Sądecki pamiętnik z czasów zarazy (I)

Sądecki pamiętnik z czasów zarazy (I)

Niedziela była najlepsza. Tak, niedziela była absolutnie bezkonkurencyjna.  Gdyby nie pusty pospieszny z dwoma wagonami pomykający chyba do nikąd, całkiem śmiało można by tu zaryzykować zdanie, że w niedzielę rano świat znajdował się w podobnej wersji, w jakiej zastali go Adam i Ewa. Tylko na jabłka w marcu było za wcześnie, a sklepy pozamykane.

Niedziela była tak niezwykła, że się na klawiaturę pchają najbardziej banalne banały typu: „Cisza aż w uszach dźwięczała”. No, ale jak to inaczej napisać, skoro słychać było tylko ptaki, a pięć minut przed każdą równą godziną sygnaturkę z kościoła, co ją ksiądz proboszcz polecił rozbujać każdorazowo najmłodszemu ministrantowi w ekipie.

Zatem gdyby się akurat jakiś niedźwiedź w niedzielny poranek przebudził po kilkunastu tygodniach letargu, to co on by sobie pomyślał, że jaki świat zastał? Aż po horyzont żywego człowieka. Ani widu, ani słychu.

Tylko na tle lasu przesuwa się kobieta z nordic walking, przez miejscowych nazywana kijanką. I to by było na tyle. No i co w tej sytuacji?

Zdrowie psychiczne takiego niedźwiedzia zostałoby wystawione na poważną próbę. Gdzie w tym wszystkim jest człowiek – do stu tysięcy beczek miodu! Przecież człowiek zawsze tu był – co dało się widzieć, słyszeć i czuć.

Gdzie są te wszystkie samoloty człowieka, które akurat nad naszą gawrą miały korytarz powietrzny Zgniły Zachód – Daleki Wschód. To już nikt nie lata? A przecież niedawno ludzie tacy zalatani byli. Wszyscy jednocześnie latali w te i wewte.

Albo samochody. Gdzie się podziały? Obwodnicę nową władza wybudowała, a samochodów nie ma. To po co ona, ta obwodnica? Zwykle o tej porze chłopaki z pobliskiej wioski jeździły w kółko z otwartymi oknami, sprawdzając czy da się dokopać gumą do piekła bezpośrednio przez asfalt.

A teraz dziwna cisza. Nos do ula misiu – chciałoby się powiedzieć. Ale nie można, bo się jeszcze niedźwiedź odszczeknie: Raczej ty nos do ula, człowieku.

I będzie miał rację. No, bo jak się człowiek wytłumaczy światu z sytuacji w jakiej się znalazł? Co to niby jest, to co jest teraz? Ani to święta, ani urlop, ani bezdozorowa kara ograniczenia wolności na czas nieokreślony. Ani to wolność, ani jakaś specjalna niewola. Ani sanatorium, ani wczasy pod gruszą. Kwarantanna narodowa. Czyli co konkretnie?

Sąsiad ma teorię, że to przedłużone rekolekcje wielkopostne. Ale takie prawdziwe. Wielki Post jakiego świat nie widział. Ludzie muszą się wreszcie ograniczyć. W zasadzie ze wszystkim, oprócz jedzenia i picia, bo to akurat wywożą ciężarówkami z Biedronki. Czyli jest trochę inaczej niż to kiedyś nakazano. W tym roku siedzisz człowieku na tyłku i rozmyślasz. Przemedytuj solidnie o co ci konkretnie chodziło w tym codziennym pośpiechu. Chyba o nic, bo teraz tkwisz już kolejny dzień w domu, szurasz kapciami po parkiecie i znowu dzisiaj ci się nigdzie nie spieszy. I jakoś świat się od tego nie zawalił. Od twojej w tym świecie aktywności. Nadaktywności.

Oczywiście są tacy, którzy uważają, że świat się właśnie wali na naszych oczach. Histerycy. Bo nawet jeśli się zawali, to następnego dnia w miejsce starego świata powstanie jakiś nowy. Nie wiadomo czy lepszy, ale na pewno inny. A tak poza wszystkim, to dlaczego miałby być gorszy? Podobno ten nowy może być już tylko lepszy. Naprawdę ta stara wersja tak bardzo wam się podobała? No więc sąsiad uważa, że tegoroczny Wielki Post, który wyjątkowo nie skończy się Wielkanocą, po to będzie taki długi (może nawet 60, albo i 90 dni), żeby był czas gruntownie przemyśleć, czy w tej starej wersji świata wszystko nam się podobało.

Według innej teorii tak wielu ludzi na świecie nie mogło nadążyć za sprawami w trybie normalnej codzienności, że ich skumulowana energia doprowadziła w końcu do zatrzymania świata. Nawet samoloty potrafili uziemić. A samoloty wydawały się nie do zatrzymania. Musiała być w tym ludzkim chceniu wielka moc. Ktoś znajomy przyznał się kiedyś, że gdyby chciał nadrobić wszystkie zaległości, nadgonić wszystkie zawalone terminy i projekty, które już dawno powinny zostać oddane, to jakaś niewidzialna ręka musiałaby zatrzymać świat. Na dwa tygodnie. A jeszcze lepiej na miesiąc.

Ktoś z państwa też sobie tak pomyślał w niedawnej przeszłości. Ręka do góry, kto tak myślał. Jeśli dobrze policzyłem, jakiś miliard rąk nieśmiało uniosło się do góry. Hm, czyli aż tyle ludzi chciało, żeby Ziemia trochę wolniej się kręciła. Potrzebny był tylko sensowny pretekst.

Maciej Fulon

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama