SCENA SŁOWIK: RuEx, Stigma Mortis i bazOOms [RELACJA]

SCENA SŁOWIK: RuEx, Stigma Mortis i bazOOms [RELACJA]

Ktoś powie, że gadanie. Inny – że używki. Jeszcze ktoś, że może seks, władza, pieniądze. Główne koła zamachowe ludzkiej egzystencji i jednocześnie odtrutka na jej znikomość i bezsens. Bardziej niż cokolwiek innego. To napędzające życie maszyny, które nigdy się nie zatrzymują, ani nie zużywają. Prawdziwe i jedyne tchnienia życia. Skuteczne, choć całościowo krótkotrwałe.

Jaki ma to związek z ostatnią serią koncertów w „Spóźnionym Słowiku”? Bezpośrednio może niewielki, ale miałem wrażenie, jakby przez każdy z wchodzących i schodzących ze sceny bandów przewijały się motywy nieuchwytności, chwilowości ludzkiego życia oraz jego ścisły związek z autokreacją. Potwierdzeniem tego okazały się zespoły same w sobie, z których gardeł i instrumentarium wylewały się na nas wyjątkowe propozycje nie do odrzucenia. „Opowiedzcie nam o swoich tęsknotach, lękach, fetyszach i perwersjach, a powiemy wam, kim jesteście”. Po raz pierwszy od dawien dawna poczułem się przytulony – zachęcony, że ktoś chce ze mną pogadać o tym, co Lou Reed zwykł nazywać jedynymi możliwymi tematami, które w rozmowach powinny poruszać osoby dorosłe.

Pierwsi na scenie zamontowali się muzycy z nowosądecko-krakowskiej formacji Rule The Existence w składzie: Jakub Fyda (wokal), Bartosz Jaromin (gitara), Kamil Czyszczoń (perkusja) i Adam Wilk (gitara basowa). Grupa powstała w 2020 roku, ale niech was nie zwiedzie ich raczkująca metryka. To w głównej mierze ex-członkowie Creation of the Chaos oraz The Cursed Plague, którzy swego czasu stawiali w Nowym Sączu metalcore’ową scenę, a teraz postanowili wrócić na stare podwórko i trochę nachuliganić. Szukanie nowych rozwiązań na bazie znanych zagrywek to bazowy środek do celu i to w każdej stylistyce. Ale jedynie w ten sposób można stworzyć coś świeżego i interesującego, a także odnaleźć to, co najważniejsze – własny, niepowtarzalny styl. A styl w ich przypadku jest wojowniczy przez duże „W” i über-charyzmatyczny w praktyce i taktyce. Stylowo smaga perkusyjnymi blastami, skóruje ostrymi riffami i kruszy kręgi mocą dobywanych decybeli. Jeżeli takie były mity założycielskie nowopowstałej grupy, to „mission accomplished”. Ale żeby nie było, RuEx nie tylko gore’ową ma twarz. Fyda i spółka postawili na esencjonalność kompozycji, nie zaś na popisywanie się warsztatem. Formacja raz po raz urozmaicała charakterystyczną dla gatunku brutalność melodyjnymi wtrętami, które wchodziły głęboko pod skórę, łapały za serce i infekowały mental. Jeżeli dołożyć do tego ekwilibrystyczne popisy frontmana Fydy na kracie piwa, pierwszoligowy kontakt z publicznością i mediami (czyli mną), to w zasadzie można było schować notatnik, opuścić lokal i zaocznie ogłosić Rule The Existence bandem wieczoru…

Jakub Fyda (Rule The Existence) | fot. Bartosz Szarek

Ale wróć. Po krótkim, acz treściwym secie RuEx scenę przejęli Stigma Mortis, czyli trochę podobna bajka, choć w innej oprawie i mroczniej zilustrowana. Krakusy sprawnie poruszają się między takimi gatunkami jak death metal czy deathcore, szukając własnych rozwiązań i reprezentatywnych brzmień. Rzadko kiedy oceniam zespół po fizjonomii jego członków i stylu grania, ale te zdradzały mnogość wewnątrzgatunkowych fascynacji stojących za pięcioma diametralnie różnymi osobowościami. Wypadkową tego tygla była muzyka ciężka, tłusta, dobywana z ostatnich kręgów piekielnych. Z wokalem, który mógłby spokojnie stanowić dźwiękowy załącznik do twórczości Gricka, Kukowskiego czy Kozhanova. Lub ewentualnie do samobiczowań, lamentów i utyskiwań potępionych. Na scenie grupa to może nie wysokooktanowy techniczny death metal z wielością rozwiązań rytmiczno-melodycznych, ale nieprzejednana skuteczność wykonawcza. A dla zebranej publiczności miód na serce i zarazem kopniak prosto w krocze i kończący prawy.

Obecnie Stigma Mortis pracuje nad wydaniem debiutanckiej EPki „Algor” (2022), która zgodnie z zapowiedziami ma ukazać się jeszcze w tym sezonie. Informacja stosunkowo istotna, gdyż tego wieczoru publiczność miała okazję poznać jej koncertowy przedsmak. Ze sceny poleciały singiel „Tułacz”, jak również przedpremierowy „sneak peek”, czyli kawałek „Koszmar”, w którym już można się pogrążać na ich oficjalnym kanale YouTube.

