Przetańczyłam na Wielkim Murze Chińskim cztery dni

Przetańczyłam na Wielkim Murze Chińskim cztery dni

Kiedy dotarła do Pekinu, zobaczyła sceny niczym z apokalipsy i zadała sobie pytanie: Co ja narobiłam? Na ulicach Chin co rusz spotykała paparazzi, którzy żywo interesowali się białą kobietą, często robiąc zdjęcia z ukrycia. Z 27-letnią AGATĄ CHARZEWSKĄ rozmawiamy o jej niezwykłej przygodzie w Azji.


– Odległość z Nowego Sącza w linii prostej do Chin to około 7 tysięcy kilometrów. Jak to się stało, że właśnie tam została Pani nauczycielką języka angielskiego uczącą chińskie dzieci?

– Pomysł na wyjazd za granicę jako nauczycielka angielskiego pojawił się, gdy mieszkałam w Anglii i ukończyłam kurs TEFL (Teaching English as a Foreign Language), który jest bardzo pomocny w znalezieniu pracy. Wybrałam Chiny ze względu na to, że tam znalazłam najlepsze oferty pracy. Słyszałam również, że chińskie dzieci są zmotywowane do nauki i zdyscyplinowane, co okazało się prawdą.

– Tamtejsza szkoła i nauka bardzo różnią się od naszej?

– W Chinach uczyłam w prywatnej szkole językowej oraz w przedszkolu i przychodzą mi na myśl dwie różnice. Po pierwsze, uczniowie są bardziej zdyscyplinowani i chętni do nauki, a po drugie w Chinach uczy się przez zabawę, co ułatwia proces zarówno uczenia się jak i nauczania.

– Zapewne przeprowadzka niemalże na drugi koniec świata, to ogromne wyzwanie, szczególnie dla tak młodej osoby. Nie bała się Pani? Jaka była najtrudniejsza rzecz, z jaką przyszło się Pani zmierzyć?

– Zgadza się, że to nie lada wyzwanie, rzucić wszystko i wyjechać w nieznane i przyznam, że jasne, trochę się bałam, ale warto wypchnąć się czasem spoza strefy komfortu i przeżyć coś niezwykłego. Najtrudniejsza była dla mnie tęsknota za Polską i Anglią, czułam tę ogromną odległość i brakowało mi mojej rodziny i przyjaciół. W Fuzhou mało kto mówił po angielsku, a obcokrajowców była tam garstka, więc nawiązywanie nowych znajomości nie było takie łatwe.

– Mentalność Chińczyków znacznie różni się od naszej? Łatwo zdobyć ich zaufanie przybyszom z innych krajów?

– Wydaje mi się, że Chińczycy mają całkowicie odmienny sposób myślenia i wielokrotnie byłam zupełnie zdumiona poznając kolejne zwariowane fakty na temat ich kultury czy stylu życia. Chińczycy witają obcokrajowców z otwartymi ramionami, szczególnie w mniejszych miastach. Ale paparazzi byli wszędzie! Czasem pytali czy mogą, czasem cykali foty z ukrycia. Raz jednemu panu dosłownie szczena opadła jak mnie zobaczył. Niektórzy z nich nigdy nie widzieli obcokrajowca. Jakie by te reakcje nie były, zawsze wynikały z serdeczności i zafascynowania. W szkole, w której pracowałam, atmosfera była super, uwielbiałam współpracę z chińskimi asystentkami. Zdecydowanie relacje z nimi były czymś więcej niż tylko pracą, stały się one moimi koleżankami. Tak naprawdę praca tam była przyjemnością i relacje między pracownikami były świetne.

– Gdyby miała Pani wymienić pięć cech charakteru, które idealnie według Pani określają Chińczyków, jakie by one były?

– Gdybym miała opisać Chińczyków w pięciu słowach, powiedziałabym, że są pomocni, skromni, głośni (chodzi mi tu o głośne spluwanie, siorbanie i rozmowy), pracowici i trochę zacofani pod pewnymi względami. Dodam również, że nie mają poczucia przestrzeni osobistej, nie przestrzegają kolejek, nie puszczają nikogo przodem, wchodzą do windy zanim jeszcze wszyscy wyjdą, ale to pewnie wynika z przeludnienia.

– Chiny są jedną z najstarszych cywilizacji światowych, która przetrwała do dzisiaj. Co jest takiego niezwykłego w tym kraju?

