Jego klub i córka mają na imię Sandecja

Jego klub i córka mają na imię Sandecja

Miłosz Jańczyk

Miłosz Jańczyk jest związany z Sandecją od ponad 20 lat. Był w grupie kibiców przeprawiających się przez Dunajec na mecz do Świniarska po rurze ciepłowniczej. Przez ostatnich 10 lat towarzyszył drużynie z kamerą. Od dwóch tygodni jest prezesem swojego ukochanego klubu. Pięć lat temu dał swojej córce na imię Sandecja. Miłosz Jańczyk udzielił nam pierwszego wywiadu w swojej nowej roli…

Rozmowa z Miłoszem Jańczykiem, prezesem MKS Sandecja.

– Gratulować czy współczuć nowej funkcji?

– To ciężkie pytanie. Przyznam, że te telefony, które w pierwszym dniu urzędowania odebrałem, w większości rzeczywiście były z gratulacjami, natomiast było też kilka telefonów z wyrazami współczucia.

– Dlaczego? Skoro jest tyle do zrobienia, to gdy za pięć lat ktoś Pana zapyta co się udało, to będzie Pan mógł powiedzieć: „wybudowałem nowy stadion, mamy drużynę w ekstraklasie”…

– Stadionu nie budujemy, nie jesteśmy stroną w tej sprawie. Stadion buduje miasto, wykonawcą jest firma Blackbird. Natomiast jeśli chodzi o kadrę, o aspekt sportowy to będziemy dbać jak najlepiej umiemy, aby rzeczywiście Sandecja grała jak najwyżej.

– Nazwisko Miłosz Jańczyk w środowisku sportowym i kibicowskim w Nowym Sączu jest bardzo dobrze znane. Ale podobno pierwszy raz dzisiaj występuje Pan po tej stronie kamery, choć kamera przez całe lata była jednym z pańskich narzędzi pracy.

– Zgadza się, zwłaszcza w takiej scenerii. Pierwszy raz jestem po tej stronie obiektywu. Ostatnie dziesięć lat byłem operatorem kamery i tworzyłem serwis SandecjaTV. Pomysł pojawił już w 2010 roku aby taki serwis uruchomić. Lata lecą, to już 10 lat minęło jak jestem operatorem kamery i gdzieś z tą kamerą zawsze naszym zawodnikom towarzyszyłem podczas meczów domowych czy wyjazdowych. Na początku to rzeczywiście była pasja, która z biegiem czasu przerodziła się, można powiedzieć, w zawód i trzeba było jednak godzić obowiązki zarówno rodzinne, służbowe z Sandecją, z meczami i nie tylko. W tygodniu też wielokrotnie przecież uczestniczyłem w treningach, zgrupowaniach czy meczach sparingowych, więc trzeba było to jakoś pogodzić.

– Obsługa telewizji klubowej, to jest łatwe zajęcie? Trzeba przecież pamiętać, żeby swoją drużynę pokazywać zawsze tylko z dobrej strony, a jak się coś złego dzieje, to trzeba wyłączyć kamerę?

– Generalnie skupiłem się na rejestrowaniu meczów, konferencji prasowych, wywiadów czy krótkich materiałów z treningów. Oczywiście tak jak wspomniałem wcześniej, mecze sparingowe, to co najbardziej kibiców interesuje. Wiadomo, różnie bywało. Były lata, sezony gdzie drużynie szło gorzej, były takie sezony gdzie szło dobrze, był awans do ekstraklasy…

– Był Pan świadkiem awansu.

– Takie momenty pamięta się najbardziej. Ekstraklasa to wyjazdy, generalnie zagraliśmy wszystkie mecze na wyjeździe. No i mecze wyjazdowe po Polsce, więc wszędzie z tą kamerą gdzieś tam jeździłem za drużyną.

– Ludzie, którzy Pana znają mówią, że od zawsze widział Pan świat tylko w dwóch kolorach, na dodatek w biało-czarne pasy.

– Czy od zawsze? To już będzie pół życia, odkąd interesuję się Sandecją i gdzieś ta pasja, która się narodziła w latach dziewięćdziesiątych trwa do dzisiaj. Ale godzę sprawy rodzinne, służbowe i właśnie sprawy związane z Sandecją.

– Tylko pół życia Pan spędził w Sandecji, a ja myślałem, że Pan nam opowie taką historię: „Pamiętam jak miałem 5 lat i zabrał mnie ktoś na pierwszy mecz Sandecji. Tak oczarował mnie ten świat piłki nożnej…”. Tak to było?

