę tyle walk i je wygrywam. To ten odpowiedni moment. Gdybym te pojedynki miał zorganizowane wcześniej, to nie wiem czy bym je wygrywał.

Czyta również: „SznS”. Są premie za awans do ekstraklasy – wywiad z prezesem Sandecji Nowy Sącz

Spokój w głowie.

Na co dzień tak, ale cały czas mam też taki niedosyt, jestem niespokojnym duchem. Bez przerwy chcę coś zrobić. To nie jest tak, że sobie myślę: „a spokojnie kiedyś będzie ta walka, to będzie”. Nie. Cały czas szukam nowych wyzwań, nowych pojedynków. Przez to promuję siebie oraz klub w internecie, w mediach. To napędza mi nowe walki, a o to chodzi.

Czujesz się spełniony?

Tak. Robię to, co lubię. Budzę się codziennie nakręcony na każdy dzień. Można powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem.

Robisz to, co kochasz i możesz z tego utrzymać siebie, bliskich.

Jestem niezależny to prawda.

Rozmawiamy w grudniu (20-ego – przyp. red.), najbliższą walkę masz w styczniu. Jesteś już na nią gotowy?

Jestem. Nie mogę się już doczekać. (śmiech) Ten moment to czas najsolidniejszych przygotowań. W Wigilię mam normalnie rozpisane treningi, w Boże Narodzenie i Nowy Rok podobnie. Okres trzech tygodni przed walką jest takim, gdy najbardziej ciśnie się na treningach. Wracając do walki. Bardzo dobrze walczy mi się na galach FEN. Ta presja telewizji, spora widownia, to coś, na co czekałem pół roku nawet ponad pół. To będzie obrona pasa, więc muszę pokazać, że mi się należał. Wiem, że jeśli go obronię, pojawią się następne fajne propozycje. Kontrakt mam ważny na kolejną walkę poza tą najbliższą. Czuję, że to może być coś większego… Rozmawiałem z włodarzami organizacji i oni tego chcą. Myślą o Nowym Sączu. Nie mogę doczekać się tego czasu, to mój następny niespokojny punkt, na który czekam. (śmiech)

Czyli dla Ciebie nieważna jest ta świąteczna gorączka.

Szczerze? W ogóle nią nie żyję. Trenuję teraz dwa razy dziennie, co drugi dzień. Te święta – chcę je odbębnić, spędzić czas z rodziną, ale tak naprawdę muszę być na sali treningowej: trzymać dietę. Jest sporo wyrzeczeń związanych ze sportem. To oczywiste na tym poziomie. Nie ma żadnego alkoholu, imprez…

Papierosów też nie popalasz.

No ostatnio nie. (śmiech) Mimo to nie mam zamiaru narzekać. Po ostatniej gali pojechałem na wakacje. Zrobiłem to świadomie. Za cel podróży obrałem Oman.

Pełna egzotyka, idealnie, by się oderwać.

To były udane dwa tygodnie. Najadłem się tam, napiłem, wypocząłem. Polecieliśmy we dwójkę, z moją żoną („Nula” od „Anuli”, czyli Anny). Nie mogliśmy tego zrobić teraz z racji na największe natężenie treningów. Posiedziałem tam sobie i teraz dzięki temu nie żałuję, że muszę trzymać wagę.

Co na to żona? Nie ma do Ciebie żalu o to, że nie biegasz z nią np. na zakupy?

Żona mnie bardzo wspiera. Z jej strony mam największe wsparcie. W sumie sama też może na nie chodzić. (śmiech)

Albo z koleżanką.

Ja nie lubię chodzić po galeriach. Nie no, jeśli mowa o naszym układzie, wszystko jest w porządku. Poznaliśmy się wtedy, gdy ja już trenowałem. Tak było od początku. Jak to się mówi: „widziały gały, co brały”. (śmiech)

Kochanie wychodzę, będę o tej i o tej godzinie”.

Dokładnie tak to wygląda. Do tego dochodzi kwestia posiłków wedle rozpisanej diety. Ona mi wszystko przygotowuje, bardzo mi pomaga.

Rozmawiamy sobie w siedzibie Halnego – klubu, którego jesteś założycielem. Masa pamiątek z logo klubu, piękna sala treningowa, wszędzie sprzęt wysokiej jakości. Są nawet szafki, w których można zostawić swoje ciuchy, dalej miejsce gdzie można się odświeżyć. Kosztowało to pewnie dużo pracy. Widać, że cenisz sobie profesjonalizm. To szczere słowa.

A dziękuję, że widać. (śmiech) Dużo podróżowałem po świecie. Widziałem rzeczy fajne i mniej fajne. Gdzieś w głowie wizualizowałem sobie ten klub. A teraz mam pomysły na nową siedzibę. Na pewno wiele rzeczy przeniósłbym stąd tam. Wiele rzeczy jest tutaj, można tak to ująć, ponad stan. W przyszłości Halny będzie mieścił się w większym budynku i to się tam przyda. Przykładowo przywożę sobie sprzęt, chwilę go przetestuję i on sobie czeka na swój czas.

Wszystko ma swoje miejsce.

