Profesor polonistyki otrzymał jedynkę… [KOMENTARZE]

Profesor polonistyki otrzymał jedynkę… [KOMENTARZE]

Od rana odbieramy korespondencję z komentarzami po opublikowanym wczoraj wywiadzie z prof. dr. hab. Wojciechem Kudybą, który przyznał się w rozmowie z nami do udziału w pewnym eksperymencie [szczegóły w tekście: Profesor polonistyki otrzymał jedynkę z wypracowania w sądeckim liceum. ]

Oddajemy zatem głos naszym Czytelnikom:

Bogusław Kołcz, polonista, dyrektor Zespołu Szkół Akademickich w Nowym Sączu:

Wojciech Kudyba mądrze mówi. Dokładnie tak samo rozumiem pracę dobrego nauczyciela i zgadzam się z nim całkowicie. Też chętnie przyznaję się do błędów po latach i kilkakrotnie w ciągu ostatnich dni rozmawiałem sympatycznie z dawnymi uczennicami, które przeprosiłem za to, że nie dostrzegłem w czasie naszych lekcji w szkole ich potencjału. One zresztą też doceniły poza zapamiętanymi z mojej strony jedynkami to, czego je potrafiłem na swoich lekcjach kultury i humanizmu nauczyć i przyznały się także do swojego buntowniczego charakteru i młodzieńczych wad. Jedna z absolwentek stwierdziła w rozmowie, że brakło nam dwóch lat, byśmy się zrozumieli właściwie. Takie rozmowy, prócz dzieci absolwentów, przyprowadzanych do naszej szkoły, są moją największą radością w życiu starego belfra.

Kinga Sanocka,  edukatorka Pozytywnej Dyscypliny:

Dziecko chce być dobre. Jeśli nie umie – naucz. Jeśli nie wie – wytłumacz. Jeśli nie może – pomóż.” To Janusz Korczak. Ale nie po to ten cytat, by umieścić go na dekoracji szkolnej podczas akademii, która pięknie wygląda na zdjęciach na stronie szkolnej, a po to, by wziąć i stosować. Tak, jak lekarze mają swoje „Primum non nocere” Hipokratesa, tak Korczak powinien być przysięgą nauczycieli.

Mały człowiek wie i umie mniej niż my, bo… jest mały i ma mniejsze doświadczenie. Ani jego wina w tym, że urodził się później, ani nasza zasługa, że my urodziliśmy się wcześniej… Inaczej: nasz wiek to nasze zobowiązanie w stosunku do dzieci, by im pomagać poznawać świat. I tutaj mamy problem, bo nie istnieje tak naprawdę coś takiego jak wychowanie, jest natomiast modelowanie zachowania dzieci poprzez… swoje zachowanie! Czego więc uczy się młody człowiek od rodzica/nauczyciela, który go nie szanuje? Że mając władzę szacunku okazywać nie musisz… Czego się nauczy, gdy się go niesprawiedliwie każe? Że dorosłym nie można ufać. A gdy wiecznie się mu powtarza, że do niczego się nie nadaje? Że jest nikim…

Gdy powiemy dziecku, że Święty Mikołaj istnieje, ono nam uwierzy. Gdy powiemy, że jest Wróżka Zębuszka, ono uwierzy. Gdy powiemy mu, że jest głupie, ono uwierzy… „Bo życie to jest pełne stresu i trzeba młodych na to przygotować”. Tak, życie jest stresujące. Ale rodzina i szkoła to inna bajka. Bo poczucie wartości i odporność psychiczną budujemy poprzez stwarzanie dziecku bezpiecznego środowiska, w którym młody człowiek rozwinie swoje zasoby, pozna swoje miejsca wymagające pracy, będzie umiał wiedzieć jak to zrobić, kogo poprosić o pomoc i że nigdy nie jest sam. I taki bagaż pozwoli mu stawiać czoła światu. Więcej! On nie będzie stawiał mu czoła, on będzie go kreował. Bo w życiu kierujemy się naszymi przekonaniami, niejednokrotnie niezmienionymi od pokoleń. A przekonania mogą być ograniczające lub rozwijające, w zależności od tego, w jakiej bańce (rodzinie, środowisku) wyrośliśmy. I tylko od nas zależy, czy się nim przyjrzymy, odsiewając skrupulatnie te ograniczające, czy będziemy bezrefleksyjnie „klepać bidę z każdej strony” i powtarzać mantrę: „Taki jest świat”…

