Nowy Sącz. IMIENINY MIASTA 2022 czas podsumować! [RELACJA]

Nowy Sącz. IMIENINY MIASTA 2022 czas podsumować! [RELACJA]

Jeżeli lipiec – to Imieniny Miasta. A jak Imieniny Miasta, to akcja „Bezpieczne Wakacje” i liczne muzyczne i pozamuzyczne atrakcje. Wzorem minionego sezonu wydarzenie zorganizowano na terenie zrewitalizowanego Parku Strzeleckiego, a na przybyłych czekało mnóstwo dobrego: gry, zabawy i animacje; ścianka wspinaczkowa GOPR, pontonowe „ślizgi” po jeziorku z Instytutem Ratownictwa na Wodach Górskich i Powodziowych oraz liczne gastronomiczno-wszelakie wspaniałości. Jednak do najciekawszego z mojego punktu widzenia doszło nie między alejkami Parku Strzeleckiego, ale na deskach jego Amfiteatru.

1 lipca, czyli pierwszego dnia imieninowego eventu, na wszystkich głodnych muzycznych wrażeń czekały dwa wydarzenia. Widać było, że bilety na drugi z koncertów rozeszły się w całkiem przyzwoitej ilości. Tym dziwniejszy był widok niemal pustej widowni, kiedy na kilkanaście minut przed godziną dziewiętnastą na scenę wkroczył Beauty Plate – szlachetny rasowiec i to z rockowym rodowodem. A szkoda, bo nie można było odmówić krakusom estradowego błysku, ognia i pazura. Kto nie był – stracił wiele. Zespół w składzie: Agnieszka Czepiec-Kołodziejczyk (wokal), Krzysztof Mucha (gitara), Maciej Howaniec (gitara basowa) i Wacław Szymula (perkusja) zagrał pełen energii set, który zapewne miałby w sobie jeszcze więcej szaleństwa, gdyby otrzymali możliwość grania przed publicznością większą niż garstka osób. A to moim skromnym zdaniem niestety wypadkowa zestawienia na jednej scenie i jednego wieczoru dwóch kompletnie rożnych muzycznych światów, co potwierdził sobotni lineup, ale o tym za chwilę…

Agnieszka Czepiec-Kołodziejczyk (Beauty Plate) | fot. Adrian Maraś

Beauty Plate zaprezentował własne wersje dobrze wszystkim znanych kawałków. Ich frontmanka wyjątkowo autentycznie oddawała energię, magnetyzm i sceniczną charyzmę takich wokalistów jak: Agnieszka Chylińska („Kiedy powiem sobie dość”), Daria Zawiałow i Dawid Podsiadło („I Ciebie też, bardzo”), Beata Kozidrak („Dwa serca, dwa smutki”, „O Tobie”, „Co mi Panie dasz”), Wanda Kwietniewska („Kochaj mnie, kochaj”, „Nie będę Julią”), Jessie J („Domino”), Rihanna („We Found Love”), Lykke Li („I Follow Rivers”), Taylor Dayne („Tell It to My Heart”) czy Grzegorz Markowski („Ale w koło jest wesoło”). Oprócz coverów ze sceny popłynął autorski kawałek „Jeden krok”, powtórzony przy bisach, podobnie jak „I Ciebie też, bardzo” oraz „We Found Love”. Towarzyszący Agnieszce nietuzinkowi muzycy z wirtuozerią i precyzją dopracowanych aranżów, ale i profesjonalnym przekazem scenicznym, zapodali zebranym zagrzewający serducho występ. Idealny zarówno do zatopienia się w dźwiękach największych pop-rockowych hitów, jak i przedniej zabawy.

