Z archiwum zbrodni i zagadek Sądecczyzny. Spokojna rodzina poszła „pod topór”

Z archiwum zbrodni i zagadek Sądecczyzny. Spokojna rodzina poszła „pod topór”

Rozszerzone samobójstwo w Zabrzeży. Miejsce zbrodni

Dom z cegły. Obok drewniane zabudowania, stodoła. To tutaj w 2013 r. w tragicznych okolicznościach życie straciły trzy osoby: matka, syn i ojciec. Kobieta i dziecko zostali zabici siekierą. Ciało mężczyzny wisiało w stodole. Świadek tragedii mimo, że miał liczne rany twarzoczaszki, cudem przeżył. To była spokojna rodzina

Zamiast rodziny zobaczyła śmierć

2013 rok, w Zabrzeży koło Łącka  w listopadowy poranek, ok. 10 rano Iwona Sz. wraz ze swoim dwuletnim dzieckiem, postanowiła odwiedzić rodziców.

Gdy weszła do domu oczom jej ukazał się makabryczny widok. Zobaczyła swojego brata z przeciętą głową.  27 letni Wojtek, choć rana była bardzo poważna, a wszędzie było pełno krwi – żył i o dziwo był przytomny. Kobieta zaczęła wołać rodziców, ale odpowiedziała jej głucha cisza. Wkrótce dokonała kolejnego wstrząsającego odkrycia: drugi z braci – Jacek – z roztrzaskaną głową leżał w swoim łóżku.

Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, w budynku gospodarczym odkryli również ciało 46 – letniej  Marii oraz 52 – letniego ojca rodziny. Maria leżała w oborze w roztrzaskaną głową. Prawdopodobnie w chwili śmierci siedziała na krzesełku i doiła krowę.

Narzędziem od którego zginęli 14-letni Jacek  i jego mama, a Wojtek został poważnie ranny – była siekiera. Ciało ojca, 52 letniego- Jana,  wisiało w budynku gospodarczym.

Poraniony 26- latek trafił na oddział neurochirurgii Szpitala im. św. Łukasza w Tarnowie. Jego stan był bardzo ciężki.  Przeszedł skomplikowaną operację głowy. Jak podawała „Gazeta Krakowska”, mężczyzna miał stłuczony przedni płat mózgu, którego część wypłynęła z czaszki.

Udało się go jednak uratować. Lekarze mówili o tym przypadku, że to cud. Kontakt ze świadkiem makabrycznych zdarzeń był bardzo utrudniony Śledczy nie mogli go przesłuchać. Utrudnieniem była też wcześniejsza choroba – chłopak leczył się psychiatrycznie.

Spokojna, skromna rodzina

Nie było tu żadnych interwencji policji, nie było niebieskiej karty. Spokojna, pracowita rodzina – tak mówili sąsiedzi. Wychowało się w tej rodzinie siedmioro dzieci. Sześcioro z nich było już dorosłych. Jacek – który zginął od uderzenia siekierą miał zaledwie 14 lat, chodził do gimnazjum, dobrze się uczył. Rodzina prowadziła gospodarstwo, wszyscy ciężko pracowali. Sześć sztuk bydła, hektary pola i lasu – wszystkim trzeba było się zająć, nie było czasu na próżnowanie. Nikt nie słyszał żadnych awantur, krzyków i kłótni.

W dzień tragedii 19- letni syn państwa Sz. o siódmej rano wychodził do pracy. Jechał do Nawojowej.  O tej porze nic nie wskazywało na to, że za dwie godziny dojdzie tutaj do tragedii, o której będzie mówiła później cała Polska. Dzień dopiero się zaczynał. Było spokojnie.  19 – latek, wychodząc z domu, po raz ostatni zobaczył matkę i swojego braciszka.

Policja od samego początku brała pod uwagę teorię samobójstwa rozszerzonego, chociaż dopuszczano też inne wersje wydarzeń. Nie wykluczano, że mordercą może być ciężko ranny chłopak.

Ustalenie prawdy trwało półtora roku.  Okazało się, że to ojciec – 52 -letni, pracowity człowiek zabił syna, drugiego ciężko ranił i pozbawił życia 46 – letnią żonę.

Myślał, że tak będzie lepiej

Patolodzy stwierdzili u Jana Sz. rany typowe dla powieszenia. Żona i synek zmarli wykrwawiając się od ran zadanych siekierą. 27 – latek nie byłby w stanie poranić się w taki sposób jak to zostało uczynione. Wykluczono zatem jego udział w zabójstwie.

Na podstawie zebranego materiału dowodowego, zeznań, badan i  stwierdzono, że zdarzenie w Zabrzeży było przykładem samobójstwa rozszerzonego. Wszystko wskazywało na to, że 52-letni Jan Sz. mąż i ojciec rodziny zabił żonę i jednego ze swoich synów,  a drugiego ciężko ranił.  Po dokonaniu tych czynów, sam targnął się na własne życie. W ten sposób chciał chronić rodzinę przed  cierpieniem. Motywacja samobójstwa rozszerzonego wynika często z chęci chronienia swoich bliskich. Na taką wersję wydarzeń wskazywały również wydarzenia, które miały miejsce przed tragedią.

Jan Sz. leczył się psychiatrycznie. Cierpiał na schizofrenię. Przy tym schorzeniu chory ma urojenia. Na krótko przed tragedią został wypisany ze szpitala psychiatrycznego. Prawdopodobnie przestał zażywać przepisane mu leki. Ze względu na śmierć sprawcy śledztwo umorzono.

Czytaj też:

Reklama