Bartłomiej Orzeł: mam polityczne wyczucie

Bartłomiej Orzeł: mam polityczne wyczucie

Rozmowa z sądeczaninem Bartłomiejem Orłem, ekspertem w kancelarii premiera Mateusza Morawieckiego, od 10 lutego zastępcą dyrektora Centralnego Ośrodka Sportu

– Jakie sporty Pan uprawia?

– Piłkę nożną i narciarstwo zjazdowe. Wcześniej też jeździłem na biegówkach. Chodziłem bowiem do Szkoły Podstawowej w Piątkowej, kiedy nie miała jeszcze sali gimnastycznej, więc zimą lekcje wf-u spędzaliśmy na nartach. A z piłką nożną związany byłem od zawsze. Trenowałem chwilę w trampkarzach Sandecji, później w Jedności – mam chyba nawet dwa mecze w „Serie A”.

– A teraz?

– Teraz gram czystko rekreacyjnie.

– To chyba nie wystarczy, by zostać zastępcą dyrektora Centralnego Ośrodka Sportu? Co o tym zadecydowało?

– Dostałem tę propozycję od premiera Mateusza Morawieckiego, minister sportu Danuty Dmowskiej-Andrzejuk i nowego dyrektora COS Mateusza Grzybowskiego. Przyjąłem ją. Oczywiście wcześniej z Mateuszem Grzybowskim często rozmawialiśmy na temat wizji rozwoju COS. On z wykształcenia jest inżynierem budownictwa, ja z kolei zajmuję się kwestiami ekonomicznymi i marketingowymi, więc z pewnością się różnimy, ale przez to też i uzupełniamy. Swoją wizję przedstawiłem też minister sportu. Spodobała się.

– Za co Pan ma odpowiadać w COS?

Centralny Ośrodek Sportu odpowiada głównie za utrzymanie i tworzenie infrastruktury do rozwoju sportu wyczynowego i przygotowania się olimpijczyków – szkolenie to już domena związków sportowych. Niektóre budynki poszczególnych OPO [Ośrodki Przygotowań Olimpijskich] pochodzą z lat 60., 70. i często są mocno przestarzałe. Dużo udało się już zmodernizować czy zbudować nowych internatów czy obiektów sportowych, ale to proces jeszcze na lata. Moją rolą wraz z dyrektorem jest dopilnować tych inwestycji.

Drugą nogą COS-u w Warszawie jest zarządzanie lodowiskiem i halą sportową Torwar. Z przychodów, jakie generują, utrzymujemy się. W mojej gestii jest więc również, aby zwiększyć tę ilość przychodów.

– Traktuje Pan tę funkcję jako nominację ze strony premiera? Czy po prostu nie jest Pan mu już potrzebny jako doradca?

– Wciąż zostaję w gronie doradców premiera, tyle że już nieetatowych. Będę wykonywać zadania doradcy w swoim wolnym czasie. Z tego samego grona wyszli dziś prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Tomasz Chróstny czy wiceminister Funduszy i Polityki Regionalnej Anna Gembicka. Zresztą to dzięki niej znalazłem się w kancelarii premiera. Ona mnie „wyłowiła”. Wcześniej, kiedy pracowałem w Instytucie Gospodarki Rolnej, współpracowaliśmy przy różnego rodzaju projektach. Nie ukrywam również, że pomogłem jej podczas kampanii wyborczej. To, myślę, pokazało, że nie tylko jestem przygotowany merytorycznie, ale również mam wyczucie polityczne. A to w pracy w kancelarii premiera jest równie ważne.

– W jakich sprawach doradza Pan premierowi?

– Gównie są to aspekty związane z rolnictwem i szeroko rozumianą gospodarką – zarówno w skali makro, jak i dotyczącą poszczególnych regionów w kraju. Pracując w Instytucie Gospodarki Rolnej, współpracowałem z branżowymi mediami – wSensie.pl czy „Światem Rolnika”. W 2018 roku zdobyłem nagrodę im. Władysława Grabskiego dla najlepszego dziennikarza ekonomicznego w kategorii felieton-analiza za opracowanie artykułu „Czy w polskim rolnictwie jest miejsce na wolny rynek?”. To zbiegło się w czasie z moim przyjęciem do kancelarii premiera i tylko utwierdziło Mateusza Morawieckiego w przekonaniu, że posiadam wiedzę i umiejętności, by być w gronie ekspertów.

– Teraz głośno się mówi na temat wprowadzenia podatku od mięsa. Co Pan doradza premierowi w tej sprawie?

