Na sądeckim niebie krokodyle i osiołki, a w Chorwacji – sądeckie osły

Na sądeckim niebie krokodyle i osiołki, a w Chorwacji – sądeckie osły

Prawie 25 tysięcy ludzi po lekturze dts24 popatrzyło z zaciekawieniem w niebo. Najlepiej klikało się, a więc i czytało się, nasze redakcyjne objaśnienie skąd w ostatnich dniach na sądeckim niebie tyle helikopterów.

Wojskowe śmigłowce Mi-24 i Mi-2 startują z lotniska w Łososinie Dolnej. Na Sądecczyźnie ulokowano tymczasową bazę żołnierzy 1. Brygady Lotnictwa Wojsk Lądowych, którzy doskonalą umiejętności w lataniu w terenie górzystym. Maszyny, które ujarzmiają na sądeckim niebie przez dziesięciolecia doczekały się od swoich użytkowników sympatycznych ksywek. Mi-24 nazywany „krokodylem”, „garbusem” albo „latającym czołgiem” fruwał między innymi w filmie „Air Force One” i w grze „Call of Duty”, zaś Mi-2 to dla miłośników tematu „czajnik” albo „osiołek”. Grał u boku samego Jamesa Bonda i i jego polskiego odpowiednika, czyli porucznika Borewicza z serialu „07 Zgłoś się” a poza filmowym planem – robił świetną robotę ratując tatrzańskich turystów. Obie maszyny to już latające zabytki, bo służą w wojsku od ponad pół wieku, mamy więc wyjątkową okazję oglądania prawie muzealnych eksponatów w locie.

Czytelnicze zainteresowanie podniebnymi manewrami miało w sobie odrobinę niepokoju. Niektórzy dzwonili do redakcji z pytaniem: czy trzeba się bać. Na szczęście nie ma ku temu powodów. Przynajmniej z powietrza na razie nic nam nie zagraża.

Co innego – z ziemi. Tutaj ujawniło się (i to w skali międzynarodowej) zagrożenie, które wykluło się na sądeckiej ziemi a konkretnie – w okolicach ulicy Kilińskiego w Nowym Sączu. Tego lata zagrożenie wybrało się na wakacje do Chorwacji i w atawistycznym odruchu oznaczania terenu upstrzyło tamtejsze mury bazgrołami, wśród których można było dopatrzeć się po pierwsze – wulgaryzmu, po drugie – nazwy „Sandecja”. Tego należy się bać.

Gdy byłam licealnym podlotkiem i pojechałam po raz pierwszy na wakacje za zachodnią granicę Polski, było nam wszystkim bardzo przykro, bo obsługa tamtejszych sklepów, restauracji i miejsc służących rozrywce, słysząc język polski „ustawiała” czujność na najwyższy poziom i nerwowo wpatrywała się w nas podejrzewając, że przyszliśmy, aby kraść. O taką opinię starali się pracowicie nasi rodacy, którzy bywali tam przed nami. Na szczęście stereotyp Polaka – złodzieja przez następne dziesięciolecia umarł śmiercią naturalną. Dziś moi krajanie próbują pracować na opinię takich, którzy przyjeżdżają bawić się – niszcząc. Nie zdziwcie się więc, gdy słysząc język polski, ktoś w Chorwacji grzecznie odmówi rezerwacji noclegu albo stolika. Nie bądźcie oburzeni, gdy powie: Polaków nie chcemy.

Mam cichą nadzieję, że kiedyś zaprotestuje sama Sandecja wołając: dosyć używania nazwy klubu przez pozbawionych kultury i talentu wandali. Jeśli kibice chcą manifestować farbą swoje oddanie drużynie, niech najpierw wezmą kilka lekcji od Mgr Morsa, a później niech dekorują na początek swój własny mur.

Reklama