SCENA SŁOWIK: The FoxCats i przeszłe jutra [RELACJA]

SCENA SŁOWIK: The FoxCats i przeszłe jutra [RELACJA]

Namena Lala, Oskar Cenkier, UMMA, Box Anima, GED, wystarczyło raptem kilka tygodni w krynickim młynie koncertowo-survivialowym, by konkretnie zboczyć z przeobfitej orbity muzycznych zdarzeń „Spóźnionego Słowika”. Wracam tu można powiedzieć po latach. Zmęczony i przebodźcowany. Wesół, no może półwesół, chcąc nie chcąc. Niczym uczniak, który po dłuższej nieobecności w szkolnej ławie pojawia się, by nadrobić nienadrabialne. Zagubienie, nerw, pusty tył głowy szczęśliwie szybko ustąpiły: drzwi, bar, Chojecki, bar, butleg, Pilecki. Tyle tu prądu, zamknąłem oczy i zrestartowałem system – dobro zaczęło wracać.  

Każdy, kto o tyle o ile interesuje się muzyką, nie mógł nie przeżyć fascynacji brzmieniem z lat 50. i 60. To tak jakby pasjonować się piłką nożną i nigdy w gałę nie kopnąć. The FoxCats w składzie: Mateusz Pleśniak (gitara, wokal), Jarek Bocek (gitara basowa, wokal), Konrad „Kodżo” Wąsacz (perkusja) nie tyle wiedzą, co wręcz onanizują się newralgicznymi dla rock and rolla, bluesa i rockabilly tematami. Na poziomie najogólniejszym – tak!, choć bliższa optyka nie komplikuje w ich przypadku niczego. Wręcz przeciwnie: godzi rytm, manierę wokalną, kreowanie brzmień jako spuściznę rhythm and bluesa – protoplastę wszystkiego, czym Lisokoty oddychały podczas sobotniego gigu rozpisanego na różnych płaszczyznach iluzji i realności.

Mateusz Pleśniak | fot. Bartosz Szarek

Rzeszowski skład do efektu dochodził własnymi pokrętnymi drogami, wywijając pierwotność i tradycje form leżących u podstaw wszystkich przyszłych stylów rockowych na lewą stronę. W tym temacie trio rozegrało swój set (częściowo swój, częściowo zapożyczony) będący pastiszem dźwięków i sznytów lat 50. i 60. – muzykę, w której oprócz mocno ukorzenionych konwencji znalazło się miejsce na podstępny humor, zgrywę, zabawę mimiką, słowem i manierą sceniczną. Wszyscy „małpowali”, ale przodował w tym Mateusz Pleśniak, który może nie na poziomie parodii, a bardziej parafrazy, dekonstruował stare kawałki, ale i image sympatycznych, grzecznych chłopców i podejście do charakterystycznego dla epok casualowego dress code’u.

The FoxCats własne kompozycje („Buddy the dog”, „Never say”, „Jeden dzień”, „Bagienny muł”, „Hotel swing”, „Everyone is better”, „Wiosenny dzień”, „Even the moonlight”, „Falling down”, „Wystrzeleni”, „Skrzaty” i „Fox and Cat”) przeplatali coverami takich artystów/zespołów jak: Chuck Berry („Johnny B. Goode”), Johnny Cash („Folsom Prison Blues”), The Beatles („All My Loving”, „I Saw Her Standing There”), Elvis Presley („Treat Me Nice”), Otis Redding i Steve Cropper („(Sittin’ On) The Dock of the Bay”), Creedence Clearwater Revival („The Midnight Special”) czy Czerwone Gitary („Nikt na świecie nie wie”). Kryzysy wielkich narracji czy monolitycznych systemowych konstruktów mających wytłumaczyć wszystko i każdemu, od zawsze generowały odpryski w temacie kameralnych historii, meta-treści, nowych podejść i metod pracy na grzbiecie kultur duchowych – obecnych, jak i tych obrosłych pajęczyną i patyną. W tym temacie rzeszowianie nie ustępowali innym grupom, które miałem okazję uświadczyć nie tak dawno na scenie „Słowika”. Wintershadows, Surtarang, Kirszenbaum czy bazOOms, każda na swój własny sposób – ukierunkowana wewnętrznym kompasem, podszeptywaniami i wizyjnością, robi swoje, by następnie opakować to we właściwy przyjętej konwencji papier, a resztę zostawić na jutra. W przypadku The FoxCats wspomnianymi „jutrami” jest wypełniony nowinkami debiutancki krążek „Wystrzeleni” (2023). Tak więc komu sobotnie dźwięki przypadły do gustu, z tego miejsca zapraszam do bookowania miejscówek na premierowo-promocyjny gig, który już 18 marca w Rzeszowskich Piwnicach.

Jarek Bocek | fot. Bartosz Szarek

The FoxCats wpisują się w kolejny udany „ciąg dalszy” pisanego na bieżąco koncertowego scenariusza kawiarni „Spóźniony Słowik”. Ten niesamowity projekt z pogranicza jawy i snu, czasów obecnych i tych minionych, trafił tego wieczoru na podatny grunt. Publiczność miała niepowtarzalną okazję zagościć w świecie ludzi z krwi i kości, skorych do scenicznego piętolenia czy sytuacyjnego dyrdymalstwa. Anektując sobą kawiarniany metraż, celem Lisokotów – bardziej niż zaprezentowanie swojej-nie-swojej-muzyki, czy równie (nie)własnych tekstów, było przywłaszczenie sobie boskiej mocy kreacji in-making – namacalnej, niepowstrzymanej, zwierzęcej, a przy okazji „upajanie się” nią zupełnie tak, jak ich idole sprzed lat swoimi rolami społecznymi on-and-off stage. W delikatnie zakrzywionym zwierciadle, to fakt, ale w tym całym spaczeniu wypadając bardziej niż autentycznie – fantastycznie.

Foto/video: Bartosz Szarek

Reklama