Rozmowa z Kingą i Krzysztofem Wnękami, prowadzącymi ze swoimi synami edukację domową
– Kiedy zdecydowaliście o przejściu Waszych dzieci na edukację domową?
Kinga: – To nie był jeden impuls, to był proces. Mamy trzech synów – najstarszy Mikołaj (16 l.) jest w szkole średniej, natomiast młodszy Staszek (11 l.) i najmłodszy Wojtek (8 l.) są w podstawówce. Zanim podjęliśmy decyzję o przejściu na edukację domową – przynajmniej ja – długo do niej dojrzewałam, czytałam na ten temat, obserwowałam, zbierałam opinie.
Krzysztof: – Aż któregoś dnia pojechaliśmy na spotkanie poświęcone edukacji domowej. Jechałem tam mocno sceptyczny, miałem mnóstwo wątpliwości i pytań. Ale zanim zdążyłem te pytania zadać, na wszystkie otrzymałem odpowiedź w 45-minutowym wystąpieniu ludzi, którzy taką edukacją się zajmują od kilkunastu lat. Kinga dojrzewała do decyzji jakieś dwa lata.
– Kinga, to był Twój pomysł?
Kinga: – Generalnie tak. W pewnym momencie zaiskrzyło, na to nałożyła się frustracja związana z tradycyjną szkołą i różnymi bolączkami z tym związanymi.
– Na przykład?
Krzysztof: – Zaczęliśmy obserwować, że wracamy do życia od jakiego chcieliśmy uciec wyjeżdżając z Warszawy. Mówiąc w uproszczeniu: dzień zaczynał się o 7 i kończył o 21, a pomiędzy tymi dwoma punktami na tarczy zegara było ciśnienie, gonitwa, niedoczas, napięcie oraz duży poziom konfliktów, zarówno pomiędzy dzieciakami a rodzicami, jak również pomiędzy nami. Wynikało to z ciągłego niedoczasu. Wówczas stwierdziliśmy, że przecież nie o to w życiu chodzi.
Kinga: – To też, ale na to się nakładało mnóstwo innych rzeczy – dodatkowe zajęcia popołudniami, które zajmowały dużo czasu, tzw. odrabianie lekcji. Przy trójce dzieci sama komunikacja i logistyka były nie lada wyzwaniem. Nie pozostawała już żadna przestrzeń na życie rodzinne, bo nagle zrobił się późny wieczór.
Krzysztof: – I wszyscy byli zmęczeni, wszyscy myślący o następnym dniu i czekający na piątek. W tym czasie trafiliśmy (…)