Z brewiarzem w kombinezonie narciarskim

Z brewiarzem w kombinezonie narciarskim

    – Miałem kontakt z Karolem Wojtyłą od pierwszego roku seminarium. On mnie wyświęcił, potem mianował biskupem. Dał też możliwość studiów w Rzymie i ukończenia Akademii Dyplomatycznej. Całe moje życie przebiegło pod jego kierownictwem – mówi arcybiskup Juliusz Janusz, który niedawno przeszedł na emeryturę i powrócił do rodzinnej Łyczanej w gminie Korzenna. Wcześniej przez lata pracował jako dyplomata watykański w dwudziestu pięciu krajach świata. Mimo tak wielu przeżyć, do tej pory z sentymentem wspomina pielgrzymkę Jana Pawła II na Sądecczyznę.

W 1999 roku, kiedy to Ojciec Święty miał odwiedzić Stary Sącz, Juliusz Janusz przenosił się z Rwandy do Mozambiku.

        – To była bardzo niesamowita historia, bo Ojciec Święty stracił głos – rozpoczyna swoją opowieść arcybiskup. – Złapał jakiegoś wirusa, do tego stopnia, że dzień wcześniej na Błoniach w Krakowie czekało dwa miliony ludzi i on nie mógł do nich wyjść. Mszę świętą odprawiał za niego watykański sekretarz stanu kardynał Sodano. Na drugi dzień Jan Paweł II miał wyjechać do Starego Sącza, żeby ogłosić błogosławioną Kingę świętą, a nie może się nią stać, jeśli papież nie wypowie formuły. Wszyscy obawiali się, co będzie. Jakimś cudem jednak lekarz papieski Buzzonetti doprowadził do tego, że Ojciec Święty odzyskał głos. Mówi się, że to był następny cud Kingi.

 

Stary Sącz

        Jak wspomina Juliusz Janusz, nie tylko choroba, ale i pogoda wpłynęła na plany papieża. – Ponieważ było bardzo mglisto, nie polecieli z Krakowa helikopterem, tylko pojechali do Starego Sącza samochodem. Z tego skorzystała Limanowa, przez którą Ojciec Święty przejeżdżał. Teraz przed kościołem jest potężny pomnik św. Jana Pawła II, na pamiątkę, że on się tam zatrzymał.

        Gdy papież nie pojawił się na krakowskich Błoniach, Sądeczanie drżeli w obawie, czy następnego dnia zaszczyci ich swoją obecnością. – Ku radości wszystkich przyjechał do Starego Sącza. Miał normalny głos, zaczął mówić. Wiadomo, że po mszy świętej opowiadał, jak chodził po tych górach, wymieniał wszystkie trasy i od tego czasu nazwano je  Małopolskim Szlakiem Papieskim. Biegnie on między innymi przez Przehybę i Rytro – wyjaśnia duchowny. – Stary Sącz zyskał na tej wizycie ogromnie. Ołtarz Papieski stał się takim sanktuarium, potem wybudowano dom pielgrzyma i jest tam ogromna działalność duszpasterska, misyjna, duchowa.

        – Miałem krótki moment w zakrystii, kiedy mogłem osobiście Ojca Świętego pozdrowić. Na czole miał wtedy plaster, bo uderzył się w łazience, będąc jeszcze w Krakowie. To epizod, który niewiele osób zna, a ja mam nawet zdjęcie – zdradza Juliusz Janusz.

Jak się okazuje, mimo długich i szczegółowych przygotowań, nie wszystko w Starym Sączu było dopięte na ostatni guzik. – Pamiętam taki epizod, kiedy po mszy świętej zawiodła organizacja w tłumie. Na raz kardynał francuski Etchegaray został przy ołtarzu. Nie zabrali go z całą świtą do Klasztoru na obiad i stał tam taki biedny zdezorientowany. Ja też, ale on był w świcie, która towarzyszyła Ojcu Świętemu, ja natomiast przyjechałem tylko jako gość. No i poszliśmy na nogach od ołtarza do Klasztoru, a kiedy dotarliśmy, obiad już się zaczynał – śmieje się arcybiskup.

 

Karol Wojtyła

        Choć parafia Korzenna należy do diecezji tarnowskiej, to młody chłopak z Łyczanej trafił do seminarium w Krakowie. To przypadek (choć nie ma w życiu przypadków), bo seminarium w Tarnowie było akurat przepełnione, ale zaważył na całym życiu Juliusza.

– Karol Wojtyła nie był już moim profesorem w seminarium. Przychodził jednak, zwłaszcza kiedy urządzaliśmy akademie rozrywkowe na św. Mikołaja oraz na koniec karnawału, czyli na Pacera. Mieliśmy taki zespół artystyczny, do którego należałem, grałem na akordeonie i układałem piosenki. Na jedną z akademii przygotowałem piosenkę ,,Biskupem chciałbym być”. Potem, kiedy zostałem wyświęcony na biskupa, moi koledzy byli w Rzymie i Jan Paweł II udzielił nam audiencji. Gdy wchodziłem razem z Ojcem Świętym do sali, oni zaczęli śpiewać tę piosenkę i papież był zaciekawiony, co to za piosenka. ,,To sobie ksiądz wyśpiewał” – stwierdził.

        Duchowny wyjaśnia, że bardziej intensywne kontakty z Karolem Wojtyłą miał, gdy został w seminarium ceremoniarzem i kierował liturgią. – W czasie mszy świętej stałem koło niego i spełniałem wszystkie funkcje – mówi.

