Wigilia, która dała nadzieję

Wigilia, która dała nadzieję

Wigilia tuż, tuż. Czekają na nią dorośli i dzieci. Święta Bożego Narodzenia to czas szczególny. Niby zawsze jest tak samo, ale są takie, które się pamięta zawsze.

– Od tamtej Wigilii minęło już tyle lat – mówi Andrzej, wtedy młody oficer. – To był stan wojenny, a ja i tysiące innych młodych ludzi w wojsku. Byłem na początku zawodowej drogi i od razu zdarzyło się coś, na co nikt z nas nie był przygotowany. Każdy zadawał sobie pytanie, co to jest „stan wojenny”, a gdzieś w zaciszu koszarowych pokoi, padało pytanie – po co?

W jednostce było smutno. Wzmocnione warty, co chwila kontrole i duży stres.

– W teren wysłano nas już 12 grudnia, nie wiedzieliśmy po co – mówi Andrzej – Później okazało się, że mamy chronić jakieś obiekty. Do koszar, czyli do „domu” ściągnięto nas ok. 20 grudnia. Niestety nie wolno nam było opuścić jednostki, choć mieszkania i czekające w nich rodziny były o rzut beretem. Dopiero kiedy nieco emocje padły pozwolono nam na zmianę iść do domu, przebrać się, trochę odpocząć, ale po dwóch godzinach wracać.

Święta zbliżały się nieuchronnie. Żołnierze chcieli mieć coś z domu w koszarach. Pojawiła się choinka, gdzieś słuchać było ciche śpiewanie kolęd, w paczkach przysłano opłatki.

– W końcu dzień Wigilii – opowiada Andrzej. – Od rana zamiast radości, smutno, ponuro. Nikogo nie puszczono na przepustki, a kadra zawodowa też cała była w jednostce. Około południa zostaliśmy poinformowani, że będzie w stołówce wspólna – z dowództwem – Wigilia. Zostaliśmy zaskoczeni, bo nie bardzo wiedzieliśmy jak będzie, przecież pułkownik nigdy nie ukrywał swoich poglądów, jeśli chodzi o kościół. Godzina 18, wszyscy na stołówce. Jest barszcz, ryba, ciasto, kompot, itd… Dowódca składa życzenia świąteczne. Niby normalnie, ale jest smutno, nikt się nie cieszy, wzrok ucieka gdzieś w okna, a myśli jeszcze dalej, do swoich najbliższych.

Po godzinie Wigilia się skończyła.

– Wróciliśmy na kompanię – snuje opowieść Andrzej. – Pojawiły się opłatki i kolędy. Zrobiło się milej, cieplej, choć niejednemu zakręciła się łezka w oku. Kadrze zawodowej pozwolono, ale tylko po dwóch i na dwie godziny, iść do domu, do rodziny. To była dziwna Wigilia, ale ważna. Okazało się bowiem, z czego nie bardzo wtedy zdawaliśmy sobie sprawę, że coś się w Polsce zmienia, że idzie nowe. W wojsku przez chwilę było jakby normalniej i co najdziwniejsze – nic się nie stało. Przez kolędowanie świat się nie zawalił. Wieczorem w pobliskim kościele pojawili się żołnierze na pasterce, oczywiście pokonując płot. Wiedzieliśmy o tym. Jedynie co wywoływało mały niepokój, żeby wszyscy wrócili.

Wrócili.

Reklama