– Nie do końca. Niejednokrotnie poruszaliśmy temat piłki nożnej Sandecji w gronie rodzinnym i wszyscy zawsze zachodzili w głowę, skąd się to u mnie wzięło, ponieważ generalnie nikt się u mnie w domu nigdy sportem nie interesował. Na mecze chodziłem sam, a myślę, że znaczenie miała kwestia miejsca zamieszkania gdzie wszyscy z tą piłką się nie rozstawali od rana do wieczora. Były to czasy podstawówki. Szło się do szkoły z plecakiem i oczywiście z książkami, ale piłka zawsze nam towarzyszyła. Po lekcjach się grało do wieczora. To były lata dziewięćdziesiąte, przed internetem, w poniedziałki kupowało się „Tempo” i czytaliśmy gdzie Sandecja grała, jaki wynik, kto był w składzie, kto strzelił gola. I stąd się chyba to wzięło.

– To podejrzewam, że wychował się Pan na relacjach prasowych Daniela Weimera?

– Tak. Z Danielem Weimerem poznałem się, ale to było już później, w momencie kiedy uruchomiłem pierwszy serwis internetowy poświęcony Sandecji. Wtedy Daniel Weimer przekazał nam mnóstwo materiałów, archiwalnych zdjęć, felietonów, swoich tekstów, które gdzieś publikował. Nawet mieliśmy taki kącik historyczny, gdzie te jego publikacje były dla kibiców udostępnione. Z Danielem spędziłem bardzo dużo czasu. Rozmawialiśmy w jego biurze w redakcji „Dziennika Polskiego”. Daniel Weimer, to była mega pozytywna postać.

– I na nowym stadionie ciągle będzie miał fragment trybuny swojego imienia?

– Różne są zwyczaje w różnych klubach natomiast marzy mi się aby rzeczywiście każda zasłużona dla Sandecji postać miała takie swoje oznaczone krzesełko, jeśli nie w loży honorowej to na trybunie VIP.

– Jest taki pomysł?

– Myślę, że jak powstanie nowy stadion, będziemy dążyć do tego, aby w ten sposób tych ludzi upamiętnić.

– Pamięta Pan swój pierwszy raz na Sandecji?

– Pierwszego nie, natomiast na pewno pamiętam szczegóły jak stadion wtedy wyglądał. Nie było mowy wtedy jeszcze o krzesełkach, to były drewniane ławki. To było na pewno przed 1997 r. kiedy nastąpiła wymiana ławek na krzesełka. Generalnie już wtedy stadion nadawał się do remontu, więc został odświeżony i krzesełka zostały zamontowane. Pamiętam mecze, którymi żyło całe miasto. Wtedy to były mecze z Glinikiem Gorlice, z Hutnikiem Kraków… To mi bardzo mocno utkwiło w pamięci. I pamiętam bardzo dobrze swój pierwszy wyjazd. Szliśmy pieszo na mecz wyjazdowy do Świniarska.

– Ten słynny przemarsz przez rurę ciepłowniczą przerzuconą nad Dunajcem? Cała Polska o tym mówiła i nie mogła się nadziwić.

– Tak, tak szliśmy po rurze, przez Dunajec. Dokładnie. To był chyba czerwiec 1996 roku, ale wyniku meczu nie pamiętam. Wiem, że 2:1, ale nie pamiętam czy wygraliśmy czy przegraliśmy. To było wtedy mniej istotne. Natomiast istotne było, że dużą grupą wybraliśmy się na ten mecz. Po meczu, pamiętam, odbywała się gala bokserska na Alejach Wolności. Tomasz Gargula wtedy walczył więc po meczu wszyscy poszliśmy jeszcze kibicować Tomkowi na tej gali.

– Aż się Panu oczy zaświeciły od tych wspomnień.

– Tak, bo sobie teraz przypomniałem to wszystko. Takie momenty sprawiły, że gdzieś tam się w ten kibicowski świat wciągnąłem.

– Pamięta Pan mecze z Glinikiem Gorlice, albo ze Świniarskiem. Ale potem przyszły mecze z Wisłą, Legią, Lechem… Zmienił się świat wokół Sandecji.

– Tak, ale to 20 lat różnicy jest. Długie lata przecież graliśmy w niższych klasach. Pamiętam jeszcze mecz na Starcie…

– Wielkie derby Nowego Sącza.