Pracowałam w szkole 25 lat, byłam w różnych miejscach, nie ze wszystkich jestem dumna. Ale praca nad sobą (!) pozwoliła mi ujrzeć w dziecku… człowieka. Nie, my nie musimy „wychować ich na ludzi”, oni ludźmi już są. I za 15-20 lat stworzą nam świat na bazie tego, czego już dziś od nas doświadczają.

I pozwolę sobie na koniec przytoczyć cytat z obowiązującej prawa, czyli Ustawy z dnia 7 września 1991 r. (!!!) o systemie oświaty Art. 44b: Ocenianie osiągnięć edukacyjnych i zachowania ucznia odbywa się w ramach oceniania wewnątrzszkolnego, które ma na celu:

  • 1) informowanie ucznia o poziomie jego osiągnięć edukacyjnych i jego zachowaniu oraz o postępach w tym zakresie;
  • 2) udzielanie uczniowi pomocy w nauce poprzez przekazanie uczniowi informacji o tym, co zrobił dobrze i jak powinien się dalej uczyć;
  • 3) udzielanie wskazówek do samodzielnego planowania własnego rozwoju;
  • 4) motywowanie ucznia do dalszych postępów w nauce i zachowaniu;
  • 5) dostarczanie rodzicom i nauczycielom informacji o postępach i trudnościach w nauce i zachowaniu ucznia oraz o szczególnych uzdolnieniach ucznia;
  • 6) umożliwienie nauczycielom doskonalenia organizacji i metod pracy dydaktyczno-wychowawczej.

Czytelniczka dts24 Alina G.

Problem niesprawiedliwych nauczycieli jest prawie w każdej szkole. Chyba. Opowiem jednak o jednym takim przypadku w Szkole Podstawowej w Łodzi. Nauczycielka matematyki ma problem z przekazywaniem swoich oczekiwań, poleceń. Uczeń klasy V zaczął dostawać złe oceny ze sprawdzianów. Ciekawe, że z prac domowych oraz zadań wykonywanych na lekcji otrzymywał 4/5. Rodzice podjęli decyzję o dodatkowej nauce na korepetycjach online. Po kilku lekcjach  pani korepetytorka stwierdziła, że dziecko robi zadania bez problemu nawet na poziomie wyższych klas. Jest myślący, wie jak rozwiązać działania. Problemy zaczęły się pojawiać kiedy na sprawdzianach uczniowie dostawali zadania, których jeszcze nie przerabiali na lekcji. Ba, nie które zadania nie obejmowały klasy V. Pani twierdziła, że sama wymyśla zadania. Tymczasem w internecie wszystko można sprawdzić. Jedno z zadań jest z gotowca klasy 6 czy 7.  Rodzice rozmawiali z wychowawcą i prosili o interwencję u pani matematyczki. Usłyszeli, że to jest jej dobra koleżanka i ona takiego czegoś by nie zrobiła i trzeba zweryfikować prawdomówność dziecka.  Za kilka tygodni pani z matematyki postawiła całej klasie jedynki za brak pracy domowej, o której mówiła jeszcze w marcu, a w kwietniu oceniła brak pracy na jedynkę. Uważam podobnie jak pan profesor, że zła ocena to porażka nauczyciela. Poza tym jak można za pracę, której nie ma, wstawić złą ocenę. Można z zachowania. Z tego co obserwuję w tej klasie jest problem rzetelnego podejścia do nauczania. Kiedy dzieci proszą o ponowne wytłumaczenie lekcji, pani twierdzi, że to już było i ona nie ma czasu na zatrzymywanie się z programem i zostawia ten problem. Po łebkach do celu, ale jakiego?! Czyż w tej całej gonitwie uczeń nie jest najważniejszy? Uważam, że ten nauczyciel to porażka dla dzieci.

