3. Sącz Jazz Festival: Jazzujące multikulti i jeszcze więcej na zakończenie festiwalu [RELACJA – Dzień 5]

3. Sącz Jazz Festival: Jazzujące multikulti i jeszcze więcej na zakończenie festiwalu [RELACJA – Dzień 5]

Spieszmy się kochać festiwale muzyczne – tak szybko przemijają. Za nami już pełen przegląd szeroko pojętego jazzu: polskiego i zagranicznego, spokojnego i żywiołowego, z wokalem i bez. Jednak to właśnie w sobotę wydarzyło się coś, na co spora część publiczności czekała z niecierpliwością. Ostatni dzień showcase’u odbywającego się w ramach Sącz Jazz Festival wypełniły dźwięki mocno międzykulturowego projektu z pogranicza muzyki jazzowej, ludowej oraz improwizowanej sygnowanej nazwiskiem Przemysława Strączka i jego Cultural Concept.

Na początku wypada zaznaczyć, iż repertuar kulturowego kolektywu w składzie: Kandara Diebaté (kora, śpiew), Chiao-Hua Chang (erhu, matoquin, śpiew), Edilson Sanchez-Moyano (instrumenty perkusyjne), Przemysław Strączek (gitara), Maciej Kitajewski (gitara basowa, kontrabas), Patryk Dobosz (perkusja) do przesadnie jazzowych nie należał, ale ileż było w nim wolności, autentyzmu, wciągających opowieści i trzymających w napięciu dialogów. W starannie przygotowanym koncercie nie zabrakło również miejsca na improwizacje. Kandara Diebaté – mistyk kory oraz doskonały śpiewak dał słuchaczom posmak afrykańskiej muzyki etnicznej, wprawdzie nie w czystej postaci, ale idealnie wyważonej dla europejskiego ucha. Doskonale zaplanowana dramaturgia prowadziła słuchaczy od żywiołowych, tanecznych niemal rytmów – w których melodie w stylu fusion i World Music podparte były kolumbijskim temperamentem Edilsona Sanchez-Moyano – po liryczne, głębokie i aksamitne rejony Orientu w wykonaniu Chiao-Hua Chang na erhu i matoquin.

Przemysław Strączek | fot. Paweł Ferenc

Diebaté, od dziecka zaznajamiany z pieśniami rodzinnymi Griotów, muzyków i gawędziarzy z plemienia Mandingue w Senegalu, balansował między dobywanym z trzewi łkaniem, a przejmującymi, melizmatycznymi zaśpiewami, jak chociażby w przepięknym „Slavic March”. W tym temacie może nie tyle barwa, co brzmienie przypominające momentami zawodzącego muezina, były najciekawszymi elementami całości koncertu. Jednak do tych najpiękniejszych należały te w „Around the Stone”, w której pałeczkę wokalistki przejęła Chang, a śpiew wchodził w unisono z brzmieniem jej erhu. Partie wokalne i instrumentalne Tajwanki splatały się ze sobą mocno, niemal organicznie, do tego stopnia, że w momentach kulminacyjnych nie dało się odróżnić brzmienia instrumentu od głosu. Chiao-Hua, choć obdarzona niezłą emisją i umiejętnościami w operowaniu dynamiką, często zjeżdżała z tonu przy dłuższych dźwiękach i niepewnie radziła sobie w górnym rejestrze, co dało się odczuć, lecz nie przeszkadzało aż tak bardzo.

W tej egzotycznej mieszance doskonale odnajdywał się za to delikatnie wycofany, a może po prostu przypatrujący się nieco z boku, idealnie punktujący i podpierający poczynania kolektywu Przemysław Strączek. Wprowadzając chłodne, przestrzenne brzmienie gitarzysta pozwalał sobie na dyskretne, nieco eksperymentalne granie. Piękno, emocje godne najlepszego kina drogi i medytacja, to słowa klucze dla tego występu. Na szczególne wyróżnienie w temacie set-listy zasługuje mocno inspirowany kurpiowskim folkiem „Zaświeć Niesiądzu”, kompozycja która została nagrodzona nieformalną nagrodą publiczności, kiedy to z racji bisów a może raczej braku dodatkowego repertuaru, Strączek nieśmiało zaproponował „powtórkę”. Widownia wybrała. Mnie natomiast najbardziej przypadły do gustu utwory „Imaginarium” – w pierwszej kolejności. Kolejno wieńczący koncert „Sankoi”, choć może prędzej kompozycja „Brak” z Chiao-Hua Chang i jej przejmującym, jakby „płaczliwym” brzmieniem matoquin w roli głównej.

Kandara Diebaté | fot. Urszula Ferenc

Zakończenia są trudnie, lecz całościowo wybornie poradził sobie z tym Przemysław Strączek i jego Cultural Concept. Nie było to może moje wymarzone zwieńczenie festiwalu – a którym mógłby być ubiegłotygodniowy występ Natalii Szczypuły z zespołem, niemniej jednak projekt ujmował od strony improwizacji, etniczności brzmień, minimalizmu ze szczerym, niewymuszonym emocjonalnym przekazem. I choć owe „jazzowe multikulti” co rusz i skutecznie wymykało się tradycyjnej ortodoksji jazzu, stanowiło najbardziej interesujące i ważne połączenie tego, co w tej muzyce najprawdziwsze – wolność, cywilizacyjne równouprawnienie i kosmopolityzm kulturowy, które tak samo jak dziesiątki lat temu, tak i dziś cieszy się niezmiennym powodzeniem.

Fot. Jan Leśniara/Paweł Ferenc/Urszula Ferenc/Aneta Wójcik (wyróżniające)

Reklama