– Z Dunajcem to chyba nie graliśmy w lidze, natomiast to był okres występów Sandecji w czwartej lidze. Graliśmy tam np. z Harnasiem Tymbark. Generalnie z Harnasiem biliśmy się wtedy o awans i ten awans wywalczyliśmy właśnie w tym meczu. Wygraliśmy taki mecz kluczowy, który dał nam awans do trzeciej ligi.

– Ale czy trzecia liga to było miejsce dla takiego klubu jak Sandecja? Z całym szacunkiem dla Harnasia Tymbark.

– Takie były czasy. Był awans do trzeciej ligi, a następnie reforma ligi. Udało się uzyskać awans do drugiej ligi. No i pierwsza liga, w której graliśmy długie lata po czym awans do ekstraklasy…

– Zaskakujący nieco.

– Tak, tego się nikt nie spodziewał, nikt chyba tego nie planował. Zawodnicy dali wtedy z siebie wszystko. Trener Mroczkowski bardzo fajnie to wtedy poukładał, ale nikt się nie spodziewał awansu, zwłaszcza, że dysponowaliśmy wtedy bardzo skromnym budżetem, a udało się wtedy wywalczyć awans do ekstraklasy.

– Wspomniany Daniel Weimer, oddany kibic Sandecji, nie tylko ciągle musiał pisać o biedzie w Sandecji. Nawet kiedy trenerem był późniejszy selekcjoner Adam Nawałka, to klubowy budżet kiepsko wyglądał i zawodnicy narzekali „brakuje nawet ciepłej wody pod prysznicem”. To były lata bardzo siermiężne.

– To był okres, kiedy nawet na ciepłą wodę nie było pieniędzy. Klub był uzależniony od miasta, nie było sponsorów, wielkich pasjonatów, którzy by chcieli w ten futbol w Nowym Sączu zainwestować. Własnymi środkami, własnymi siłami ten klub udało się utrzymywać na danym poziomie rozgrywkowym.

– Od czasu kiedy pomaszerował Pan rurą ciepłowniczą na pierwszy mecz wyjazdowy swojej drużyny do Świniarska już nie opuszczał Pan nigdy drużyny. Był Pan na wszystkich meczach? Ile tego jest na liczniku?

– Nie prowadzę ewidencji, ale na wyjazdowych na pewno nie na wszystkich byłem, jeśli chodzi o ten okres gry naszej w trzeciej i w czwartej lidze. Domowe chyba wszystkie zaliczyłem, może poza jakimiś wyjątkami, jakimiś sprawami losowymi, chorobą. Wyjazdowych troszkę mniej. Natomiast większość wyjazdowych zaliczyłem od momentu gdy awansowaliśmy do pierwszej ligi. To już można w setkach liczyć przez jedenaście lat.

– Ale tydzień temu po raz pierwszy był Pan na meczu wyjazdowym w roli prezesa.

– Tak, w Olsztynie. No i naprawdę nie przypominam sobie, kiedy z pozycji krzesełka w sektorze VIP miałem okazję obejrzeć naszą drużynę.

– Trzeba się było zachowywać?

– Jak to na VIP-ie. Natomiast generalnie jak człowiek jest przyzwyczajony do filmowania meczów, to jest inna perspektywa oglądania zawodników, inne emocje. Stojąc za kamerą człowiek skupia się na tym, aby odpowiednio złapać kadr, żeby dobrze nagrać, żeby niczego nie przegapić.

– Ale meczu porządnie nie obejrzy.

– Mecze oglądałem drugi raz, każdorazowo w domowym zaciszu kiedy już przygotowywałem skrót, wycinałem bramki więc może w ten sposób.

– A jak było w tym Olsztynie? Został Pan przywitany jak prezes?

– Tak. Mecz wygraliśmy więc wejście miałem dobre, natomiast w przerwie prezes Stomilu Olsztyn zaprosił mnie do swojego gabinetu i porozmawialiśmy. Przedstawił jak wygląda sytuacja w Olsztynie, a ja opowiedziałem, jak to wygląda u nas. Wymieniliśmy się telefonami, poglądami więc bardzo miło wspominam ten wyjazd.

– Ale teraz Pan będzie musiał przyjmować prezesów innych klubów.

– Taka rola prezesa. Nie mam z tym problemu.

– Pańscy znajomi mówią, że Pan patrzy na świat przez biało-czarne pasy, ale nie powiedzieliśmy, że ta Sandecja tak mocno weszła w pańskie życie, że nawet córce dał Pan, całkiem niedawno, na drugie imię Sandecja.