Czytelniczka dts24 Magdalena

Mój syn ma obecnie 40 lat i jest dyslektykiem. Był pionierem w zdiagnozowanej dysfunkcji. W młodszych klasach przychodziła do syna pani reedukator i prowadziła z nim stosowne zajęcia. Od 4 klasy korepetycji z j. polskiego udzielała pani ucząca w liceum. I nic. Syn miał mierne oceny. W ósmej klasie przeprowadziłam eksperyment. Polonistka, korepetytorka otrzymywała 1, 2 z wypracowania i ja, mój mąż i koleżanki również. Ta sytuacja bardzo wzmocniła moje dziecko. Jednak do dzisiaj szkołę wspomina jako jeden wielki koszmar. Ukończył studia, ma ogromną wiedzę ogólną. Nie pozwoliłam zabić w nim pasji do historii i sportu. Obecnie jestem dyrektorką szkoły, w której staramy się, aby dziecko czuło się bezpiecznie. Jesteśmy Budzącą się Szkołą, już wcześniej, przed rozporządzeniami Pani Minister nie zadawaliśmy prac domowych w klasach 1- 3, nie stawialiśmy ocen, tylko informację zwrotną dla ucznia i rodzica o tym co dziecko robi dobrze, a nad czym powinno jeszcze popracować. W klasach starszych prace były zadawane sporadycznie i część nauczycieli też nie oceniała cyfrowo. To jest takie proste, a zarazem  tak trudne ocenić dziecko pozytywnie. Skupić się nad tym, co uczeń  potrafi, a nie nad tym, czego nie umie.

Łączę pozdrowienia
Magdalena

Czytelnik dts24 Robert

Przeczytałem przed chwilą artykuł „Profesor polonistyki otrzymał jedynkę z wypracowania w sądeckim liceum. Nauczycielka czerpie przyjemność ze stawiania złych ocen?” i chciałbym się podzielić moim doświadczeniem. Mój syn Michał (17 lat, obecnie 2 klasa LO Szkoły w Chmurze), dzięki tytanicznej pracy polonistki Pani Kingi Szostak oraz dyrektor Pani Doroty Smagi, szczęśliwie nie jest już od roku uczniem tej szkoły. Spędził w tej szkole, z ogromnymi problemami natury psychicznej, całą 1 klasę na profilu humanistycznym. Co ciekawe ostatecznie nawet z nienajgorszymi ocenami, ale atmosfera właśnie na języku polskim, podkręcana następnie przez dyrekcję spowodowała załamanie psychiczne i ciężką depresję włącznie z przypadkami samookaleczenia. Skończyło się to długotrwałą terapią u psychiatrów i psychologów, farmakoterapią i ostatecznie, po stanowczej sugestii Pani Smagi że II LO nie jest odpowiednią szkołą dla Michała, czy może raczej że Michał nie jest odpowiednim uczniem dla tej „super” szkoły, przeniesieniem syna do Szkoły w Chmurze. Teraz po roku nauki w edukacji domowej Michał kończy 2 klasę w świetnej kondycji psychicznej i ze średnią ocen powyżej 4. Warto zauważyć że bez konieczności wsparcia psychologicznego.

Podsumowując, wygląda że faktycznie pani polonistka ma jakąś przyjemność z gnębienia uczniów, co gorsza uważam że również pani dyrektor taką samą przyjemność czerpie a szkoła, jako taka, robi wszystko, żeby pozbyć się uczniów, którzy mogą jakoś obniżyć „średnią”.
Z poważaniem
Robert O.

