Zastał kościół drewniany, a zostawił murowany. 25-lecie posługi ks. Józefa Kmaka w Ptaszkowej

Zastał kościół drewniany, a zostawił murowany. 25-lecie posługi ks. Józefa Kmaka w Ptaszkowej

             – Staram się na co dzień pielęgnować relacje z ludźmi. Liczę się z ich zdaniem. Często się z nimi konsultuję. Wtedy łatwiej jest podjąć trafną decyzję. We wspólnocie siła. To w końcu nie mój prywatny kościół czy ranczo – mówi ksiądz Józef Kmak, proboszcz parafii w Ptaszkowej. 20 marca mija 25 lat od objęcia przez niego posługi kapłańskiej w tej miejscowości. 

            Ksiądz Józef Kmak pochodzi z pobliskiej Białej Niżnej w gminie Grybów. Urodził się jako siódme dziecko z ośmiorga rodzeństwa. Jego dzieciństwo nie należało do łatwych. Warunki były skromnie i biedne. Kiedy miał 3,5 roku nagle zmarł jego tata który miał tylko 44 lata. Pamięć o ojcu była cały czas żywa. W każdą niedzielę mama zabierała dzieci na jego grób. Wspominano go podczas modlitw wieczornych czy przy Wigilii.

      – Kiedy miałem problem, omawiałem go z tatą na cmentarzu. I prędzej czy później się rozwiązywał – podkreśla.

Cała rodzina była ze sobą bardzo emocjonalnie związana. Mimo trudności wszyscy pomagali sobie nawzajem, dzielili się obowiązkami.

– To była prawdziwa szkoła życia. Trzeba było wykonywać ciężkie prace polowe i gospodarskie oraz związane z wykończeniem domu. Ale mama dawała radę, była świetnie zorganizowana, wyznaczała nam dyżury dotyczące na przykład obierania ziemniaków czy mycia podłóg. Kiedy pasało się krowy, był czas na oddech, między innymi na poczytanie książki  – wspomina proboszcz.

            Jak dodaje, mama dbała o ich edukację. Książki były dla niej bardzo ważne.

Kiedyś już będąc kapłanem zabrałem ją na wycieczkę w Tatry, była już starsza panią. Byliśmy nad Morskim Okiem, mama potrafiła wymienić z pamięci nazwy pobliskich szczytów. Mimo że była tu pierwszy raz. Przeczytała o nich w książkach. Byłem pod ogromnym wrażeniem – wspomina.

 

Kościół na miarę naszych czasów

Powołanie do kapłaństwa kiełkowało w nim już w czasach licealnych. Był pod wrażeniem swojego katechety, księdza Michała Baniaka, który odznaczał się dużym poczuciem humoru, radością życia.

– Pomyślałem sobie wtedy, że jak on dał radę, to ja też sobie poradzę – żartobliwie dodaje.

Jako kapłan był wysyłany na różne parafie, posługiwał w takich miejscowościach jak Zbylitowska Góra, Mielec, Szerzyny i Gromnik. Miał też epizod pracy w szpitalu. To był dla niego szybki okres dojrzewania.

Na parafii w Ptaszkowej jest najdłużej. Od początku jego pracy pracy i wyzwań było sporo. Priorytetem była dla niego budowa nowego kościoła i plebanii. A także dbanie o zabytkową świątynię z XVI wieku. Jak wspomina podczas prac nad nowym kościołem nie raz trzeba było iść pod prąd, wykazać się nie lada wiedzą i umiejętnościami.

 – Patrzyłem pod kątem, czy zaproponowane rozwiązanie pomoże się modlić ludziom,  nawiązać kontakt z panem Bogiem. Chciałem aby nowy kościół był wypowiedzeniem się naszej epoki, był na miarę naszych czasów, bo przecież takie budowle nie powstają na chwilę. To nie tylko miejsce kontemplacji ale też świadectwo kultury, możliwości rozwiązań artystycznych i plastycznych. Coś co będzie uczyło innych piękna – twierdzi.

 

Po owocach go poznacie

Budowa trwała w sumie 17 lat. Została ofiarnie wsparta przez mieszkańców. Dzięki temu uniknięto długów i wieloletnich kredytów

– Zaangażowanie parafian było ogromne, wynikało to z ich głębokiej pobożności, która wyrosła na wierze ojców. Wszystkie narodzone dzieci są tutaj chrzczone, idą do I Komunii Świętej, bierzmowania. Parafianie biorą śluby kościelne, nie tylko dla zwyczaju czy tradycji. Po kolędzie jesteśmy przez wszystkich przyjmowany – tłumaczy. – Tak bywa zazwyczaj na wsiach, ich mieszkańcy są bardzo przywiązani do parafii. Kiedy na ma mszy świętej nie usłyszą ogłoszeń to tak jakby nie było dla nich niedzieli.

Zaangażowanie proboszcza zauważają i doceniają również mieszkańcy wsi.

            – Ksiądz Józef Kmak zastał kościół drewniany a zostawił murowany, na pewno tak zostanie zapamiętany. Tu parafrazuję zdanie o Kazimierzu Wielkim, który założył Ptaszkową – mówi ptaszkowianin Paweł Motyka z sądeckiej Straży Pożarnej. – Utkwił we mnie też jeden z cytatów proboszcza: „Na budowie musi być jeden zarządzający, choćby nawet nie najmądrzejszy”, co się szczególnie sprawdza w służbie takiej jak moja. Choć z drugiej strony ta zasada nie sprawdza się wszędzie.

