Prawdziwe życie aniołów. Film o mocy, którą człowiek ma w sobie

Prawdziwe życie aniołów. Film o mocy, którą człowiek ma w sobie

Rozmowa z Arturem „Baronem” Więckiem – pochodzącym z Limanowej reżyserem i scenarzystą filmowym, którego ostatni film „Prawdziwe życie aniołów” otrzymał m.in. Złotego Anioła na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Tofifest

– Wierzy Pan w anioły?

– Na pewno nie w takie ze skrzydłami, które siedzą na chmurce i spoglądają na nas z nieba. Natomiast wierzę w dobrą energię, pozytywne myślenie, w to coś, co buddyści nazywają karmą. Bo to, że Krzysztof Globisz przetrwał chorobę, że tylu pomocnych ludzi zgromadziło się wokół niego, otaczając go przyjaźnią, miłością, uruchamiając te wszystkie pozytywne siły, to jest właśnie ten rodzaj karmy, którą on wypracował i która do niego wróciła. Swoim wcześniejszym działaniem, tym co robił, jak żył, jaki miał stosunek do ludzi, jak ich traktował, zapracował na to, że ta dobra energia do niego wróciła, wpływając na to, że chciał wyjść z choroby, że chciał dalej żyć. Można więc powiedzieć, że anioły istnieją. Pojawiają się w nas, w naszych przyjaciołach, bliskich i nieznajomych, w sytuacjach, które nas spotykają, w działaniach, które podejmujemy. I to jest wyczuwalne.

– Krzysztof Globisz miał takiego anioła w ludzkim ciele, czyli swoją żonę?

– Ona była wręcz archaniołem! To, czego dokonała Agnieszka i co robi dalej, jest czymś więcej, niż można by się było spodziewać od jakichkolwiek aniołów. Jej oddanie Krzysiowi jest absolutnie niezwykłe. Ale nie tylko ona była takim aniołem. Ta ilość zbiórek, akcji, to, co na przykład zrobiła Ania Dymna – w filmie jest taka scena z jej udziałem, gdzie opowiada, że papież przysłał pióro na zorganizowaną przez nią aukcję dla Krzysia. I to jest wszystko prawda, ona rzeczywiście napisała do papieża i on to pióro naprawdę przysłał i zostało zlicytowane. Albo to, że jego byli studenci stworzyli dla Krzysia specjalny tekst i powstał spektakl „Wieloryb The Globe”, to także przejaw wdzięczności, sympatii, przyjaźni. Nasz film podobnie, też był napisany specjalnie dla niego. Ta dobra, pozytywna aura wokół niego była po prostu niesamowita.

– A gdy dowiedział się Pan o udarze Krzysztofa Globisza, to pomyślał Pan, że już nigdy nie stanie on na scenie i nigdy nie zagra w żadnym filmie?

– Pierwsze myśli były rzeczywiście takie. Dla aktora udar odbierający mu najważniejszy środek wyrazu, jakim jest mowa, jest czymś strasznym. Ale przez pierwsze dwa, trzy miesiące Krzysztof walczył o życie, wtedy w ogóle nie myślało się o jakiś sprawach zawodowych, tylko czy on to przeżyje. Z dużymi emocjami czekaliśmy na sygnały o jego stanie. A potem, gdzieś w prasie lub internecie zobaczyłem tytuł „Anioł miał udar” i pojawiło się sporo odniesień do naszych wcześniejszych filmów. Uruchomiły się także głosy, bliższych i dalszych sympatyków naszych anielskich filmów: No tak, zrobiliście takie jasne, optymistyczne filmy, a przecież życie wcale nie wygląda tak dobrze, wręcz przeciwnie, płyniemy w dół rzeki, w stronę wodospadu, gdzie roztrzaskamy się o skały.

Mierzyliśmy się z tymi opiniami i tak narodziła się myśl, żeby podjąć to wyzwanie, zmierzyć się z tym tematem i zastanowić, czy jest możliwe życie po katastrofie. Bo w filmie pokazujemy udar, ale ma to przecież wymiar uniwersalny – nasz bohater to po prostu człowiek na życiowym zakręcie, w sytuacji mega opresyjnej, która odbiera mu sens i chęci do dalszego istnienia. Jak i gdzie szukać wyjścia z tego mroku? Czy to w ogóle możliwe? Stąd idea, żeby przekuć ten udar Krzysia w coś głębszego, żeby pokazać ludziom, że nie należy poddawać się rozpaczy, że trzeba walczyć do końca.

– Jaka była reakcja Krzysztofa Globisza na ten pomysł? (…)

Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu DTS – kliknij w link i czytaj za darmo:

Fot. G. Ziemiański

Reklama