Nasi ludzie dali swoją twarz do „Twarzy”

Nasi ludzie dali swoją twarz do „Twarzy”

– Pierwsza scena i już mnie widać. Przyjaciele zaczęli klaskać. Śmiałam się i czułam skrępowana zarazem. Po wyjściu z kina pytali, za ile autograf? – opowiada Barbara Słowińska z Witowic Górnych. Przyjechała do Nowego Sącza, by w końcu obejrzeć film Małgorzaty Szumowskiej „Twarz”, w którym statystowała. Nie ona jedna.


Pierwszy, uroczysty pokaz filmu odbył się 6 kwietnia 2018r. w Krakowie.

– Liczyłam, że uda się mi dostać na premierowy pokaz chociaż do sądeckiego kina Sokół, ale wszystkie bilety były zarezerwowane i to na kilka dni w przód. Na razie oglądałam więc tylko zwiastun – mówi z kolei Monika Zielińska z Tropia. Ona również wzięła udział w najnowszej polskiej produkcji. W Tropiu i innych pobliskich wioskach nad Jeziorem Rożnowskim, gdzie kręcono film, wciąż niewiele osób miało okazję go obejrzeć. – Chyba poczekam aż będzie w telewizji. Niektórzy poszli do kina z ciekawości, sąsiadów zobaczyć, ale później komentowali w kolejce, że za przekleństwa nie ma co płacić – relacjonuje ekspedientka sklepiku w Witowicach. – Jedyne co się zgadza w tym filmie to podobno krajobrazy. Reszta… szkoda gadać – macha ręką.

Tak świń się nie zabija

Barbara Słowińska kręci głową. – To nie tak. Może i wieś u Szumowskiej przedstawiona jest w krzywym zwierciadle, ale to przecież nie bierze się znikąd – stwierdza. Sama nieraz ma okazję zaobserwować, jak mieszkańcy reagują na nowe osoby, które pojawią się w ich okolicy.

– Nie oszukujmy się. Niemal każda wieś ma też swojego wyrzutka, którego można utożsamić z głównym bohaterem. Nie akceptują go, drwią z niego. Nie wiem, czy taka natura ludzka, czy jednak nasza mentalność, odziedziczona w spadku po dziadkach – zastanawia się.

Broni filmu Szumowskiej. Podkreśla jednak, że to nie Tropie, ani jej Witowice są miejscem akcji.
Tak na pewno u nas świń się nie zabija – śmieje się. – Dzieciom też nie pozwolono, by bawiły się świńską głową – mówi już z powagą. – Swoją drogą nie pozwoliłabym statystować mojemu dziecku w tej scenie – dodaje.

Jej dwaj synowie Kacper i Karol również wzięli udział w filmie. Statystowali jako trzecioklasiści idący do pierwszej komunii świętej. W Tropiu i okolicy chyba nie ma rodziny, w której dzieci w wieku 8-11 lat nie wzięłyby udziału w tych scenach „Twarzy”. Wszyscy zgodnie mówią, że u nich nie ma takich zwyczajów komunijnych, jak przedstawione na filmie. Przyjęcie nie jest wspólne, a każdy organizuje je w swoim zakresie. Wódki podczas tej uroczystości nie ma na stole. Tańców też się nie urządza.

– Karetą pod kościół również nikt z dzieckiem nie podjeżdża. Rozbawiła mnie ta scena. Może gdzieś w innych miejscach w Polsce tak było – uśmiecha się pani Barbara.
Przypomina sobie przy tym, ile śmiechu było przy kręceniu obrazów z przyjęcia komunijnego.

– Tej sceny ostatecznie w filmie nie ma. Staliśmy w kółku i mieliśmy piszczeć z zachwytu. Pod koniec dnia zdjęciowego trudno było jednak wykrzesać z nas entuzjazm. Więc co zrobił drugi reżyser? Wyszedł na drabinę i zaczął się rozbierać. Wtedy panie zaczęły piszczeć jak oszalałe – śmieje się statystka.

