Sądecki pamiętnik z czasów zarazy (II). Wyjechać w Bieszczady

Sądecki pamiętnik z czasów zarazy (II). Wyjechać w Bieszczady

Normalnie to pan Jurek przysyłał esemesa. Pisze kiedy chce coś skomentować, albo podzielić się ważnym przemyśleniem. Jest dyskretny i lakoniczny. Wystarcza mu 600 znaków. I kropka. Bardzo rzadko dzwoni. Musi być czymś wyjątkowo poruszony. Tym razem zadzwonił. Ale poruszony nie był. Refleksyjny raczej. Nie mam pewności, ale być może zaabsorbował wcześniej kilka jednostek tego, co masowo aplikowane jest na uciążliwości kwarantanny. Aplikowanie stało się powszechne, ale skutków na ulicach nie widać. Bo aplikowanie jest częścią narodowej akcji #zostańwdomu.

Artyści grają koncerty w domach, domowe teatry wystawiają sztuki w Internecie, ale na razie nie odnotowano przypadków bezpośrednich transmisji z chlania. Podobno ludzie zamiast w knajpie umawiają się na komunikatorach i wirtualnie przepijają brudzia.

No więc kto może ten znieczula wirusa. Wczoraj wieczorem na całą ulicę słychać było, jak sąsiadka krzyczała do czcigodnego małżonka: „Ty durniu, lepiej się zarazić koronawirusem niż zostać alkoholikiem ze strachu. Z kwarantanny cię wypuszczą za dwa tygodnie, a z chlania nigdy nie wyjdziesz”. Kto wie czy babina nie miała racji. Przecież wielu zarażonych wirusem nawet minimalnych objawów nie miała. Zdezynfekowani mieli objawy bardzo wyraźne.

No więc pan Jurek zadzwonił, ale był dziwnie spokojny, jakby chodziło o wynik meczu sprzed 20 lat, który już żadnych emocji nie budzi, tylko chciał omówić szczegół jakiejś akcji, co mu widocznie wcześniej umknęły. Najwyraźniej włączyła mu się funkcja FILOZOF.

Popatrz pan jacy ci ludzie są bezrozumni – postawił na wejściu cokolwiek ogólnikową tezę, ale trudno się było z chłopem nie zgodzić.

Ale o co panu tak konkretnie chodzi, panie Jerzy – dopytywałem niezbyt wnikliwie. Po co wnikać, skoro około wirusowa narracja podawana w medyczno-statystycznym sosie tak spenetrowała najgłębsze sfałdowania mojego mózgu, iż każde kolejne zdanie na ten temat groziło całkowitym przegrzaniem łączy. A co się z tym wiąże również koniecznością zastosowania środków kojących uciążliwość narodowej kwarantanny. Czyli mówiąc prościej – bania do lustra!

No bo popatrz pan. Jak się ludziom latami mówi i tłumaczy, że z powodu ocieplenia klimatu oni, a najdalej ich dzieci usmażą się jak białko na patelni, to wszyscy to mają głęboko po ogonem – pan Jerzy nie wyrwał mnie jeszcze z letargu kwarantanny, ale nie mogłem już udawać, że mnie nie zaintrygował.

Zaintrygowało to pana – dopytywał pan Jerzy i nie czekając na potwierdzenie mówił dalej. – Ci, którzy mówią, że Ziemia się ugotuje niebawem niczym jajko na twardo, to psychole, których nikt nie słucha. A o wirusie mówią wszyscy i cały czas. Nie bardzo wiem, dlaczego ludzie wolą się spalić żywcem – pan Jerzy rzucił to pytanie z taką pewnością siebie, jakby apokaliptyczny palnik został już włączony.

Apokaliptyczny palnik został już włączony – dodał pan Jerzy grobowym głosem. I to by było na tyle, bo właśnie mi się telefon rozładował. Generalnie byłem telefonowi za to wdzięczny, bowiem czacha pękała w szwach od nadmiaru informacji i wrażeń.

Ale pan Jurek to jest gość z klasą. Jak już coś powie, to berety z głów. „Apokaliptyczny palnik” to jest coś! Szczególnie w czasach, kiedy naród zamiast przecinka używa słów „masakra” i „Armagedon”. Ludzie myślą, że zdanie bez masakry i Armagedonu jest jak wesele bez orkiestry. Prawdziwy horror musi mieć swoją masakrę i Armagedon. W spożywczaku mamy zwykłą masakrę, ale w przychodni lekarskiej to już jest Armagedon.

W sumie to nie bardzo wiadomo na czym ten Armagedon polega. Zanim nastała epidemia wszystkie media na wyścigi publikowały poradniki jak nie zwariować we współczesnym świecie. Półki się uginały od mądrości typu: „Człowieku zwolnij”, „Jak się wypisać z wyścigu szczurów”,  „Zatrzymaj się i pomyśl”, „Medytacja na hamulcu ręcznym”, „Wrzuć na luz zanim oszalejesz”. A ulubionym zdaniem celebrytów i wysokich rangą pracowników korporacji (niskich rangą również), marzeniem milionów było „porzucić ten zwariowany świat, wyjechać w Bieszczady i zacząć nowe życie”.

No i proszę. Oto mamy sytuację, że bez wychodzenia z domu wszyscy możemy wyjechać w Bieszczady i porzucić galopującą na skraj urwiska cywilizację. Nie musimy wyjeżdżać na zawsze. Może wystarczą na próbę dwa miesiące. Ale pięć minut po tym, jak wygraliśmy na loterii bezpłatny bilet w wymarzone Bieszczady, nagle co? Armagedon! Masakra! Premier prosi – zostańcie w domu. Posiedźcie chwilę w swoich Bieszczadach, a nie stanie się wam żadna krzywda. Jak to mamy siedzieć tak bezczynnie? Jak możemy nic nie robić przez dwa tygodnie, skoro bez nas gospodarka się zawali i już nigdy nie podniesie! Co mamy robić w domu, skoro nie umiemy nic nie robić? Jak sobie poradzić z bezruchem, świętą ciszą? Jak żyć w kiedy telefon nie dzwoni co minutę z nowym zadaniem? Oszaleć można od tego spokoju. Panie premierze, jak żyć, kiedy nie umiemy żyć? Umiemy tylko zapieprzać.

Chcemy wrócić do naszych biur, sklepów, fabryk, kopalń i hut! Musimy wyprodukować jeszcze więcej stali, jeszcze więcej samochodów i jeszcze więcej paliwa do nich. Będziemy jeździć w kółko i bez celu. Celem będzie bezcelowe zrzucanie paliwa, jak w prawdziwym samolocie. Bo bez naszego jeżdżenia spadnie światowa konsumpcja, poleci w dół PKB i świat zawiśnie nad przepaścią. Dlatego jak nam szybko pozwolicie już wyjść z domów, do obiecujemy kupić na stacji benzynowej dodatkowego hot-doga w rozmiarze XXL, byle tylko pobudzić słynny popyt wewnętrzny. I zrobimy to, nawet jeśli nie będziemy głodni. Ba, zamówimy dodatkowego hot-doga zawsze, kiedy będziemy najedzeni do syta.

Maciej Fulon

 

Sądecki pamiętnik z czasów zarazy (I)

Reklama