– Najbardziej w Chinach urzekły mnie życzliwość tubylców, którzy zawsze byli chętni do nawiązania kontaktu i pomocy, oraz przepiękne widoki. W mieście Fuzhou w południowo-wschodnich Chinach, gdzie mieszkałam, można było się cieszyć niesamowitymi górskimi krajobrazami. Muszę przyznać, że doznałam całkowitego szoku kulturowego. Ciężko opisać to uczucie, ale nagle wszystko wydawało się być wywrócone do góry nogami. Mało kto mówił tam po angielsku i wszystko było napisane po chińsku, więc ciężko było ogarnąć, co się dzieje dookoła, ale z czasem można się było przyzwyczaić.

– Powróćmy do pierwszego dnia pobytu w Chinach. Dotarła Pani na miejsce, zabrała walizki, wysiadła, rozglądnęła się… Jaka była wówczas pierwsza Pani myśl? „Jestem w raju, witaj przygodo”, czy może: „Co ja tutaj robię, jak sobie poradzę”?

– Wyjechałam do Pekinu, gdzie miałam mieszkać, pod koniec października 2017. Gdy doleciałam, przyznam, że echem odbijała mi się w głowie myśl: „Co ja narobiłam? Po co mi to było?”. Nie podobało mi się tam zupełnie, było brudno i miasto wyglądało wręcz apokaliptycznie: ludzie z maskami na twarzy, zanieczyszczone powietrze. Dodam jednak, że na odchodne spędziłam tydzień w Pekinie i aż żal mi było wyjeżdżać, bo tak było super. Właściwie to te dwa pierwsze dni też były mega, ale chyba spanikowałam i zdecydowałam się wyjechać do Fuzhou, gdzie już wcześniej pojechała moja koleżanka.

– Podróż przebiegła bez żadnych przygód? Może po drodze coś przykuło Pani uwagę?

– Podróż była pełna przygód! Być może nie wystarczyłoby stron w tygodniku, żeby to wszystko opisać. Były też sporo przeszkód, głównie wynikających z bariery językowej i różnic kulturowych. Do Chin poleciałam samolotem z Warszawy, który leciał zaledwie 9 godzin. Po wylądowaniu czułam się jakbym przeniosła się w inną rzeczywistość, gdzie nawet Facebook, Instagram i wiele innych stron jest zablokowanych. Mój taksówkarz, jak większość Chińczyków, nie mówił po angielsku, więc nie bardzo rozumiał, gdzie mnie zawieźć. Z czasem ogarnęłam, jak porozumiewać się z nimi za pomocą chińskiej aplikacji WeChat i Google Translate. Jeśli chodzi o transport, na ulicach zdecydowanie przeważają skutery elektryczne. W tej całej ciasnocie taki skuter łatwiej zaparkować. Było też oczywiście całe mnóstwo samochodów i rowerów.

– A co z kuchnią chińską, przyzwyczaiła się Pani do niej? Coś Panią w niej zaskoczyło, coś szczególnie zasmakowało?

– Jeśli chodzi o kuchnię chińską, zawsze byłam jej zwolenniczką, ale po kilku miesiącach przejadła mi się ona całkowicie i marzyłam o naszych wspaniałych pierogach ruskich i żurku. Także odpowiedź jest prosta: zawsze, po stokroć kuchnia polska! Wróciłam do Polski miesiąc temu i bardzo się cieszyłam, że już wiem, co jem. Z chińskiego menu i tak nic nie można zrozumieć, więc trzeba bazować na obrazkach. Oczywiście sprawa wygląda zupełnie inaczej w Pekinie, tam jedzenie smakowało mi dużo bardziej.

– Słyszę, że jest Pani typem podróżniczki… Jaki kolejny kraj ma Pani w planach?

– Właściwie to nie zawsze podróżowałam. Byłam raptem w paru miejscach za granicą, kiedy w 2013 roku po ukończeniu studiów zamieszkałam w Anglii na kilka lat i z czasem zapragnęłam odwiedzać bardziej odległe kraje. Miałam zaplanowane dalsze wojaże, ale niestety złamałam stopę i jestem uziemiona. Ale co się odwlecze to nie uciecze! Pod koniec roku wybieram się w podróż przez Sri Lankę i Indie, a potem chcę kontynuować nauczanie angielskiego za granicą, tym razem w Katarze. Mam nadzieję, że wszystkie te plany się ziszczą.

– Co utkwiło Pani najbardziej w pamięci?

-Najbardziej zapadnie mi w pamięci festiwal muzyczny Yin Yang na Wielkim Murze Chińskim, na który poszłam przed opuszczeniem Chin i było to coś niesamowitego! Przetańczenie czterech dni na jednym z cudów świata to zdecydowanie jedno z moich ulubionych wspomnień.

Fot. Z arch. Agaty Charzewskiej

Czytaj „Dobry Tygodnik Sądecki” – kliknij i pobierz bezpłatnie numer:

 

Reklama