Sandecja: zaskoczenie tym, co od początku było wiadome

Sandecja: zaskoczenie tym, co od początku było wiadome

Był wielki entuzjazm, miała być huczna feta, a jest stypa. Zamiast motyli euforii w brzuchu, dreszcz zażenowania na plecach. Chociaż bal nie doszedł do skutku i korki od szampana nie wystrzeliły, kac pozostał. Najsmutniejsze jest to, że tak wiele osób jest zdziwionych rozwojem sytuacji. A jaki mógł być inny finał tej historii, skoro jeszcze przed premierą było wiadomo, że dobre rozwiązania – w tym sezonie – nie istnieją. Sportowo i organizacyjnie.

***

Jak nazwać sytuację piłkarskiej drużyny Sandecji na finiszu rozgrywek I ligi? O wielkim rozczarowaniu mowy być nie może, bo jeszcze zanim sędzia pierwszy raz gwizdnął jasnym było, że awans jest niemożliwy. Nawet jeśli sądecki klub wygra ligę. Dlaczego? To bardzo proste. Obecny stadion przy Kilińskiego nie spełnia żadnych norm i standardów przyjętych przez cywilizowany świat futbolowy, a już na pewno nie te dające ekstraklasową licencję. Z kolei uczestnictwo w rozgrywkach na najwyższym szczeblu w systemie sublokatorskim w grę nie wchodziło. Niedawna historia powtórzyć się nie może, bo tak jak dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, podobnie dwa razy nie wybiega się na tę samą murawę. Po organizacyjnej prowizorce i ekstraklasowej szopce, kiedy to Nieciecza przez rok była domem zastępczym dla Sandecji, PZPN zaostrzył wymogi licencyjne i jasnym się stało, że wynajmowanie stadionu nie wchodzi w rachubę. Trzeba mieć własny. Cała Polska uczyła się na sądeckim przykładzie – chcesz grać w piłkę, wybuduj sobie stadion. Skąd więc przez wiele miesięcy głośne napinanie muskułów i opowieści, że awans do Ekstraklasy jest możliwy? Taka narracja mogła mieć tylko jeden cel – podtrzymywać ducha walki w bardzo trudnym okresie, kiedy po degradacji trzeba było jakoś zmotywować mocno przetrąconą przez los drużynę i jej kibiców.

***

W rzeczywistości jednak sytuacja od początku przypominała scenariusz filmu katastroficznego. Kapitan samolotu pozdrawiał pasażerów, zapewniał, że na czas będą na miejscu, pogoda u celu słoneczna, a stewardesy z uśmiechem roznosiły darmowe drinki mające lekko znieczulić towarzystwo na pokładzie. Wtajemniczeni jednak dobrze wiedzieli czym się ta podróż zakończy, bo przecież w zasięgu nie było bezpiecznego lotniska. Kwestią czasu pozostawało, kiedy wszyscy nabiją sobie potężnego guza. W tych okolicznościach co najmniej dziwna wydaje się urastająca w pewnym momencie do rangi ogólnopolskiej afery informacja, jaką rada nadzorcza klubu miała przekazać do szatni za pośrednictwem starszyzny, a brzmiała „przecież nas i tak w tym stanie do Ekstraklasy nie wpuszczą”. Nagle wszyscy zdziwieni.

***

Najgorszą rzeczą, jaka może przytrafić się w sporcie jest brak motywacji i jasno określonego celu. A sytuacja Sandecji od początku była sportową schizofrenią. Dobry start sezonu, kompetentny szkoleniowiec, ciekawy skład, ambitny prezes, wierni kibice i bardzo szybko wszyscy uwierzyli, że na powrót do Ekstraklasy nie trzeba będzie czekać zapowiadane trzy sezony, ale że stanie się to natychmiast. Nikt nie odważył się głośno przypomnieć, że z powodów formalnych nie będzie to możliwe. Niby wszyscy wiedzieli, ale każdy wolał udawać, że jakoś to będzie. Wręcz przeciwnie – w Nowym Sączu pojawiały się jakieś delegacje z PZPN, które miały zapewniać, że sądecki stadion da się warunkowo dopuścić do gry w najwyższej lidze. Wystarczy poprzesuwać jakieś szafki w szatni, przybić kilka desek, dołożyć krzeseł w korytarzu, trawę pomalować na zielono i można kopać o mistrzostwo Polski. Jeszcze mocniej odklejeni od Ziemi fantaści zaklinali się, że najnowsze technologie budowlane pozwolą postawić nowy stadion w kilka miesięcy, a w najgorszym przypadku jakąś niedokończoną trybunę przykryje się siatką maskującą i gramy z Legią!

***

W tym czasie do ludzi ślepo zakochanych w Sandecji słabo docierało zniecierpliwienie dużej części sądeckiej społeczności, że budowanie stadionu za 50, 70, a może 100 milionów złotych, to kosztowna ekstrawagancja w stosunku do wielu innych potrzeb miasta. Obywatele nie interesujący się piłką nożną – od informacji o możliwych wydatkach na stadion -jeszcze gorzej znoszą fakt, iż zawodowi piłkarze utrzymywani są przez miejski budżet, choć nie są pracownikami ratusza, spółek komunalnych albo szkół. Mniej więcej w tym samym momencie, kiedy w Nowym Sączu Sandecja wyczekiwała na kolejne miliony z budżetu miasta, w Krakowie magistrat domagał się od 13-krotnego mistrza Polski uregulowania należności za wynajem stadionu, na którym Wisła rozgrywa mecze! 100 kilometrów odległości i dwa kompletnie różne światy. W Nowym Sączu klub wyciąga rękę do miasta, a w Krakowie miasto wystawia faktury klubowi, który niedawno rozsławiał je w Polsce i Europie. Nawet dla osób nie mających bladego pojęcia o piłce nożnej było jasne, że coś tu nie gra. Generalnie sądecki model funkcjonowania klubu futbolowego coraz bardziej odbiega od powszechnie obowiązującego w innych miejscach, gdzie przecież ludzie też do szaleństwa kochają swoje drużyny.

***

Osobnym wątkiem wartym pracy magisterskiej młodego ekonomisty jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego w mieście i regionie pełnym gospodarczych tygrysów, od lat nie można znaleźć jednego chętnego, który wyłożyłby jakieś sensowne pieniądze na biało-czarną drużynę? Ludzie – zresztą nie tylko na trybunach w Nowym Sączu – głowią się jak to możliwe, by nie znaleźć finansowania dla zawodowego futbolu – a odpowiedź wydaje się zaskakująco prosta. W Sandecji nie pojawił się dotychczas nikt, kto wyszedłby poza najprostszy system zarządzania: wy (miasto albo sponsor* – niepotrzebne skreślić) dajcie nam tylko dużo pieniędzy, a my już będziemy wiedzieć, jak je wydać.

Końcem minionego tygodnia pojawił się komunikat, iż komisja konkursowa rekomendowała na stanowiska prezesa Sandecji Artura Kapelko. Nowy szef klubu 1 maja zastąpi ustępującego Tomasza Michałowskiego, a jego doświadczenie z pracy we władzach PZPN ma być gwarantem, że klub futbolowy zamiast na rękach mocno stanie na nogach. Ręce zaś, dotychczas głównie wyciągnięte po miejskie pieniądze, potrzebne będą do ciężkiej pracy, aby piłkarska przygoda Nowego Sącza znowu miała sens.

Wojciech Molendowicz

Fot. Arch. Sandecji

 

Reklama