Czytelniczka (anonimowo)

Niestety postawa nauczycielki opisana w artykule nie jest niczym wyjątkowym w tej szkole. Klasa mojego dziecka doświadcza podobnych sytuacji na matematyce (pani M.P.), gdzie zdarza się, że 15-20 osób w klasie otrzymuje jedynkę ze sprawdzianu. Wielu uczniów dostało ocenę niedostateczną na półrocze mimo pobieranych korepetycji (korepetycje z matematyki są niestety koniecznością).
Chcę dodać, że do II LO nie dostają się uczniowie słabi. Próg punktowy na tle innych sądeckich liceów jest wysoki, a konkurencja duża (w zeszłym roku konkurowało o miejsca 1,5 rocznika). Żeby dostać się do tej szkoły, trzeba było wykazać się bardzo dobrymi wynikami z egzaminu ósmoklasisty, świadectwem z wyróżnieniem, a często również szczególnymi osiągnięciami w konkursach i zawodach. Wszystko to świadczy raczej o wysokim poziomie wiedzy uczniów oraz ich ambicji.
Wszelkie pomysły rozwiązania sytuacji spełzają na niczym. Rodzice boją się dyrekcji – nikt nie chce, żeby interwencja odbiła się negatywnie na ich dziecku i całej klasie. Ze strony wychowawczyni nie ma żadnego wsparcia. Pani od matematyki (dodam – prywatnie bardzo miła osoba) ma na wszystko jedną odpowiedź: uczniowie mają braki ze szkoły podstawowej, a ona nie jest od tego, żeby je nadrabiać.
Może i mają braki – w końcu przez dwa lata byli pozbawieni normalnej edukacji (covid i zdalne nauczanie). Ale czy to wina uczniów? Dlaczego dzieci mają być karane za decyzje rządzących? Skoro są widoczne braki, to może należy zorganizować zajęcia wyrównawcze? Zmienić metody pracy na lekcji, by każdy zrozumiał przerabiany materiał? Przecież konstytucyjnie mamy zapewnione prawo do bezpłatnej edukacji. Dlaczego braki niewynikające z winy ucznia mamy nadrabiać na płatnych korepetycjach?
Co możemy zrobić, żeby pomóc, a nie zaszkodzić młodzieży? Żeby nikt się na nich nie zemścił, nie gnębił, nie zrujnował i tak już poranionej psychiki?
Nie chcę, żeby moje dziecko wychodziło do szkoły z bólem brzucha. Nie chcę, żeby brało udział w rankingach, chorej rywalizacji z I LO. Nie chcę, żeby zarywało noce robiąc setny przykład ze zbioru zadań z matematyki, gdzie wiem, że na sprawdzianie zadania będą i tak o wiele, wiele trudniejsze niż na lekcjach i sprawdzian skończy się jedynką. Nie chcę podcinania skrzydeł, zabijania ambicji mojego dziecka. Chcę, żeby rozwijało swoje pasje i zainteresowania, żeby wchodziło w dorosłe życie z poczuciem własnej wartości i dobrymi wspomnieniami ze szkoły średniej. Chcę po prostu, żeby szkoła była dla ucznia, a nauczyciel UCZYŁ.

