Krynica Źródłem Kultury 2024: Nosowska [RELACJA]

Krynica Źródłem Kultury 2024: Nosowska [RELACJA]

Podzielę się z wami oczywistością absolutną. Album „Degrengolada” ukazał się w maju zeszłego roku, a ja byłem na koncercie Nosowskiej wczoraj. I już niosą się między uszami mojej małej głowy rozległe echa wiadomości ze świata, że zaczynamy raz jeszcze. W odświeżonej rzeczywistości, w rozwieraczu odrodzonej źrenicy, z nową pamięcią wczytaną, starą sformatowaną. Nasze zmięte i zgarbione ciała poprowadzą nas wyperfumowanymi rynsztokami ulic raz jeszcze, lecz tym razem nie zgubimy się po drodze. Zostaliśmy namaszczeni nadzieją.

Za to kocham Nosowską. Za to lubię nowe, które ma to do siebie, że inkrustuje stare nieznanymi wcześniej kontekstami, motylami w brzuchu i otuchą, że bawimy się dalej. W tym temacie różnice i podobieństwa między piątkowym zdarzeniem w Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju, a zeszłotygodniowym koncertem Natalii Przybysz (pisaliśmy TUTAJ), nasuwają się same. Tyle że ten miniony rytuał siły jednej-z-sióstr został kompletnie wymutowany z pogłosów przeszłości, mojej przeszłości, obrosłych kurzem i patyną artefaktów obsesyjnie szukanych w młodości, po które sięgam kompulsywnie, ale już jedynie w snach i życiowych retrospekcjach. U Przybysz stałem się zakładnikiem pustych przestrzeni i wyobraźni, która w sposób fenomenalny poradziła sobie z ich zagospodarowaniem, czego nie mogę powiedzieć o niej – Nosowskiej, z którą łączy mnie dużo więcej.

Katarzyna Nosowska | Fot. Kamil Cichoń

I znowu jestem tu, Panie Malski, znowu wzruszony faktem, że zostałem zdekonspirowany jako mniszek, nie mlecz. „Degrengoladą” podaną w formie koncertowego setu, luźno obudowanego najważniejszymi utworami z solowej kariery, Pani Katarzyna dowodzi mojej niezwykłości; tego, że jestem gigantem, że nie wolno mi pochylać głowy, dawać się prowadzić. Mam czuć, żyć i ciągle i od nowa budzić się do prawdy. I znowu moja dusza płacze i znowu muszę napisać jak tu jest, że mój czas ponownie okazał się czasem niestraconym, a wspinaczka po roztańczonych predatoprzywrach, kolorowych majakach i pięknych degrengoladach – opłacała się.

Piątkowy koncert obfitował w wielość muzycznych niespodzianek (świeży kawałek „Neodym” zaprezentowany w duecie z synem Mikołajem, który wspierał artystkę jeszcze w kilku wybranych numerach, cover „To tylko tango”, czyli hołd dla Maanamu, oraz genialny rework „Jeśli wiesz co chcę powiedzieć”). Całość emanowała spokojem, autorefleksją, krzykiem i rozedrganiem, jak również zawsze bezinteresownym i pełnym pasji żywym protestem przeciwko konformizmowi, przeciwko temu, co oficjalne, publiczne, narodowe, tabu. Przeciwko temu, z czym wszyscy czujemy się świetnie, choć w sumie nie powinniśmy.

Mikołaj Krajewski (syn) i Katarzyna Nosowska | Fot. Kamil Cichoń

Wieczór emanował czymś jeszcze. Tym ważnym dla mnie barwo-tembrem głosu Nosowskiej, za którym tak bardzo tęskniłem, który niczym Proustowska magdalenka raz za razem uruchamiał narracyjne ciągi zdarzeń, nabierające tempa, rozpychające się łokciami, ściskające za gardło. Dało się wiele. Dało się ponieść energii z pogranicza jawy i snu, dziwów i niesamowitości, a światła i wspaniałe wizualizacje tylko podkreślały intrygującą atmosferę jakiejś bliżej nieokreślonej humorystyczno-satyrycznej baśni z odległej galaktyki prawd i pozorów.

Nosowska niezmiennie zachwyca: swoim głosem, swoją charyzmą – sobą, a mimo upływu lat wciąż jaśnieje taką samą siłą, jak z początku kariery. Muzyka plus błysk poczucia humoru, nakłuwany autobiograficznymi wtrętami i anegdotami z życia, wynosiły piątkowy wieczór na orbitę czegoś więcej niż może pomieścić w sobie słowo „koncert na żywo”. Pani Katarzyna ma nadal to coś, ten pazur, tę autentyczność wpisaną w krwiobieg i tkankę (nie)nostalgiczności, a wczorajsze z nią spotkanie było tego najlepszym przykładem.

Foto: Kamil Cichoń, Video: Bartosz Szarek

Reklama