– To było już pięć lat temu, 2016 rok, listopad. Rzeczywiście, podjęliśmy wspólnie z partnerką taką decyzję i zrealizowaliśmy pomysł.

– A co powiedzieli w urzędzie stanu cywilnego? Powiedzieli „proszę poczekać, musimy zapytać prezydenta”?

– Nie do końca, natomiast pani urzędnik kiedy otrzymała mój wniosek najpierw się zdziwiła, a później zapytała czy to nie pomyłka. Powiedziałem, że absolutnie nie, a pani wyszła na dłuższą chwilę. Myślę, że jedną połowę meczu jej nie było. Wróciła, ale musiała sprawdzić czy rzeczywiście jest to formalnie możliwe, aby na drugie imię nadać córce Sandecja. Potwierdziła, więc nie było przeszkód.

– Zostanie prezesem ukochanego klubu to jest szczyt marzeń? Myślał Pan kiedyś o tym?

– Nie, nigdy nie zabiegałem o stanowisko prezesa. Przyznam, że to było niemałe zaskoczenie dla mnie kiedy przewodniczący rady nadzorczej, Łukasz Morawski zaproponował mi funkcję prezesa. Tym bardziej należy mu sią wielkie podziękowanie za zaufanie, że powierzono mi tę funkcję, bo kandydatów było kilku.

– Bycie prezesem to z jednej strony zaszczyt, ale z drugiej strony to nieustające rozwiązywanie problemów. Jeden problem się rozwiązuje, a już pojawia się następny. Jak w każdej firmie.

– Klub piłkarski to bardzo specyficzne przedsiębiorstwo. Chyba trzeba rzeczywiście być mocno zaangażowanym w świat piłki nożnej. Nie da się przyjść z ulicy i zarządzać klubem piłkarskim. Trzeba wiedzieć jak funkcjonuje szatnia, jak wygląda struktura organizacyjna jeśli chodzi o pracowników administracji, jak wyglądają mecze domowe, jak wygląda organizacja meczów wyjazdowych. To wszystko jednak trzeba wiedzieć.

– A Pan ma w małym palcu chyba takie rzeczy. Widział Pan to latami z bliska.

– O tyle mi jest łatwiej w tej sytuacji, że rzeczywiście uczestniczę w tym przecież długie lata i znam ten klub od podszewki.

– Ale bycie prezesem to jednocześnie zarządzanie finansami i ekonomia. Czuje się Pan przygotowany do takiego zadania?

– Ekonomia to rzeczywiście priorytet, żeby prowadzić klub zgodnie z założonym budżetem. Kalkulator, excel, wszystko jest w tabelkach. Myślę, że poradzę sobie. Zwłaszcza, że przez ostatni rok pełniłem rolę prokurenta, w okresie, kiedy wiceprezesem, a następnie prezesem był Arek Aleksander. Generalnie wszystkie kluczowe decyzje podejmowaliśmy wspólnie. To nie było tak, że Arek decydował i tak ma być. Wszystkie decyzje konsultowaliśmy. Niejednokrotnie bywało, że mieliśmy odmienne zdania, ale zawsze kompromis wypracowywaliśmy i to mi dużo pomogło.

– A jako prezes powie Pan „zwróciłem uwagę na ciekawego zawodnika, może by go warto tu sprowadzić”. Czy to jest kompetencja wiceprezesa?

– Nie chciałbym wchodzić w kompetencje wiceprezesa i dyrektora sportowego, Łukasza Skrzyńskiego. Wiadomo, że Łukasz jest odpowiedzialny za aspekt sportowy, za transfery, natomiast ja muszę pilnować budżetu, bo to jest moja rola.

– A co się wydarzy jeżeli piłkarze Sandecji nadal będą grać tak dobrze jak dotychczas i tak się rozpędzą, że wywalczą ten nieplanowany awans do ekstraklasy? Zrobi się kłopot, będą potrzebne jeszcze większe pieniądze.

– Akurat awans do ekstraklasy rozwiązałby większość problemów. Musimy zdawać sobie sprawę, że sam awans to już są profity finansowe, dzięki którym dużo łatwiej jest zarządzać klubem choćby nawet z tytułu praw telewizyjnych. To nie jest tak, że awansując do ekstraklasy nagle trzeba zadbać o środki w wielokrotnej ilości. Jak wspomniałem, z tytułu praw telewizyjnych to są grube miliony na wstępie. Uprzedzę pańskie pytanie o stadion.