Nauczycielka Jolanta Kapica

Jestem nauczycielem już 36 lat. Sprawa przedstawiona przez Was nie jest odosobnionym przypadkiem.
Dawno temu pomagałam uczennicy uczęszczającej do liceum ogólnokształcącego. Pracowałyśmy nad techniczną stroną wypracowania. Stosowałam różne „chwyty marketingowe”, aby urozmaicić styl uczennicy i zadowolić gusta polonistki.  Niestety. Przez trzy lata systematycznie otrzymywała oceny dopuszczające lub niedostateczne. I nieważne, czy bardziej, czy mniej wkładałam w te prace swoje „paluchy”.
Kiedy matka w klasie maturalnej nie wytrzymała i poszła z interwencją do dyrekcji szkoły, bo córka kolejny raz była zagrożona z języka polskiego, polonistka złagodniała dopiero pod groźbą skierowania sprawy do kuratorium. Uczennica otrzymała ocenę dopuszczającą na koniec roku, a maturę zdała na 90%.
Ucząc w szkole ponadpodstawowej, ubolewam dziś nad ocenami uczniów, którzy z premedytacją nie chcą pogłębiać swojej wiedzy i robią minimum z minimum. Jednak nie wpadam w czarną rozpacz, bo zawsze w ich gronie znajdą się dwie, trzy osoby, które wyciągają ponadprzeciętną. Uffff! To cieszy!
Znam kilku nauczycieli, którzy stawiają „płotki”, bo uważają, że TAK TRZEBA. Młodzi muszą czuć rezon! Hmmm…Pamiętam swoje „osiągnięcia” licealne – nielubiana przez historyczkę otrzymywałam permanentnie oceny dostateczne lub niedostateczne (dopuszczających system nie znał), a na pytanie dlaczego, odpowiadała: „u mnie innej oceny mieć nie będziesz”. Cóż było robić, człowiek ani pisnął, wrócił do siebie i czapkę nacisnął – że posłużę się opisem sytuacyjnym z klasyka. Egzamin na studia – ocena dobra, a teraz – o losie! – uczę też historii. Odrobinę inaczej…
Zawsze zależy mi na tym, żebym ja się na swojej lekcji nie nudziła. I budujące jest to, że w naszym systemie oceniającym – niedoskonałym od wielu lat, ale nie o tym jest rzecz – są młodzi ludzie, którzy między tymi „płotkami” sadzą „pelargonie”. Nie zniechęcają się. Wszak życie zweryfikuje…
Z poważaniem Jolanta Kapica

Poniżej rozmowa z profesorem opublikowana w dts24  8 maja

Panie profesorze, był Pan niedawno uczestnikiem – nazwijmy to delikatnie – niezwykłej, a może nawet zdumiewającej szkolnej historii.

Tak, dziecko moich znajomych, którego początkowo nawet nie znałem, zaczęło w jednym z sądeckich liceów otrzymywać złe oceny z języka polskiego…

Nazwa szkoły nie padnie?

Chodzi o II Liceum Ogólnokształcące. Inne informacje mogące pomóc w identyfikacji ucznia i nauczyciela tutaj nie padną.

Co nadzwyczajnego było w jedynkach z języka polskiego?

To, że zanim dziecko pojawiło się w klasie, w której uczyła pewna nauczycielka, zawsze miało bardzo dobre oceny z polskiego. Gdy więc sytuacja się zmieniła, rodzice posłali ucznia na korepetycje, ale oceny nadal były bardzo złe. Nie pamiętam, kto do mnie zadzwonił, czy korepetytor czy rodzice, ale poproszono mnie o jakieś dodatkowe wskazówki, by dziecko mogło napisać zadane do domu wypracowanie. Doradziłem najlepiej jak umiałem, ale praca znów została oceniona na niedostateczny. Kolejny telefon to już była konkretna propozycja mojego uczestnictwa w eksperymencie.

Na czym miał polegać eksperyment?

Na tym, że kolejne wypracowanie napisze już nie uczeń liceum, ale belwederski profesor polonistyki. Zrobiłem to.

Jaki był temat wypracowania?

Nie chcę tu wchodzić w szczegóły, bo – jak wspomniałem – nie o to chodzi, by precyzyjnie identyfikować nauczyciela i ucznia. Chodzi raczej o opisanie pewnego zjawiska.

Jaką ocenę dostał Pan z wypracowania?

Za jakiś czas zadzwonili do mnie ponownie moi znajomi z pytaniem „Jak myślisz, jaką ocenę dostałeś?”

Mogę zgadnąć? Dostał Pan jedynkę z wypracowania?