– Akurat, kiedy temat ten się pojawił, musiałem się już mocniej zająć sprawami COS. Niemniej to dla mnie rozbuchany problem. Tej idei na szczęście nie przejawiają instytucje europejskie, tylko niektórzy europosłowie. Taki podatek z pewnością byłby ciosem dla polskiej gospodarki. W Europie jesteśmy bowiem liderem jeśli chodzi o produkcję drobiu. Eksportujemy na cały świat. Nie możemy się zgodzić na tego rodzaju posunięcia.

– Wmawia się nam, że produkcja mięsa ma znaczący wpływ na klimat. Pan, działając jeszcze w Nowym Sączu, zajmował się kwestią smogu. Produkcja mięsa ma aż tak znaczący wpływ na zwiększenie dwutlenku węgla?

– Nie jestem ekspertem w sprawie globalnego ocieplenia, więc nie będę się wypowiadał. Jeśli chodzi natomiast o smog, to – z tego co pamiętam – rolnictwo w Polsce odpowiada w 4 procentach za jego powstawanie. I to z tendencją spadkową, bo gospodarstwa rolne są coraz bardziej nowoczesne. Próba obwiniania producentów rolnych za emisję gazów cieplarnianych jest pałką, którą chce się ich okładać, by zmniejszyć produkcję mięsa. Generalnie jestem przeciwnikiem nakazywania ludziom, co mają jeść, jeśli robią to w granicy prawa. Sam czasem lubię zjeść coś wegetariańskiego. Nie będę jednak narzucał wegetarianom, by jedli mięso, ale też nie mam zamiaru go sobie odmawiać.

– Sądeczanom dał się Pan poznać jako działacz Sądeckiego Alarmu Smogowego i Ośrodka Studiów o Mieście Nowy Sącz. OSOM miał ambitne plany względem miasta. Już nie działa. Obraził się Pan na Nowy Sącz?

– Marka OSOM należała do Klubu Jagiellońskiego, w którym działałem w okresie studiów. W tym czasie, o którym pani mówi, byłem jedną nogą w Krakowie, jedną w Nowym Sączu. Ostatecznie – dzięki zakończeniu pewnej toksycznej relacji – dwiema nogami wylądowałem w Warszawie. Myślę, że to naturalny proces samorozwoju. Zrozumiałem, że znacznie więcej dla miasta można zrobić z pozycji Warszawy, niż działając w małej organizacji pozarządowej w regionie. A czas jest ograniczony.

– Ale w wyborach parlamentarnych wystartował Pan z list województwa świętokrzyskiego?

– Przyznam, że nigdy nie sądziłem, że polubię jakiś region Polski na równi z Sądecczyzną. Moja dziewczyna pochodzi spod Sandomierza. Jeżdżąc do niej, zacząłem poznawać to województwo, jego problemy. Wcześniej też znałem wiele osób stąd, z którymi współpracowałem. Zdecydowałem się na start tutaj, może właśnie z tęsknoty za domem. W Warszawie brakuje mi gór, a w Świętokrzyskim już się one zaczynają. Bardzo polubiłem Kielce, Chmielnik, Busko-Zdrój czy Jędrzejów. A o tym, że nie obraziłem się na Nowy Sącz, świadczy fakt, że nakłoniłem moją mamę na start w wyborach samorządowych.

– Weszła do Rady Miasta, której sesje teraz do przyjemności raczej nie należą. Wspiera ją Pan psychicznie?

– W miarę możliwości staram się ją nawet wspierać instytucjonalnie.

– Należy Pan do Prawa i Sprawiedliwości?

– Ani ja, ani mama nie jesteśmy w PiS. Mamy poglądy konserwatywne – choć ja reprezentuję centroprawicę, mama jest bardziej konserwatywna – i sympatyzujemy z PiS, ale do partii się póki co nie zapisaliśmy.

– Pana obecna pozycja w Warszawie może mieć, bądź ma, realne przełożenie na pomoc w rozwiązywaniu problemów dotyczących Nowego Sącza?

– Staram się wspierać każdą inicjatywę, która wypływa z Nowego Sącza. Żadną tajemnicą jest, że od początku mojej działalności współpracuję z posłem Janem Dudą. On jest teraz takim przekaźnikiem spraw sądeckich do mnie – wcześniej dużo się od niego nauczyłem. W miarę możliwości pomagam w załatwieniu kwestii związanych z miastem i regionem. Również mama zwraca się do mnie z różnymi problemami, czasem instytucjonalnymi. I temu też staram się zaradzić. Jestem otwarty na współpracę i pomoc każdemu, kto się do mnie zwróci.

Ulubiony tygodnik do wzięcia. Za darmo!

 

 

Reklama