Po święceniach młody ksiądz trafił na parafię w Łodygowicach koło Żywca. Później arcybiskup Karol Wojtyła posłał go na studia do Rzymu i jak się wkrótce okazało, miał wobec niego jeszcze poważniejsze plany. – W 1970 roku Wojtyła przyjechał i zaprosił mnie do siebie. Pytał o moje studia i poinformował o zamiarze wysłania mnie do Akademii Dyplomatycznej. Spakowałem manatki z kolegium polskiego i przeniosłem się do akademii, co było ogromnym plusem dla mnie z wielu względów. Przede wszystkim dlatego, że tam cały czas mówiło się po włosku i mogłem doskonalić język. Było bardzo trudno, bo równocześnie musiałem zrobić licencjat, doktorat, dyplom akademii, chodziłem na kursy francuskiego, niemieckiego, angielskiego. Do południa chodziłem na uniwersytet, a po południu do Szkoły Dyplomatycznej.

 

Wypad na narty

        – Gdy byłem na studiach, Karol Wojtyła przyjechał do Rzymu, ponieważ papież Paweł VI wybrał go na relatora Synodu Biskupów. Zlecił mu przygotowanie i kierowanie synodem na temat ewangelizacji. Karol Wojtyła stwierdził wtedy, że warunki w Terminillo są dobre, spadł śnieg i można by pojechać na narty. Wybraliśmy się w czterech, razem ze Stanisławem Dziwiszem oraz Stanisławem Ryłko – teraz już kardynałem. Wszystkie zdjęcia były wtedy robione moim aparatem, który potem pożyczyłem Stasiowi Dziwiszowi, kiedy jechał z Karolem Wojtyłą do Australii, odwiedzać polskie parafie – opowiada Juliusz Janusz.

        – Jan Paweł II był solidnym narciarzem. Jeździł stylem tradycyjnym, nie szusowym, ale bardzo pewnie. My jeździliśmy swoimi trasami, a on swoją. Zawsze po drodze gdzieś się zaszywał, miał brewiarz w kombinezonie narciarskim, stanął, pomodlił się, znowu go schował i jechał dalej. Byłem świadkiem tego przez dwa dni.

 

Papież Polak

        W 1978 roku, kiedy na tronie Piotrowym zasiadł pierwszy w historii Polak, sądeczanin pracował w nuncjaturze w Skandynawii. Jak wspomina, zaskakujące wieści poznał, słuchając watykańskiego radia. Wybór Karola Wojtyły na papieża był ogromnym powodem do radości.

Juliusz Janusz odwiedzając czasem Rzym miał okazję spotykać Ojca Świętego. Z sentymentem wspomina zwłaszcza wspólne kolędowanie. – W okresie Bożego Narodzenia papież zawsze po kolacji urządzał wieczorek kolęd. Lubił, kiedy polscy księża przychodzili, by wspólnie śpiewać. Mam nawet płytę, którą wtedy nagraliśmy. Ojciec Święty zaczynał śpiew, dyrygował, intonował. Kiedy był już starszy i nie mógł mówić, nadal urządzał wieczorki, siedział i słuchał.

Arcybiskup wyjaśnia, że papież Polak zawsze starał się każdego wysłuchać. Poświęcał przedstawicielom Kościoła więcej czasu, niż robi to obecny Ojciec Święty. – Biskupi co pięć lat jeżdżą, by zdawać sprawozdanie u progów Piotra. Jan Paweł II przyjmował każdego osobno, potem miał z nimi mszę świętą, zapraszał na obiad, czy kolację i potem przyjmował ich jeszcze wspólnie. Papież Franciszek nie przyjmuje każdego biskupa osobno. To jest szalona różnica. Przy osobistym spotkaniu każdy mógł powiedzieć Janowi Pawłowi II naprawdę wiele zarówno dobrych, jak i złych rzeczy. W grupie ledwie dotyka się poszczególnych tematów.

        – Jan Paweł II to był człowiek naturalny. Nie było w nim ani kropli takiego nadęcia. Nie bał się rozmawiać na pewne tematy, dyskutować, zarówno z prostymi ludźmi, jak i najmądrzejszymi. To był człowiek absolutnie wolny. Z duchem bożym, ale nie można mu było niczego narzucać. Ulegał tylko dla jakiegoś dobra. Zawsze był ogromnie uważny, kiedy się z nim rozmawiało, wszystko chłonął. Miał też bardzo dobrą pamięć. Przypominał sobie ludzi sprzed pięćdziesięciu lat i wiedział, jak się nazywają. To było niesamowite – przyznaje duchowny.      – Miał też ogromne poczucie humoru. Dlatego przychodził na różne akademie do seminarium, bo tam układaliśmy satyryczne piosenki na przełożonych. Bardzo się śmiał i bawił tym. Przez pierwszy rok mojego pobytu w Rzymie mieszkałem w kolegium polskim. Karol Wojtyła zatrzymywał się tam, gdy przyjeżdżał. Wprowadziłem w kolegium zwyczaj organizowania wieczorków imieninowych, a kiedy on się o tym dowiedział i akurat był na miejscu, zawsze przychodził na imprezę. Był taki kanonik z Tarnowa, z którym się zawsze cięli, dogadywali i rywalizowali, kto opowie lepszy dowcip – przypomina sobie ze śmiechem arcybiskup Juliusz Janusz.

Zdjęcia z prywatnego archiwum ks. Juliusza Janusza

Reklama