Policjanci na planie

Na planie było dużo zabawnych sytuacji. Gdy kręcono sceny na przystanku w Wytrzyszczce (gmina Czchów), policja na czas pracy ekipy filmowej wstrzymała ruch. Kierowcom musiało się to nie spodobać. Nie uwierzyli, że funkcjonariusze nie byli aktorami. Na miejsce wezwali… policję. – I tak policjanci sami siebie legitymowali. Trudno było powstrzymać się od śmiechu – wspomina Barbara Słowińska. Tylko jej syn Kacper nie był zadowolony, bo do odegrania miał rolę śpiącego na zabawie dziecka. Niemal cały dzień spędził na krześle z zamkniętymi oczami. Jego brat z kolei cały czas musiał tańczyć.

– Dzieci były naprawdę umęczone. Niektóre po pierwszym dniu zdjęciowym, zniechęcone żmudną pracą, ciągłymi powtórkami ujęć, nie pojawiły się już na planie – wspomina Monika Zielińska. Jej syn Mariusz był zafascynowany tym, że może „od środka” obserwować, jak powstaje film. Po zakończeniu zdjęć, stanowczo jednak oświadczył, że aktorem nie zostanie.

– Moja Ola chyba aktorką też nie chce być. Udział na planie filmowym to była po prostu przygoda. Jest teraz co wspominać – uśmiecha się Anna Pawlik z Tropia.

Do samego filmu podchodzi z dystansem. Podobieństwa z wsią przedstawioną w „Twarzy”, a Tropiem trudno bowiem upatrywać. Chyba że w krajobrazach. Pewnie w innych miejscach w Polsce, by uzyskać taki efekt, reżyserka musiałaby kręcić sceny w różnych punktach. U nas wszystko miała w jednym – dodaje Monika Zielińska, wyliczając: jezioro, wzgórza, skały, piękny zabytkowy kościółek. Myślę, że po obejrzeniu „Twarzy” wiele osób będzie chciało przyjechać do Tropia i zobaczyć miejsce, gdzie kręcono sceny pasterki czy komunii – wierzy Bogusław Gawełda. Pochodzi z Brzeska, ale do Tropia przyjeżdża bardzo często na ryby.

– Przy okazji można zweryfikować, jacy ludzie tu mieszkają – śmieje się. Zapewnia, że nie przeklinają, jak bohaterowie filmu. – Niby cała prawda o wsi w „Twarzy”, ale te przekleństwa można by sobie darować – dodaje.

Prawdziwa twarz

Agata Fyda, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Rożnowie, jest podobnego zdania. Mówi, że wieś już dawno tak nie wygląda. – Ludzie mają pięknie w swoich domach. Inaczej się ubierają. „Twarz” to przerysowany obraz, ale skłania do refleksji – nie kryje.

Proboszcz parafii w Tropiu ks. Andrzej Piórek woli nie wypowiadać się na temat filmu do mediów. Zresztą przyznaje, że go nie widział, ale co nieco czytał recenzji. Nie wygląda na zadowolonego, że sanktuarium śś. Pustelników Świerada i Benedykta posłużyło za tło w filmie Małgorzaty Szumowskiej. – Kuria wydała zgodę, by sceny można było kręcić w kościele – mówi krótko.

Wójtowie Gródka nad Dunajcem i Łososiny Dolnej, na których terenach realizowano „Twarz”, są jednak przekonani, że to dobra promocja regionu. Gdy w Rąbkowej stały fragmenty posągu Chrystusa, wiele osób z ciekawości tam przyjeżdżało. Ale końcowa scena musiała już być zrobiona komputerowo. Bo pomnik Chrystusa stoi na polu. – O tu, widać go z mojego podwórka. Gdyby stał naprawdę, nie uszedłby mojej uwadze. – pokazuje mieszkanka Witowic Górnych i na chwilę się zamyśla. – Widzę te krajobrazy codziennie, trochę się już opatrzyły. Film na nowo pozwolił mi odkryć, jakie mam szczęście, że mieszkam w tak pięknym miejscu. To prawdziwa „twarz” mojej wsi – stwierdza.

FOT. KINOŚWIAT/MATERIAŁY PRASOWE/Bartosz Mrozowski

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki”:

Reklama