Wtóruje mu inny mieszkaniec Ptaszkowej oraz były wójt gminy Grybów Krzysztof Michalik.

            – Mówi się, że po owocach ich poznacie. Tu mamy realne owoce: materialne w postaci wybudowanego kościoła i niematerialne w postaci wsparcia duchowego, ksiądz proboszcz jest dla wszystkich dostępny, można  na niego liczyć w trudnych chwilach, zbliża nas do Boga  – komentuje.

 

Dzieło Wita Stwosza

A nie brakowało trudnych momentów w życiu parafii. Zimą 2013 roku podpalono zabytkowy kościół drewniany. Na szczęście zniszczeń nie było aż tak dużo, tylko były zewnętrzne nadpalenia.

– To było szok dla wszystkich. Wszyscy to bardzo przeżyli. Kościół przez 450 lat istnienia potrafił przetrwać zawieruchy wojenne, nawałnice, burze, kiepskie instalacje elektryczne. I nagle ktoś pod wpływem alkoholu, narkotyków podpala go dla rozrywki, żeby mieć zabawę – ubolewa ksiądz Józef Kmak. – To były wielkie rekolekcje dla całej parafii. Młodym mężczyznom ciekły łzy po policzkach. Uświadomili sobie, że w jednym momencie mogło nie być tej świątyni, która jest chlubą tego miejsca. Tam na kolanach ludzie uczyli się życia…

Jak bezcenna jest ta świątynia świadczy niezwykłe odkrycie dotyczące rzeźby „Modlitwa w Ogrójcu”. Podczas prac renowacyjnych, ujawniono, że dzieło jest autorstwem Wita Stwosza. W rękawie jednej z postaci znaleziono kryptosygnaturę.

Nie wiadomo, jakim cudem rzeźba znalazła się w Ptaszkowej, badacze i naukowcy nie byli pewni, więc na spotkaniu Polskiej Akademii Umiejętności wymyśliłem historyjkę, że Wit Stwosz przyjechał do wsi na urlop, wykonał tam swoją pracę i później sprezentował ją mieszkańcom. Przyjęli opowieść z radością, uśmiechem i brawami. Obecnie mamy ją umieszczoną w Muzeum Parafialnym, w specjalnym pomieszczeniu, z klimatyzacją, odpowiednią wilgotnością – tłumaczy.

 

Ptaszkowa słynie z dowcipów

Ptaszkowa to wspólnota licząca około 3,5 tysięcy mieszkańców. Parafianie chętnie włączają się w organizację miejscowych wydarzeń czy uroczystości. Między innymi strażacy-ochotnicy czy panie z Koła Gospodyń Wiejskiej. Czują się częścią tej wspólnoty. Udało się między innymi uruchomić oddział Caritasu czy chór czterogłosowy. Spartakiadę Zimową przekształcono na zintegrowaną, w której zaczęły brać udział osoby niepełnosprawne.

Ksiądz proboszcz przyznaje, że liczy się ze zdaniem mieszkańców. Chętnie się z nimi konsultuje. Wtedy łatwiej jest mu podjąć trafną decyzję.

– To nie jest tak, że mam gotowe odpowiedzi na kapłaństwo i prowadzenie parafii. Dlatego słucham mieszkańców. Staram odnosić się z szacunkiem do każdego człowieka . To wyniosłem z rodzinnego domu. Dla mnie ważne jest, aby wieczorem kłaść się spać bez wyrzutów sumienia – zaznacza. – Z ludźmi żyję na co dzień, w jakiś sposób się z nimi utożsamiam, to co udało się zrealizować dobrego w ostatnich latach w Ptaszkowej to nasza wspólna praca. Tu przytoczę pewien dowcip: Góral wjechał końmi między domy w Zakopanem. I krzyczy: Ludzie, węgiel wam przywiozłem! A jeden z chłopów pyta: Tyś przywiózł? Ty?”. Ptaszkowa słynie w całej Polsce z kawałów. Przez wiele lat organizowaliśmy tu Mistrzostwa świata w opowiadaniu dowcipów, bo miejscowi mają do siebie duży dystans.

 

A mógł dziś nie mówić

Ksiądz Józef Kmak w wolnych chwilach stara się realizować swoje pasje życiowe. Sam albo z młodzieżą. Kocha góry, narty czy piłkę nożną.

– Większość życia wychowywałem się w górach. Tu najlepiej odpoczywam. Szczególnie jestem zakochany w Tatrach. Zdobyłem wszystkie szczyty, niektóre po kilkanaście razy. Mam swoje ulubione trasy, swoje miejsca.

W przyszłość patrzy z optymizmem

– Wierzę, że nawet w najtrudniejszej sytuacji zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie, trzeba zaufać Boga, że wszystko dobrze się skończy. Przypomina mi się pewne zdarzenie z dzieciństwa. Była epidemia odry, podano szczepionkę ale niektórym dzieciom jeszcze bardziej pogorszył się stan zdrowia. Na moim języku pojawiły się podejrzane, żółte krosty. W szpitalu podjęto decyzję o jego obcięciu. Na szczęście lekarz z Grybowa, który był zaprzyjaźniony z rodziną, poprosił aby się wstrzymać. Dowiedział się o silnym antybiotyku z Warszawy. Pojechał po niego i został mi on zaaplikowany. Pomogło. Język został uratowany. Dzięki jego interwencji, mogę teraz mówić i realizować jako kapłan w mojej wymarzonej parafii – podsumowuje proboszcz.

 

Zdjęcia: Archiwum parafii w Ptaszkowej; Piotr Gaborek

 

 

 

Reklama