Sztucznie mrożony tor saneczkowy byłby atrakcją Krynicy

Sztucznie mrożony tor saneczkowy byłby atrakcją Krynicy

Rozmowa z Markiem Skowrońskim – trenerem reprezentacji Polski saneczkarzy

– Który to już Pana sezon jako szkoleniowca kadry? Trenerzy w innych dyscyplinach się zmieniają, a Pan ciągle wierny kadrze, mimo wielu zawirowań, kłopotów finansowych.

– To już dziewiętnasty rok. Na początku zamarzyliśmy o odbudowie toru pod Górą Parkową. Była zima 2000 roku. Chcieliśmy przyciągnąć młodzież. Odbudować to, co przed laty zostało zniszczone, uległo zapomnieniu. To była ciężka praca. Dniem i nocą. Polewaliśmy wodą śnieg i z tej „papki” kleiliśmy tor. Przyszło lekkie ocieplenie i… trzeba było wszystko zaczynać od nowa. W kocu udało się „posklejać” 250-metrowy odcinek. Wiosną spotkaliśmy się z władzami miasta. Rozpoczęliśmy kolejne prace – deskowanie części toru. Kilka miesięcy później, latem przeprowadziliśmy w Krynicy zawody na sankorolkach. Zaprosiliśmy władze Polskiego Związku Sportów Saneczkowych. Jan Tomera, przedstawiciel Związku, namówił mnie do powrotu do profesjonalnego sportu. Zostałem trenerem kadry Polski juniorów. I tak się zaczęło. Praca na pełnych obrotach. Rok później zostałem już trenerem reprezentacji Polski seniorek i seniorów. Naszym celem było zakwalifikowanie się i start w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Turynie. Udało się.  Polskę reprezentowało wówczas dwóch mężczyzn i  kobieta, dla których był to debiut na igrzyskach. Krzysztof Lipiński i Marcin Piekarski wystartowali w konkurencji męskich dwójek, w której zostali sklasyfikowani na 17. pozycji. W rywalizacji jedynek kobiet Ewelina Staszulonek, była pierwszą polską saneczkarką od 1976 roku. Ostatecznie Staszulonek, mimo upadków w pierwszym i trzecim przejeździe, zajęła 15. pozycję.

– Można powiedzieć, że zdominowaliście saneczkarstwo w Polsce. Prezes z Krynicy, trener kadry podobnie. To chyba ułatwia współpracę?

– Prezes Michał Jasnosz od początku angażował się w odbudowę saneczkarstwa w naszym mieście. Wspierał i pomagał. Działał w zarządzie Okręgowego Związku Sportów Saneczkowych. Z czasem trafił do Komisji Rewizyjnej Polskiego Związku Sportów Saneczkowych, następnie został wiceprezesem Związku. Kiedy zadecydowano o podziale Związków bobslejowego i saneczkarskiego, został prezesem tego drugiego. Dla mnie to wielki plus. O wielu bieżących sprawach możemy dyskutować tutaj, w Krynicy. To ułatwia kontakt i szybkość działania. Te poważniejsze sprawy musimy już poruszać na Zarządzie w Warszawie.

– Saneczkarstwo zyskało dużo na oddzieleniu dwóch Związków? Pieniędzy nie trzeba już dzielić…?

– Jak wszędzie i we wszystkim są plusy i minusy. Widzę więcej plusów. Przykładowo wszystkie środki idą teraz na saneczkarstwo. Dawniej w Zarządzie trwała walka, podział na tych faworyzujących saneczkarstwo i tych bobsleistów. Byliśmy troszkę z boku. Teraz łatwiej nam gospodarować. Minusem na pewno jest prowadzenie dwóch osobnych biur. A to też niemałe pieniądze.

Dokładnie cztery lata temu w jednym z wywiadów powiedział Pan, że sanki lodowe na cały sezon otrzymały 150 tys. złotych. Jak Pan wyliczył, wystarczyło to na trzy pięciodniowe zgrupowania i dwa starty w Pucharze Świata. Coś się zmieniło od tego czasu?

