Z kapelusza: Nadaktywność zgubiła Stanisława Koguta

Z kapelusza: Nadaktywność zgubiła Stanisława Koguta

Gdyby były senator Stanisław Kogut, jak to się mówi, jadł życie małą łyżeczką, siedziałby sobie dzisiaj w fotelu, w ciepłych bamboszach przed telewizorem i zażywał spokojnej kolejarskiej emerytury. Nie zaś aresztanckiego chleba. Ale jemu wciąż było mało. Mając w tyle głowy mentalność związkowca z czasów PRL ,wydawało mu się, że czasy, których została ukształtowana jego postawa życiowa są niezmienne. Tymczasem mentalnie pozostał w tyle nie zważając na otaczającą go rzeczywistość.

Stanisław Kogut swoją pozycję społeczną i polityczną zbudował przed 1997 r., kiedy stał się wielką postacią w kolejarskiej „Solidarności” – najpierw w Małopolsce, a w latach 1997-2005 jako szef struktur krajowych NSZZ „Solidarność” wśród kolejarskiej braci. Ba, stał się carem i bogiem na PKP. Kolejni dyrektorzy tej firmy trzęśli przed nim portkami. Wtedy przed laty miałem do Stanisława Koguta pretensje, które wyrażałem publicznie na łamach „Gazety Krakowskiej”, że daje związkowe przyzwolenie na masakrowanie PKP, czyli rozwalanie na spółki, spółeczki kolejowego majątku i ogromne rozmnożenie się całej armii prezesów – darmozjadów. Kogut trząsł koleją i kiedy przyjechał na otwarcie Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym ówczesny premier Jerzy Buzek, zameldował mu, że w każdej chwili może zatrzymać wszystkie pociągi w Polsce! Taką miał przyszły senator moc sprawczą i zaczęto się z nim bardzo poważnie liczyć. Nie dziwi więc, że kiedy wystartował w wyborach na senatora, odniósł gigantyczny sukces. W 2005 r. zdobył ponad 120 tys. głosów. Sukces go oszołomił wręcz. I zaczął żądać więcej.

„Inni mówią a ja robię” – to było chwytne hasło, które do czasu robiło wrażenie. Przecież fundacja w Stróżach nie powstała z prywatnych pieniędzy Koguta, a pierwszych wpłat dokonywały dobrowolnie kolejowe spółki. Podobnie było w przypadku klubu sportowego „Kolejarz”. Kiedy senator miał kaprys wprowadzenia kopaczy piłki nożnej do I ligi, spółki kolejowe, i nie tylko, zatrudniały piłkarzy, bo senatorowi Kogutowi, już wtedy baronowi PiS, nie można było odmówić.

Mało było Stanisławowi Kogutowi przy jego nadaktywności. W latach 2011-2016 pełną gębą rządził małopolskim PiS, nie zauważając, że wyrosło młode pokolenie polityków, którym nie po drodze z nim było (Arkadiusz Mularczyk, Wiesław Janczyk i inni). Zaczęły się walki podjazdowe i kiedy te informacje zaczęły docierać do samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego, Kogut został zawieszony w prawach członkowskich. Ba, podjął straceńczą wojnę o przywództwo w regionie, sprzeciwiając się woli samego prezesa PiS. Walczył wtedy z Janczykiem nadanym przez Nowogrodzką. Przegrał, ale prezes mu nie zapomniał! A dalszą misję wykonali prokuratorzy od Zbigniewa Ziobry.

Warto w tym miejscu również wspomnieć, że czując swoją moc i zapominając, że bynajmniej w PiS nie jest carem i bogiem jak kiedyś na PKP, zaczął się wtrącać w sprawy kadrowe w Starostwie Powiatowym i Urzędzie Miasta Nowego Sącza. Nie raz z gabinetu pogonił senatora(!) prezydent Ryszard Nowak. O innych przypadkach nadaktywności Koguta można wspomnieć niejako na marginesie – donos do prokuratury na artystę malarza Alberta Załuskiego, donos na artystkę muzyczną Dodę, stała niemal obecność w Radiu Maryja. Na nic się to wszystko zdało. Znaleźli się ludzie i dowody, że Stanisław Kogut coś przeskrobał, stąd zarzuty. A on czuje się niewinny. Ostatnio doszedł kolejny wątek sprawy związany z aresztem Marty M., dyrektor Małopolskiego PFRON i jej poręczeniem majątkowym po wyjściu z aresztu.

Szkoda mi, mimo wszystko, Staszka Koguta. Skromnego w młodości chłopaka z chęcią pracy dla ludzi, którego tryby historii i polityki wciągnęły tam, gdzie w najkoszmarniejszych snach nie mógł nawet przewidzieć. Nadaktywność go zgubiła. Czy tylko ona?

Reklama