Dopiero pod koniec części supportowej widownia Amfiteatru Paru Strzeleckiego zaczęła się co bądź zapełniać. Koniec końców, gwiazda wieczoru przyciągnęła pod scenę całkiem sporą publikę. Różowe włosy, długie kolorowe paznokcie, tumblerowa estetyka i chwytliwy indie pop. bryska zafundowała wszystkim to, co chcieli usłyszeć, a nawet więcej, gdyż jej autorski set (no może z pominięciem coveru „Summertime Sadness” Lany Del Rey), otworzył z offu „sennik” – przedpremierowy kawałek artystki. Kolejno i już z bryską na szpicy poleciały: „guma balonowa”, „odbicie”, „ciemność”, „BFF”, „naiwna”, „bajek deszcz”, „jestem bryska”, „narkotyk”, „cukier”, „panika”, „lato (pocałuj mnie)”, „na legalu”. Nie obyło się bez wspólnego występu z wyłowioną z tłumu fanką. Fanka zadecydowała, że ma być „odbicie”, więc było „odbicie” (feat. Madzia). Obowiązkowo niezobowiązujące bisy, czyli „neonowe laczki” i na finał „mam kogoś lepszego”.

bryska | fot. Adrian Maraś

bryska, pomimo sporej niedyspozycji głosowej, dała niezgorszy od strony technicznej koncert. Z kolei publiczność nie zwalniała tempa i bawiła się wyśmienicie, oklaskując każdy kolejno schodzący z setlisty numer. Jednak jej występów trudno rozpatrywać na poziomie – właśnie – występów sensu stricto. Ogólnie miałem z tym spory problem. Nie czułem zupełnie, że doświadczam koncertu, a bardziej spotkania z artystą, który chce im coś opowiedzieć, pokazać, zamanifestować. Dać mi do zrozumienia, że mnie szanuje i lubi i że jest fajnie. Było bardzo pozytywnie, słodko i prywatnie – może momentami aż za bardzo… No cóż, chyba na tym właśnie polega wszechstronność i zarazem fenomen stojący za personą jaką jest bryska. Ale żeby nie było – dziewczyna talent ma bajeczny i basta. Ale wychodzi na to, że to zdecydowanie nie moja bajka.

Drugie dzień muzycznych wrażeń z Imieninami Miasta umilili wszystkim lokalsi, czyli zespół Ble Ble. Osoby nie zaznajomione z twórczością tego nadprzeciętnie uzdolnionego bandu, niech nie dadzą się zwieść nazwie. Kapela w składzie: Grzegorz Racoń (wokal, gitara), Adam Leśniak (instrumenty perkusyjne, wokal), Krzysztof Ogórek (gitara basowa) i Przemysław Jaszczowski (gitara) i gościnnie Adam Jarzmik (instrumenty klawiszowe) swoją twórczość opierają na niejednoznaczności: porywczości rocka, liryczności poezji śpiewanej i elitarności jazzu, a wszystko podane w przystępnej formie. Nie wspominając o tekstach dotykających ważnych i zawsze aktualnych wartości. Ich muzyka nie tylko uruchamia fizycznie, co pobudza zwoje mózgowe w sposób bardzo podstępny i nietuzinkowy. A przy tym odbiorca czerpie z całości niemały „fun”.

Grzegorz Racoń | fot. Adrian Maraś

Wieczorny koncert Ble Ble stał niemal jeden do jednego autorskim repertuarem oraz polskimi i zagranicznymi coverami:  „Nie zabijaj mnie”, „Ain’t No Sunshine” (Bill Withers), „Sweet Dreams (Are Made Of This)” (Eurythmics), „Szlakiem do gwiazd”, „Oprócz błękitnego nieba” (Golden Life), „Nie patrz na zegarek”, „Nie pytaj o Polskę” (Obywatel G.C.), „Money for Nothing” (Dire Straits), „Uśpieni”, „I Shot The Sheriff” (Bob Marley), „Życie piękne jest”, „What’s up” (4 Non Blondes), „Strach”, „With Or Without You” (U2). A na bis autorskie „W lesie”.