Tak, dostałem jedynkę. Przyznaję, że byłem mocno zdziwiony, więc dopytywałem o szczegóły, czy polonistka zauważyła, że praca nie była samodzielna? Nic z tych rzeczy, po prostu pani dopatrzyła się w wypracowaniu jakichś błędów, choć dziecko, nie bardzo potrafiło wyjaśnić jakich konkretnie. Podobno nauczycielka oczekiwała omówienia jeszcze jakiejś lektury, choć nie było to jasno wyrażone w temacie wypracowania.

Jak Pan zareagował?

Przełknąłem gorzką pigułkę, ale sprawa nie dawała mi spokoju, bo rozumiałem tych rodziców. Sam miałem dzieci w szkole, sam przez kilkanaście lat byłem nauczycielem w szkole średniej, więc widziałem to jako większy problem, na który należy zwrócić uwagę, a ktoś stara się go zamieść pod dywan. Okazało się, że to dziecko, bardzo uzdolnione zresztą, mające wcześniej bardzo dobre oceny z języka polskiego, nie jest jedynym w tej sytuacji. Regularnie jedynki ze sprawdzianów i wypracowań otrzymuje jedna trzecia klasy. Na ogół uzasadnienia tych złych ocen są krótkie i nieprzekonujące. W przeszłości rodzice pisali do dyrekcji, ale ich działania nie przyniosły żadnych zmian w postępowaniu nauczycielki.

Co Pan sądzi o tej sytuacji?

Próbowałem sobie naszkicować portret psychologiczny owej polonistki i z relacji dziecka wynika, że pani czerpie coś w rodzaju satysfakcji z tego, że stawia taką ilość ocen niedostatecznych za każdym razem. To dziwne – mówię teraz jako nauczyciel – bo słaba ocena ucznia oznacza porażkę nauczyciela. Jeśli zdolny uczeń dostaje jedynkę, to znaczy, że nauczyciel nie potrafił przekazać mu stosownej wiedzy i stosownych umiejętności… Cóż za przyjemność, gdy duża część klasy czuje się przeze mnie skrzywdzona i bynajmniej nie pała już entuzjazmem do kolejnego spotkania ze mną. Przecież dużo większej satysfakcji dostarcza przekonanie, że ocenia się najsprawiedliwiej, jak się potrafi i że jest się cenionym, a może nawet lubianym przez uczniów. Ocenianie to najtrudniejsza część pracy nauczyciela, wymagająca dużej samokontroli i uczenia się na własnych błędach. Jako nauczyciel języka polskiego w szkole średniej też popełniałem błędy, do dzisiaj śnią mi się niektóre pochopnie wystawione oceny i chętnie bym przeprosił te osoby, które poczuły się w pewnym momencie potraktowane przez mnie niesprawiedliwie.

Niesprawiedliwa ocena, to swego rodzaju wyrzut sumienia?

Ależ naturalnie! I taki wyrzut mobilizuje, skłania do refleksji nad samym sobą i do tego, by oceniać na podstawie szerszej wiedzy o uczniu. Tutaj tak nie jest i z tego co wiem, taka sytuacja trwa od wielu lat. Przez to szkoła zyskuje czarny PR i zniechęca potencjalnych kandydatów. To wielki błąd wizerunkowy, że uzdolnieni uczniowie dostają tam złe oceny. Każdy może popełniać błędy, ale zawsze należy je naprawić, a wygląda na to, że tutaj nie było nawet takiej woli. Na koniec dodam, że ta sytuacja miała miejsce kilka miesięcy temu. Długo się wahałem czy powinienem o niej opowiedzieć, ale kiedy całkiem spora grupa uczniów jest regularnie krzywdzona i nie widać nadziei na zmianę sytuacji, to uznałem, że nie mogę milczeć.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Do tematu wrócimy!

Tymczasem otwieramy dyskusję na temat opisanego w wywiadzie zjawiska. Jaka jest Twoja opinia? A może znasz podobne przypadki?

Czekamy na Twój głos w tej sprawie: [email protected]

Czytaj też:

Reklama