Marzenie Krystiana Kiwacza: 150 kilometrów w poziomie, 3,8 – w pionie, w towarzystwie 1200 zwierząt i zaradnych górali

Marzenie Krystiana Kiwacza: 150 kilometrów w poziomie, 3,8 – w pionie, w towarzystwie 1200 zwierząt i zaradnych górali

Redyk Bacy Klimowskiego

Beskid Niski, gmina Sękowa, wieś Czarne. Niektórzy mówią, że to wieś, której nie ma. A jednak jest. Niektórzy mówią, że diabeł mówi w Czarnem dobranoc. Inni prostują, że Bóg mówi tutaj: dzień dobry. Kiedyś mieszkali we wsi Łemkowie. Było 58 domów, dwie cerkwie, dwa młyny wodne i wiatrak. Dziś po łemkowskich chyżach zostały podmurówki i piwnice. Po dawnej wsi –  cmentarze, kapliczki i zdziczałe sady. W szczerym polu stoją też symboliczne drzwi do wyludnionej wioski, ale nie jest prawdą, że nikt już tutaj nie mieszka, choć najbardziej znanych mieszkańców Czarnego można spotkać tylko od wiosny do jesieni.

W Czarnem jest dom – pracownia mnicha zen, etnografa i artysty – ceramika Jurka Szczepkowskego, który latem organizuje tutaj warsztaty. I jest bacówka Józefa Klimkowskiego, który co roku, w kwietniu, przybywa z Podhala do Czarnego z gromadką pomocników i z dużym stadem owiec. Z owczego mleka górale robią na miejscu pyszności. Turyści przyjeżdżający tutaj po tradycyjnie wędzone sery, mogą nie tylko zaopatrzyć się w smakołyk, ale i zobaczyć jak się go wytwarza.

Baca Klimowski gospodarzy w bacówce w Czarnem już ponad 20 lat. Wcześniej wypasał owce w Bieszczadach. W Beskidzie Niskim zadomowił się na dobre. Stada wypasane są na hali począwszy od dnia św. Wojciecha – 23 kwietnia. Do Czarnej przyjeżdżają samochodami. W powrotną  drogę – w październiku, w okolicy dnia św. Michała trzeba jednak z owieczkami wrócić pieszo. Do przemierzenia jest bagatela 150 kilometrów…

W tym roku w jesiennym redyku towarzyszył bacy i jego pomocnikom Krystian Kiwacz z Kobylanki, pasjonat fotografii, który zdecydował się przemierzyć  trasę z Beskidu Niskiego na Podhale z aparatem fotograficznym, spełniając w ten sposób jedno ze swoich marzeń i zapewniając sobie doskonałą odskocznię od rutyny biurowej pracy. Swoją relacją i fantastyczną fotorelacją dzieli się z Czytelnikami  „Dobrego Tygodnika Sądeckiego”:

Pięć dni wędrówki przez góry, lasy, błotniste i asfaltowe drogi oraz łąki, łącznie 150 kilometrów pieszo z sumą podejść 3800 metrów. Baca Józef ze swoim sporym stadem owiec, Marysia i Jurek z Beskidu Niskiego, Mateusz, Józek, Bronek, Bogdan, Staszek, sześć psów, koń i ja gdzieś z boku spełniając małe marzenie przemierzaliśmy Beskid Niski, Beskid Sądecki i Podhale, aby po sezonie odprowadzić bezpiecznie owce do swoich zagród. Nie mieli ciepłego łóżka, prysznica, drogiej outdoorowej odzieży. W mroźne noce spali przy ognisku na kawałku rozścielonego siana pod płachtą przeciwdeszczową położoną na prowizorycznych konstrukcjach przygotowanych w poprzednich latach. Sen był krótki bo trzeba było na zmianę pilnować owiec, ogrodzonych elektrycznym pastuchem. Pomagał im samochód techniczny prowadzony przez Janusza, który szczególnie przez pierwsze dwa dni dostarczał pożywienie i wodę, zabierając na pakę kulejące owce. Przez kolejne dwa dni górskiej wędrówki pojazdem technicznym był wóz, ciągnięty przez pięknego, silnego konia pod troskliwym okiem sympatycznego Józka.

Trasa redyku biegła z Czarnego, przez Konieczną, Regietów Wyżny, Wysową-Zdrój, Ropki, Banicę, Mochnaczkę, Krynicę Zdrój (Słotwiny), Runek, Halę Łabowską, Rytro, Przehybę, Krościenko, Przełęcz Snozka do Nowego Targu.

Najtrudniejszym odcinkiem był czwarty dzień wędrówki. Pobudka po godzinie trzeciej, a o czwartej rano, przy świetle czołówek wyruszyliśmy z Rytra na Przehybę. W tym dniu przeszliśmy 44,5 km, pokonując ponad 1500 m podejścia (w pionie). Do Mizernej dotarliśmy dopiero po godzinie 18. To był nadzwyczajny wysiłek dla zwierząt i ludzi. Kolejna mroźna noc spędzona przy Jeziorze Czorsztyńskim, z widokiem na Tatry zakończyła się mglistym porankiem. Ostatnie kilometry trasy to uroczyste góralskie stroje i śpiewy góralskiej orkiestry. Po 50 godzinach marszu (średnio 10 godz. na dzień) dotarliśmy do ostatniej zagrody.

Pomimo, że głównym moim celem było samo uczestnictwo w redyku, poczucie jego klimatu, powstało kilka interesujących fotografii, które choć trochę oddają piękno, a zarazem trud tej długiej wędrówki. Żadne ze zdjęć nie było sztucznie pozowane. Ta przygoda na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

Zdjęcia z poprzednich redyków do zobaczenia na www.krystiankiwacz.pl

Dziękuje żonie, za to, że przez te dni opiekowała się dzieckiem, Natalii za piękne pamiątkowe zdjęcie, Kasi za drożdżówkę którą zjedli bardziej potrzebujący, Waldkowi za pomoc z noclegiem w Ropkach no i przede wszystkim całej ekipie za tolerowanie obcej osoby 🙂

Reklama