Na żywność zawsze będzie zbyt

Na żywność zawsze będzie zbyt

Rozmowa z Janem Dudą, posłem Prawa i Sprawiedliwości, członkiem sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi

– Sadownictwo to ważna gałąź przedsiębiorczości na sądeckiej wsi? Tradycyjne sądeckie rolnictwo można zobaczyć już tylko na starej fotografii?

– Sadownictwo to dzisiaj w zasadzie jedyny istotny element produkcji gospodarzy na Sądecczyźnie. W największej mierze dotyczy to dwóch gmin – Łącka i Łososiny Dolnej, w mniejszym stopniu gminy Stary Sącz. Tradycyjne rolnictwo na naszym ternie zostało praktycznie zmarginalizowane.  Związane to jest z brakiem możliwości zbytu płodów rolnych wyprodukowanych w tradycyjny sposób. Stąd wziął się pomysł ustawy o sprzedaży bezpośredniej. Ustawa mówi nie tylko o tradycyjnej produkcji, ale i o przetwórstwie. Chodzi o to, żeby rolnik mógł wyhodować kilka sztuk trzody chlewnej, ale również we własnym zakresie sprzedać swoje produkty. Dotyczy to również zbieractwa – grzybów i jagód.

– Na jakim etapie są prace na ustawą?

– Ona została już uchwalona i można legalnie te produkty wprowadzać do obrotu. Na razie nie widać ożywienia i masowego wysypu takich produktów, choć na Maślany Rynek mam niedaleko i zaglądam na stragany tamtejszych sprzedawców. Zastanawiamy się, gdzie leży przyczyna, że rolnicy nie korzystają z takiej formy zarobkowania, czyli sprzedaży przetworzonych we własnym zakresie towarów.

– I do jakich wniosków Pan dochodzi?

– Sporo jest jeszcze do zrobienia jeśli chodzi o nadzór weterynaryjny i sanitarny. Zbyt duży obowiązuje reżim w tym zakresie i to chyba jest powodem, że sprzedaż własnych wyrobów przez rolników nie ruszyła w takiej skali, w jakiej oczekiwaliśmy.

– A może ze względu na małą skalę produkcji, to się po prostu hodowcom nie opłaca?

– Zgoda, ale oferta adresowana jest do tych, którzy jeszcze utrzymują tradycyjne gospodarstwa. Skoro przecież i tak hodują albo uprawiają coś, to trzeba jeszcze włożyć trochę pracy, przetworzyć swoje płody na produkty i sprzedać. Wówczas ich zysk z działalności rolnej będzie wyższy, przy nieco większym tylko nakładzie pracy. Przecież tradycyjne wyroby spożywcze są modne i poszukiwane. Zamiast kupować w sieciowych marketach wysoko przetworzone produkty, chętnie kupowalibyśmy „u chłopa” swojskie, o tradycyjnym smaku, zapachu i recepturze.

– Konsument chce kupić, producent chce zarobić, ustawodawca przygotował przepisy, a system nie działa…

– Raczej działa za słabo. Może problem w niedostatecznej informacji i promocji na ten temat. A może trzeba stworzyć system doradztwa rolniczego, które podpowie, jak wejść na rynek obrotu własnymi produktami mięsnymi, warzywnymi. Przecież im większe miasta, tym więcej klientów czekających na takie produkty. A może ten obrót istnieje, tylko dzieje się na zbyt małą skalę, zupełnie niewidoczną dla nas, pomiędzy znajomymi i przez marketing szeptany.

– Nie zna Pan nikogo, kto zaopatruje się u znajomych na wsi w jajka od kur z przydomowego wybiegu?

– Oczywiście, że znam, ale ustawodawcy chodzi o zdecydowanie większą skalę, niż tylko sąsiedzka wymiana. Może mankamentem takiego systemu jest fakt, że rolnik musi te produkty sam sprzedać, na co może nie mieć czasu, albo po prostu nie ma do tego głowy i chęci. Potrzebne jest do tego zrzeszanie się rolników, a z takiej grupy jeden będzie odpowiedzialny za sprzedaż produktów całości. Chodzi o to, żeby producent nie zajmował się zbytem. Przecież w każdej branży istnieje wąska specjalizacja. Inżynier też nie sprzedaje samochodów, które wyprodukuje.

– Jeśli rolnik zatrudni sprzedawcę, to ten biznes traci sens ekonomiczny.

– Twórzmy grupy, gdzie każdy w grupie dysponuje innym asortymentem – jeden ma ser, inny jajka, ktoś produkuje wędliny, a inny sok z owoców i warzywa. W takiej wersji to ma sens. Przecież tworzenie takich grup producenckich to jest gotowy model biznesowy w dobrej branży, bo na żywność – szczególnie nieprzetworzoną chemicznie – zawsze będzie zapotrzebowanie i zbyt. Chciałoby się tu zawołać, żeby producenci żywności śmielej przystąpili do ofensywy sprzedażowej swoich produktów. Może w Nowym Sączu już nie tylko Maślany Rynek, ale może powinien powstać pierwszy lokalny market z wyrobami własnej produkcji od okolicznych rolników i hodowców. To jest gotowy pomysł, trzeba tylko kogoś odważnego, kto go zrealizuje. A przecież sądeczanie są przedsiębiorczy. Nie wierzę, że nie najdzie się chętny, by obudzić ten potencjał.

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki” – kliknij i pobierz bezpłatnie cały numer:

 

Reklama