– Przypominam sobie tamten wywiad. To była prawda. Znajdowaliśmy się w jednym związku z bobslejami. Z Ministerstwa Sportu otrzymywaliśmy jedną dotację. Trzeba się było dzielić środki z sankami lodowymi, naturalnymi. Bobsleje i skeleton wydzielały nam mały budżet. Teraz jest zdecydowanie lepiej, chociaż i tak gdybyśmy otrzymywali większe środki,  pozwoliłoby to na lepszą pracę. Sporo funduszy w ostatnich latach przeznaczyliśmy na zakup sprzętu. Mamy fizjoterapeutę w kadrze. Współpracujemy z Instytutem Sportu i Politechniką Warszawską szukając nowych rozwiązań sprzętowych.

– Pamiętam Pana wypowiedz: „Prowadzę kadrę na telefon, ja mieszkam w Krynicy-Zdroju, a zawodnicy w różnych częściach kraju. Telefonicznie konsultujemy treningi”. Telefon zastąpiły już spotkania w realu?

– Przed sezonem, w okresie letnim, utrzymujemy kontakt telefoniczny. Jeżeli chodzi o sezon, już nie mamy takich problemów jak przed laty. Może nie jesteśmy jako Związek potentatem, ale stać nas na wyjazdy zagraniczne, na przykład na Łotwę, do Austrii. I nie musimy tylko ograniczać się do zajęć w Polsce i to tych ustalanych telefonicznie. Co mnie cieszy, kadrowicze trenują z naprawdę z wielkim poświęceniem. Idziemy w dobrym kierunku. Właśnie przebywamy w Austrii. Trenujemy wspólnie z najlepszymi zawodnikami na świecie. Już możemy zapłacić sami za treningi, zjazdy. Były takie czasy, że korzystaliśmy z uprzejmości zagranicznych ekip. Wykorzystywaliśmy swoje dobre kontakty, aby móc trenować na zagranicznych torach i nie płacić, bo nas nie było na to po prostu stać. Trochę było wstyd. Dobrze, że to już za nami.

– Jak wygląda obecnie sytuacja małopolskiego saneczkarstwa?

– Funkcjonują dwa „stare” kluby: Tajfun i Parkowa.  Dodatkowo powstały trzy nowe, co tylko może cieszyć. Niestety brakuje nam środków na poziomie gmin. Nie pozwala to na dobre szkolenie zawodników w tym pierwszym etapie, tak jakby się chciało. Brakuje też nam środków na coroczne lodzenie całego toru w Krynicy i przeprowadzanie na nim treningów i zawodów. Miejmy jednak nadzieję, że saneczkarstwo lodowe zostanie dostrzeżone. Przecież to Krynica jest kolebką polskiego saneczkarstwa. To tutaj w 1909 r. powstała pierwsza sekcja saneczkarstwa przy klubie Makabi. Pierwsze mistrzostwa Polski odbyły się w 1930 roku w Krynicy. Pierwszy tytuł mistrzowski wywalczył Bronisław Witkowski, a razem z nim na podium stanęli klubowi koledzy z KTH KrynicaStefan Szerauc (mój dziadek) i Stanisław Rączkiewicz. Przed 11 laty rozpoczęliśmy budowę nowoczesnego, sztucznie mrożonego toru saneczkowo–bobslejowoskeletonowego. Niestety prace przerwano z przyczyn formalnych. Warto, aby tę piękną dyscyplinę kontynuować na naszym terenie. Saneczkarstwo nierozłącznie związane jest z Górą Parkową. I tak już zostanie.

– Czy w takim razie nie będzie toru sztucznie mrożonego w Krynicy-Zdroju?

– Teraz pojawiła się iskierka nadziei, ponieważ władze w Krynicy deklarują chęć powrotu do tej inwestycji. Myślę, że Ministerstwo Sportu ma świadomość, że bez własnego obiektu nie można prowadzić prawidłowego szkolenia w saneczkarstwie, bobslejach i skeletonie.

Obiekt taki pełniłby również rolę atrakcji turystycznej poprzez umożliwienie zwykłym ludziom zjazdu na sankach, bobslejach i skeletonie, co jest praktykowane na wielu istniejących torach i cieszy się dużą popularnością. Ta atrakcja byłaby dostępna przez cały rok.

Rozmawiał Dariusz Grzyb

Pobierz bezpłatnie cały numer:

 

 

 

 

 

 

Reklama