Ogólnie to taka moja „perełka”. To nie jest sala, w której sobie ludzie trenuję i przez pięć lat nic się nie zmienia. Wyszukuję sobie w internecie nowy sprzęt, nowe rzeczy. Przez to, że dużo podróżuję widzę, jak to wszystko wygląda w innych klubach. Sam jestem zawodnikiem, sam wchodzę do szatni, przebieram się. To nie jest tak, że ktoś otwiera sobie klub, nigdy nie trenował a jest biznesmenem. Wtedy może tego nie czuć. Ja będąc po drugiej stronie wiem czego potrzebuje zawodnik.

Tak samo jest z galami. Dostaję za nie dużo pochwał nie tylko od ludzi z zewnątrz, ale też od zawodników, trenerów, którzy mówią o tym, że dobrze ich przyjęliśmy, ugościliśmy, w szatni niczego im nie brakuje.

Ja też jestem w tej szatni. Trzeba wodę, lód po walce – mają to. Zawodnik musi mieć podpisaną paczkę z rzeczami, która będzie na niego czekała. Nie musi biegać, szukać, denerwować się.

Taki stres odpada.

Dokładnie. Tak samo jest u nas w klubie. Staram się wszystko urządzić tak, by mnie się dobrze trenowało, ale innym także.

Łukasz powiedz tak na zakończenie naszej rozmowy…

Już na zakończenie? Ile to trwa – pięć minut? (śmiech)

(Śmiech) Prawie dziewięć. Pod jakim względem rok 2019 będzie różnił się od tego?

Planuję podobną ilość walk z tą różnicą, że chciałbym zawalczyć za granicą. W tym roku super fajnie walczyłem w Polsce na fajnych dużych galach z dobrymi zawodnikami, ale po roku chciałbym spróbować odmiany. Mam sześc zaplanowanych walk na rok 2019. W marcu może odbyć się siódmy pojedynek, w Irlandii. Zobaczymy ile tego będzie ostatecznie. Chciałbym, żeby było z głową: walka co dwa, trzy miesiące. W przyszłym roku organizuję też trzy gale HFO, w tym dwie w Nowym Sączu – 1 czerwca, 8 listopada a pomiędzy we wrześniu w Jaśle. Do tego dojdą dwa obozy, pięć lig.

Nie nudzisz się!

Co miesiąc mam event, który muszę robić. Przy tym prowadzę klub, przygotowuję się, jeżdżę na walki.

To Cię nakręca.

Tak jak Ci mówię – budzę się rano, jestem zajarany, wstaje nowy dzień, lecę na trening.

Jestem tak zajarany życiem, że nie uwierzycie”.

Tak. (śmiech) Taką drogę kiedyś sobie obrałem i nie żałuję tego. Każdy ma gorsze chwile, momenty zwątpienia, czasem zbyt wiele spraw nałoży się na głowę. Ale to wszystko jest fajne. To taka praca, że cały czas spotykasz nowych ludzi, robisz nowe rzeczy, latasz, jeździsz, nabywasz nowych doświadczeń.

Mówi się, że mors (człowiek kąpiący się w zimnej wodzie), gdy wychodzi na powierzchnię czuje taką wielką pozytywną moc, że z radości mógłby góry przenosić. A Ciebie kiedy dotykają takie uczucia? W ringu, po walce…

Mam tak po każdym dobrym treningu, każdego dnia.

Zazdroszczę! (śmiech)

(śmiech) Planujesz sobie ciężki trening. Nie myślę wtedy o niczym innym, odcinam się. Daję z siebie wszystko. Przez półtorej godziny robię tylko jedną rzecz. Na koniec myślę sobie, że wyszło zajebiście. Jest super. To jest piękne. Każdego dnia staram się to powtórzyć. Później wychodzę na ring i myślę sobie: „ nie no, przepracowałem dwa miesiące, każdy trening na 100 procent. Musi być dobrze. Nie ma innej opcji”. Następnie stoisz po wygranej walce, pomyśl sobie jakie to uczucie.

Takie, dla którego warto żyć. Łezka w oku pojawia się wtedy często?

Były momenty wzruszenia były… Przez piętnaście lat wkładasz w to wiele pracy, serca, czekasz na to, w końcu się udaje. Zaczynasz myśleć wstecz, to gdzieś tam w głębi można się rozkleić przy tym wszystkim, że się udaje.

Tym bardziej przy wsparciu kibiców, swoich kibiców, którzy jeżdżą za Tobą na gale. Lubisz walczyć w Nowym Sączu?

Lubię, bardzo, nawet uwielbiam. Po gali, tej w poprzednim roku, czyli HFO4, myślałem, że już nie może być lepiej. Po prostu jak wychodziłem do walki przy hymnie, to cała hala drgała od tego śpiewu, był niesamowity doping. Piękne momenty. Po walce didżej puścił kawałek, wszyscy wstali, klaskali, bawili się – to była taka impreza! Dwie godziny po pojedynku nie mogłem wyjść z hali: były zdjęcia, gratulacje, taka pozytywna energia, że szok.

Odwiedź konto autora na Twitterze!

W siedzibie Halnego rozmawiał Remigiusz Szurek

Fot. R.Szurek

Reklama