Irek (Stigma Mortis) | fot. Bartosz Szarek

Mam nadzieję, że chłopaki nie obrażą się na mnie, ale do „Słowika” wybrałem się głównie dlatego, że miały tam być… dziewczyny. A konkretnie: Nina Brzóska (gitara, wokal), Gabriela Gierczyk (gitara, wokal), Anna Plewa (gitara basowa) i Aleksandra Chlebek (perkusja), czyli nad-dziewczyny z bazOOms, o których rozpisywałem się i lokalnie i ogólnie i kibicuję namiętnie. Choć tak w ogóle to mam z nimi wielki problem, jaki jeszcze nie miałem z żadnym recenzowanym czy wywiadowanym zespołem. A jest to problem osobliwie mnie frapujący, z którego jeszcze nikomu się nie spowiadałem, ale pomyślałem, że dobędę się tego tutaj.

Otóż wyobraźmy sobie artystę, który popełnia kawałek tak hipnotyzujący, że słuchacze nie zwrócą większej uwagi na treść utworu albo wręcz przeciwnie – uchwycą jego sens w lot, bez konieczności rozumowania lub skojarzeń. Wszystko, co muzyczne i niemuzyczne będzie działo się równolegle jako koncept, ale nie w popkulturowym tego słowa znaczeniu. Jednak gdy całość ustaje, słuchacze nie potrafią powtórzyć ani streścić, ani nawet nadal zrozumieć tego, „co się tutaj właściwie odpierdoliło”. A jeszcze przed chwilą dobrze rozumieli, pochłonięci dźwiękiem, który tak łatwo zawładnął ich umysłem i uchem. Przecież ten artysta niekoniecznie mówi więcej, mądrzej, lżej czy swobodniej niż jakikolwiek inny artysta. Wie natomiast, że my nie wiemy i jesteśmy całkowicie pod ich urokiem.

bazOOms jest właśnie takim perfidnym nie-zespołem. Nawet jestem w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że mamy tu do czynienia z opętaną, być może reinkarnowaną proto-grupą z przeszłości, potencjalnie niebezpieczną – na pewno wywrotową, która (nie wiem na ile świadomie, a na ile nie) widzi lub identyfikuje coś tak bardzo wytęsknionego i osobistego w umysłach odbiorców, by następnie im to zabrać i projektować na nich poprzez muzykę i tekst. A oni z nostalgiczną przyjemnością albo nawet z jakąś dawną i wyraźnie ważną dla nich emocją, maskowanym spaczeniem czy brudnym fetyszem przyjmują to z powrotem i za dobrą monetę. Chłoną ich sposób mówienia, wygląd, ruch. W orgastycznym uniesieniu. W refrakcyjnej stuporze. I to jak bardzo grupa jest obok tego wszystkiego, co dzieje się na scenie i pod nią. W kapsule własnych wizji i wymyśleniu tego, czym są i mogą być.

Nina Brzóska (bazOOms) | fot. Bartosz Szarek

Abstrahując od tego jaki gatunek uprawiają dziewczyny z bazOOms, jest to dla mnie twór całkowicie „ponad”. Nazwijcie sobie ich muzykę jak chcecie: meta-rockiem, poza-rockiem, wiedźmo-rockiem. Nieważne. Najlepiej nie tagować w ogóle. Każdy ich koncert to klimatyczna jazda, fascynująca i osobliwa zarazem. Otoczona pewną aurą tajemnicy i nierealności. Nie bez znaczenia pozostają w tym temacie hipnotyczne wokale. Ten Gabi – rozmiękczający zmysły i usypiający emocje. I ten Niny, który budzi, powoduje, że po ciele przechodzą ciarki i dreszcz. Bije od nich „wijące się” rozleniwienie, rozespanie, ale przede wszystkim przejmująca siła ekspresji, obok której nie sposób przejść obojętnie.

Słowikowy występ bazOOms trącił osobliwą wariacją na temat syreniego śpiewu. Brudnym, perwersyjnym marzeniem niejednego fana mocnych, surowych dźwięków. Przyciągającym i odstręczającym zarazem. Fetyszem, ale może jedynie w moim wypaczonym umyśle. Przede wszystkim było to spotkanie z sobą samym, z najbardziej czułymi i delikatnymi, a jednocześnie podlegającymi nieustannym korektom i nadpisywaniom fragmentami własnego, ukrytego ja. Zerwaniem się z łańcucha konwencji, gatunkowości, przyzwyczajeń, oczekiwań odbiorców czy krytyki. Niebanalnym i zaangażowanym przekazem. Otóż okazuje się, że będąc tam na scenie, słuchając tego, co mają mi do powiedzenia, przyglądając się im – dziewczynom albo kompletnie pogubionym, albo o mocno sprecyzowanym spojrzeniu na świat, można całkowicie zaufać. Wiesz, że tym co robią nie obrażą cię, nie zbulwersują, nie wyrządza krzywdy. A przynajmniej nie zrobią tego bez uprzedzenia.

Foto/video: Bartosz Szarek

Reklama