Zawsze dbajcie o swoich kumpli

Zawsze dbajcie o swoich kumpli

W nocy z piątku na sobotę opuścił mnie mój najlepszy kumpel. To dziwne, bo przez ostatnie 12 lat nie miał zwyczaju opuszczać mnie na krok. Nie znałem w życiu nikogo, kto łaziłby za mną o każdej porze dnia i nocy. Wszędzie. Gdziekolwiek bym poszedł, nawet na najbardziej bezsensowne manowce.

Nie bardzo wiem, co on we mnie widział, ale dobrze nam się to kumplowanie układało. Kiedy szedłem, szedł za mną. Kiedy stawałem, on siadał. Kiedy ja usiadłem, on się kładł. Czasami myślałem, że sobie ze mnie jaja robi.

Fajnie mieć najlepszego kumpla. Byłem jego osobistym kucharzem, a on moim osobistym ochroniarzem. W jesienne wieczory częstowałem go czymś na rozgrzewkę, ale zawsze odmawiał. Widać miał zasadę „na służbie nie piję nawet małego piwa”. A na służbie był zawsze. Dziwiłem się, dlaczego mój najlepszy kumpel tak łatwo przysypia w środku dnia? Teraz sobie myślę, że on po prostu odsypiał noce zarwane pilnowaniem podwórka. Nigdy nie sprawdzałem, co robi na nocnej zmianie – śpi czy czuwa? Mieliśmy do siebie zaufanie. Czasami jednak porzucał obowiązki i sobie tylko wiadomą dziurą w całym ulatniał się na kilka nocy. Kiedy wracał skruszony, trzeba było rozmowy wychowawczej, by zrozumiał, że nie wypada tak długo zasiedzieć się u koleżanki. Ja gadałem, on słuchał. I nigdy się nie odszczeknął.

Czy rozumiał? Nie mam pewności. Generalnie miał na głowie swoje sprawy. Moje życie wydawało mu się strasznie nudne. Zawsze, kiedy w telewizji zaczynał się mecz naszej drużyny, zasypiał 30 sekund po pierwszym gwizdku. Z innymi rzeczami podobnie, kompletnie nie budziły jego emocji. Miał za to inną wielką pasję – uwielbiał komuś pogonić kota! Tym gonieniem potwierdzał jednak znaną życiową mądrość, że najciekawsze jest samo gonienie króliczka. A kiedy już dogonił… to udawał, że go z kimś pomylił. Tego kota oczywiście. I choć lubił dla zasady warknąć, to muchy by nie skrzywdził. Czasami tylko zachowywał się jak pies ogrodnika. Samemu nie zjadł i drugiemu nie dał. A może po prostu bawiło go polowanie na ptaki, które zlatywały się do jego miski, kiedy zostało w niej odrobinę ryżu albo chleba. Myśliwski gen nie dawał mu spokoju. Miał jeszcze jedną wielką słabość, o której wiedziałem tylko ja i on. Uwielbiał włazić do bagien, mokradeł, strumyków i kanałów. Potrafił przejść pod ziemią 150 metrów tunelem burzowym. Wtedy był najszczęśliwszy na świecie. Takie niewinne dziwactwo odziedziczone po przodkach.

I w tej naszej wieloletniej bliskiej znajomości mogłem się tylko raz lepiej zachować. Właśnie w piątek w nocy. Powinienem mieć ze sobą pistolet i w odpowiednim momencie pomóc najbliższemu kumplowi. Nie liczyć na cud, że za moment będzie lepiej, bo to tylko chwilowy kryzys. Nieprawda. Zanim udało się w środku nocy podnieść doktora z pościeli, temperatura pacjenta oscylowała w okolicach 43,9 st. C! W termometrze zabrakło skali. Jego mózg ściął się jak jajecznica na patelni. Zawiodłem. Przecież nikt nie powinien pozwolić, żeby jego najlepszy kumpel tak cierpiał. Zawsze dbajcie o swoich kumpli! Nawet jeśli czasami jesteście kompletnie bezsilni. I strzeżcie się kleszcza!

PS

Serdecznie dziękuję doktorowi Januszowi Soczkowi z Grybowa za fachową opiekę nad moim najlepszym kumplem. Miał na imię Fido. Trzeba być człowiekiem, żeby psa potraktować jak pacjenta, dla którego warto się zrywać w środku nocy. Szacunek!

Reklama