Sądecki pamiętnik z czasów zarazy (IV). Przeprowadzka do wirtualu

Sądecki pamiętnik z czasów zarazy (IV). Przeprowadzka do wirtualu

Zabawna historia przydarzyła się w tej całej pandemii. Pewien znajomek po dłuższym czasie właśnie wyszedł był z miejsca odosobnienia. A odosobnienie bynajmniej nic nie miało wspólnego z domową kwarantanną, dodajmy. Każdemu się może zdarzyć. Nie namyślając się długo pierwsze kroki skierował do banku po gotówkę, co ją miał na rachunku oszczędnościowym zdeponowaną. Wiadomo, jak człowiek odbył taki długi wieki post i rekolekcje, to szybko chce nadrobić utracone smaki. No więc poszedł do tego banku, a potem tak chłopakom na ławce wyłożył:

Chwilę mnie tu nie było, ale widzę, że dziwne czasy nastały – mówił podekscytowany. – Jak kiedyś wchodziłeś do banku zamaskowany, to kasjerka od razu guzik wciskała, że napad, policja za chwilę była, glebowała gościa i do kryminału szedłeś. Ale świat stanął na głowie całkowicie. Wchodzę sobie luźno do banku, a tu ochroniarz startuje do mnie z paralizatorem i krzyczy, że bez maseczki nie można! Muszę być całkiem zamaskowany, bo inaczej nie obsłużą. Zgłupiałem. A do tego gumowe rękawiczki. Ale po co? – pytam ochroniarza – bo kiedyś to żeby odcisków palców nie zostawić, a przecież ja przyszedłem tu całkiem legalnie.

Koleś był tak skołowany nowym kształtem świata, że z wrażenia zapomniał łyknąć piwa z puszki, co ją otworzył już chwilę temu.

Jakbym opowiedział chłopakom pod celą, to by mi nie uwierzyli, że teraz uczciwi ludzie zamaskowani chodzą, a żulerka wręcz przeciwnie. Chojrakują, że niby niczego się nie boją ani wirusa, ani policji – kręcił głową nie mogąc sobie znaleźć miejsca w nowej rzeczywistości.

No i tyle było filozofowania na ławce pod blokiem, bo zaraz policja przyjechała, kazała się chłopakom rozejść. Krawężnik powiedział, że jak ich następnym razem zobaczą w grupie, to im takie mandaty przywalą, że się do trzeciego pokolenia nie wypłacą. Chłopa zagięło na dobre. Ledwie wyszedł z kryminału, a tu bez sądu nowy wyrok dostał – musi siedzieć w domu aż do odwołania. Żalił się potem komuś, że jest dalej jak pod celą, tyle że może sobie po browar i parówki drobiowe wyjść do sklepu. Czyli ma to, czego mu najbardziej brakowało. Ten stan filozof nazwałby szczęściem.

Ale nie wszystkim tak niewiele potrzeba do szczęścia. Kuzynka rozpieszczona latami spędzonymi w Niemczech jeszcze na Boże Narodzenie rozpływała się nad możliwościami współczesnej techniki.

No wiesz, mam takie aplikacje w telefonie, że bez ruszania się z domu wszystkie sprawy załatwiam. Technika, XXI wiek – piszczała zachwycona. – Zakupy tylko w Internecie robię. Co za wygoda, jaki wybór i taniej. Po buty to bym w życiu do sklepu nie poszła! Klikam i zrobione. Świat niedługo cały się do Internetu przeniesie. Tylko durnie i nieudacznicy nie korzystają z możliwości jakie daje technologia. Uwielbiam czytać posty moich znajomych na FB.

No to teraz siedzi, czyta i zgrzyta zębami. Trudno jednak powiedzieć czy cokolwiek rozumie z tego co przeczytała. Cała jej rodzina w domu siedzi i w telefony patrzy. Jednej koleżance powiedziała nawet, że jak to jeszcze tydzień potrwa, to nie będzie czekała na zakażenie, tylko sama coś sobie zrobi. Dziwne. Przecież właśnie doczekaliśmy świata, za jakim wszyscy tęsknili.

Jest cudownie – do sklepu po buty to już nie tylko kuzynka nie chodzi. Nikt nie chodzi. Wszystko kupują przez Internet – technika! Tylko po co komu nowe buty? Z kuchni do sypialni przecież w starych można jakoś doczłapać. No, ale przede wszystkim jedzenie! Po żadnych knajpach nie trzeba się fatygować. Restauracja przyjeżdża do ciebie! Wprost do stołowego podane. Nawet nie musisz się specjalnie ubierać na tę okazję. Do najdroższej restauracji możesz teraz wyjść w tym starym dresie, co go babcia przypaliła w zeszłym roku żelazkiem.

Jak widać marzenia się spełniają. Internet w domu i zagrodzie. Mąż pani Bigosińskiej do kościoła nie chadzał. Taki miał światopogląd. Teraz Bigosińska mówi, że stał się cud, bo skoro stary nie chciał chodzić do kościoła, to kościół przyszedł do niego.

No i wszystko inne jest tak, jak futurolodzy napisali – dzieci na lekcje on line. Wykład dla studenta on line bez wstawania z łózka. Praca zdalna czyli ważne zebranie w piżamie. I wizyta u lekarza bez ruszania się z kuchni – a recepta i L4 zwrotnie na telefon do pacjenta. No i „Dobry Tygodnik Sądecki” z dostawą do czytelnika przez całą dobę w dowolne miejsce na świecie. Wygoda panie.

Słowem spełniło się największe marzenie człowieka. Nie ma korków, ulice puste, a wszystko dostępne na ekranie komputera, bez wychodzenia z domu. Tylko nie wiem dlaczego w nocy ten facet z piętnastego piętra krzyczał na balkonie, że on pieprzy takie życie i jak jeszcze kilka dni nie będzie mógł wychodzić do ludzi, to nie wie, co ze sobą zrobi. Podobno groził jeszcze, że jak się to wszystko skończy, to się wyloguje z całego wirtualu i wraca na ziemię.

Wojciech Fulon

SĄDECKI PAMIĘTNIK Z CZASÓW ZARAZY (III). NUDZIĆ SIĘ DUŻO CIEKAWIEJ

SĄDECKI PAMIĘTNIK Z CZASÓW ZARAZY (II). WYJECHAĆ W BIESZCZADY

SĄDECKI PAMIĘTNIK Z CZASÓW ZARAZY (I)

Reklama