– Za moment, bo oprócz przychodów, są też koszty…

– Tak, ale to się bilansuje. Widziałem jak to wygląda w ekstraklasie. Uczestniczyłem też i rozmawiałem w tym okresie z ówczesnym prezesem Grzegorzem Haslikiem, więc dużo łatwiej jest zarządzać klubem w ekstraklasie pod względem finansowym niż w pierwszej lidze kiedy rzeczywiście każdy grosz trzeba obejrzeć dwa razy zanim się go wyda. Nie mówię, że w ekstraklasie nie, ale jest ten komfort pracy i zabezpieczenie finansowe.

– No więc co z tym stadionem?

– Stadion jest w budowie jak widzimy. Przykłady choćby Wisły Płock czy Pogoni Szczecin pokazują, że to są kluby, które też budują stadiony i grają na placu budowy. Wiadomo, trzeba będzie ubiegać się o licencję warunkową, ale myślę, że organizatorzy rozgrywek w ekstraklasie przychylnie popatrzyliby…

– I nie będzie tak, że nagle zadzwoni czerwony telefon na biurku prezesa Sandecji i ktoś ważny powie “nie możemy awansować, bo nas nie stać w tej chwili”?

– Nie ma takiego tematu, choć niejednokrotnie się przewijały takie informacje w mediach. Dla każdego prezesa, tak mi się wydaje, najważniejszy jest aspekt sportowy i wynik. Piłkarze, sztab szkoleniowy – oni przecież pracują na swoje nazwiska. To nie jest tak, że piłkarz czy trener nagle odpuści. Oni dzisiaj są tutaj, ale za chwilę ich nie będzie, pójdą grać gdzieś indziej, ale teraz pracują na swoje nazwiska.

– Zgodzi się Pan, że Sandecja jest trochę nieprzewidywalna. W ubiegłym sezonie licznik porażek pobijał rekordy, doszedł chyba do dziesięciu z rzędu.

– Chyba nawet więcej…

– A teraz mówiło się przed sezonem byle by się utrzymać, a tu proszę…

– Taki cel był postawiony przed tym sezonem. Zauważmy, że od momentu kiedy przyszedł trener Dariusz Dudek gra się diametralnie zmieniła. Pasmo zwycięstw, meczów bez porażek. Ten sezon też bardzo fajnie się układa. Gramy już 14 kolejek na wyjeździe i czekamy kiedy wrócimy do Sącza, ale trener Dudek to profesjonalista. To bez dwóch zdań człowiek, który ułożył ten klub. Super podejście do chłopaków i to nie jest przypadek, że punktujemy i jesteśmy wysoko w tabeli.

– Ma Pan w szufladzie taką czystą kartkę, na której Pan sobie zapisał cele najpilniejsze do zrealizowania jako prezes?

– Kartki nie mam, mam notatnik. Przyznam, że w tym notatniku czasami strony brakuje aby w danym dniu zanotować wszystkie czynności, które należy wykonać. No i jest mnóstwo telefonów, od samego rana. Codziennie więc notuję i notuję. Nie miałem dotychczas takiego zwyczaju, natomiast teraz widzę, że bez notatek bym sobie nie poradził.

– A dalekosiężne cele?

– Taki najpilniejszy to w końcu rozegranie meczu w Nowym Sączu i kwestie organizacyjne, bo wbrew pozorom jest troszkę pracy z tym. A cel długofalowy to jak najszybciej zdobyć tyle punktów, żeby zagwarantować sobie utrzymanie. Tak jak mówię, cel przed tym sezonem był utrzymać się. Wiemy jak wygląda liga w tym sezonie, jakie drużyny grają z jakimi budżetami. Spadają trzy zespoły, a nie jeden, więc startując pod koniec lipca w rozgrywkach to była jedna wielka niewiadoma. Nie wiedzieliśmy, w którym miejscu w tabeli możemy się znaleźć po dwóch, trzech, pięciu kolejkach. Jak czas pokazał, gra się układa.

– Były bezsenne noce prezesa Sandecji?

– Nie, jeszcze nie.

– Śpię dobrze, ciśnienie w normie?

– Dokładnie tak jest. Jak powiedziałem, od rana dzwoni telefon, ale wszystkie problemy staram się rozwiązywać na bieżąco.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Wykorzystano fragmenty wywiadu dla Regionalnej Telewizji Kablowej.

Reklama