Ble Ble to nie tyle niepoprawnie błyskotliwa kapela z Nowego Sącz i okolic, ale dobitny dowód na to, że nasze miasto aż tętni muzyką – żywą, świeżą, wartościową i różnorodną. Sądeczanie kładą niemały nacisk na improwizację, nie stroniąc od eksperymentów, czego wyraz dali podczas sobotniego występu. Szczególnie dobrą robotę w tych tematach robili Adam Jarzmik i Przemysław Jaszczowski. No i oczywiście dwojący się trojący, by wpierw zainteresować i w efekcie dotrzeć do przybyłych Grzegorz Racoń. Jeżeli nie znacie zespołu, zapytajcie o wrażenia tych, którzy już widzieli ich w akcji. Na przykład mnie. A najlepiej sięgnijcie po ich wcześniejsze dokonania. Dla leniwych polecam Ble Ble w pigułce, czyli full-koncert z cyklu MOK Unplugged (link TUTAJ), który od przeszło roku hula po internetach. Wspaniała rzecz.

Piotr Kupicha (Feel) | fot. Adrian Maraś

W porównaniu z tym, co zafundował nam sądecki support, gwiazda wieczoru, czyli zespół Feel, znacznie oddalił widownię od muzycznie zniuansowanego obszaru, teleportując w lekko zmurszały świat przebojów, które pamiętają wszyscy, choć nie wszyscy się przyznają. Ale przewrotnie, to właśnie koncert Feel dał mi najwięcej frajdy, choć z zaznaczeniem, że takiej w kategorii „guilty pleasure”. Pomimo tego, że w żadnym wypadku nie mogę zaliczyć się do grona fanów katowiczan – ich muzyka nigdy mi szczególnie nie przeszkadzała. Nie słuchałem ich, nie śledziłem ich poczynań, nie bawiłem się do nich na szkolnych dyskotekach, zakrapianych imprezach tudzież innych domówkach. A mogłem. Jednak zapewne wielu zgodzi się ze mną, że ich kawałki to swoiste „earwormy”, niebywale odporne na upływ czasu i mocno zakorzenione w masowej świadomości.

I chyba coś w tym musi być – sądząc po zainteresowaniu wydarzeniem, przedziale wiekowym i podsłuchanych opiniach. Choć lata świetności zespół ma już daleko za sobą, takimi występami jak ten w sądeckim amfiteatrze, dają sobie drugie życie. Publiczność również stanęła na wysokości zadania. Pokazała, na co ją stać – i to nie jeden raz. Feel w składzie: Piotr Kupicha (wokal, gitara akustyczna), Paweł Pawłowski i Piotr Radecki (gitara elektryczna), Michał Nowak (gitara basowa), Łukasz Kożuch (instrumenty klawiszowe), Michał Opaliński (perkusja) dali krótki, acz treściwy set składający się w większości z autorskiego repertuaru. Ze sceny pofrunęły: „Swoje szczęście znam”, „W odpowiedzi na Twój list”, „W ciemną noc”, „Lubię na Ciebie patrzeć”, „Jak anioła głos”, „Twoje włosy rozwiał wiatr”, „Zwycięstwa smak”, „Zostań ze mną”, „A gdy jest już ciemno”, „No pokaż na co Cię stać” oraz „Mój dom”. Z coverowych tematów spadły nam na głowy mocarny „It’s My Life” Bon Jovi oraz „Wehikuł czasu” Dżemu.

Feel | fot. Adrian Maraś

Tego wieczoru publiczność dawała radę. Tłum śpiewał, tańczył, a pod sceną panowała atmosfera ogólnej euforii. Osobiście nie czuję tego typu muzyki, niemniej jednak nie da się odmówić zespołowi Feel (a w szczególności Piotrowi Kupisze) umiejętności showmańskich, charyzmy i bezbłędnego panowania nad widownią. Wiele młodych bandów mogłoby od niego pobierać korepetycje z „ogarnięcia” scenicznego czy budowania relacji z fanami – bezspinkowej, nienachalnej, ale trafiającej w punkt. Widoczna jak na dłoni była obustronna wymiana energii, a głośne owacje i niekryta radość tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że było bardziej niż dobrze.

Trzeci dzień Imienin Miasta był dniem, którego wyczekiwali wszyscy uczestnicy Festiwalu „Skowroneczek”, choć w szczególności sami laureaci, którzy po blisko tygodniu festiwalowych zmagań mieli okazję przedstawić szerokiej publiczności swój wokalny talent.

Fot. Adrian Maraś

Reklama