Pannonica: trzydniowe westchnienie do Utopii

Pannonica: trzydniowe westchnienie do Utopii

Moc, energia, szaleństwo, bałkańska muzyka, atmosfera życzliwości i światowej klasy gwiazdy gatunku na scenie, które sprawiły, że publiczność była jak w transie. 5 edycja Pannonica Folk Festival zbyt szybko się skończyła… Jednak nie martwimy się, bo do krzaków nad Popradem wrócimy już za rok! 

Pannonica to coś więcej niż energetyczne koncerty. Przez te trzy dni Barcice stają się miejscem spotkań. Są chwile, gdy tłum szaleje w rytm muzyki, ale jest także czas na relaks i wyciszenie.

Spodziewałem się, że atmosfera będzie dobra, ale nie myślałem, że będzie aż tak wspaniała i że przez cztery dni, jakie tutaj spędziłem, będę dzielił tyle przyjaźni, spotkań, serdeczności, życzliwości i emocji – mówi Maciej Szajkowski z Kapeli ze Wsi Warszawa, współprowadzący festiwal.

Do Barcic przyjechały rodziny z dziećmi, także kilkutygodniowymi. Średnia wieku festiwalowiczów to 32/33 lata. Najwięcej osób przyjechało z Krakowa i Warszawy. Od poprzedniej edycji festiwal jest niezależny finansowo od dotacji i grantów, o czym mogą pomarzyć organizatorzy imprez etno folk i world music.

Nawet deszcz zaczekał do ostatniego koncertu.

– Nie chwaląc się, mam w tym swój udział. Pierwszego dnia zagraliśmy utwór do Peruna i wysłuchał nas. Teraz czyści tę energię, która się tutaj nagromadziła, ale przede wszystkim gdzieś ją teleportuje – uśmiecha się Maciej Szajkowski.

Piąta edycja Pannoniki zadziwiła nawet organizatorów.

Tegoroczna edycja Pannoniki przerosła nasze najśmielsze oczekiwania pod względem frekwencji, atmosfery i programu. Udało nam się ściągnąć światowej klasy gwiazdy gatunku, program mimo że bardzo trudny logistycznie udało nam się zrealizować. Nawet niebiosa wybrały sobie okno pogodowe na czas naszego festiwalu. Jest tak dobrze, że zaczyna przypominać to ciszę przed burzą- mówi Wojciech Knapik, pomysłodawca i organizator Pannoniki. –Tylko czekać, kto pierwszy zechce ten nasz wspólny sukces zdyskredytować, albo próbować zbijać na nim swój kapitał. Oczywiście spodziewamy się wysypu podróbek różnych folk festivali, i innych folk festów. Ich organizatorom życzymy powodzenia dopóki będą trzymać poziom i stronić od romansów z muzyką typu disco polo, która w naszym regionie zdaje się niestety znowu być na fali wznoszącej…

W ostatnim dniu Pannoniki sceną zawładnęli sami klasycy gatunku. Koncerty rozpoczęła Kapela Maliszów, inspirująca się tradycyjną muzyką ludów zamieszkujących Karpaty. Buda Folk Band to kolejny zespół, który wprowadził publiczność w trans. Grupę kiedyś inspirowała muzyka mistrzów, w tym słynnej grupy Muzsikás. Dziś sami stanowią klasykę węgierskiej sceny.

Czyste szaleństwo panowało podczas koncertu Fanfare Ciocărlia. Zespół zagrał już około tysiąc koncertów w pięćdziesięciu krajach świata i zdobył najbardziej prestiżowe nagrody. Ich muzyka to połączenie tradycji muzyki tanecznej romskiej i rumuńskiej, ale także tureckiej, bułgarskiej, serbskiej i macedońskiej. Słyną z szybkich i skomplikowanych rytmów, staccato na klarnecie i solo na saksofonie i trąbce, czasami przekraczających tempo 200 uderzeń na minutę.

To, co stało się po ich koncercie zaskoczyło wszystkich. Historię znajdziesz tutaj

Publiczność nieco zrównoważył energetycznie koncert już ostatniego, dwunastego zespołu na scenie Pannoniki. Terrafolk, pochodzący ze Słowenii czerpie z wielu stylów muzycznych od klasycznych do jazzu i rocka alternatywnego.

Pannonika to żywa kultura. Prócz muzyki były warsztaty rękodzielnicze, taneczne, animacje dla dzieci..

Relacja z poszczególnych festiwalowych dni znajduje się tutaj: pierwszy dzień

i tutaj: drugi dzień

Rozmowa z Maciejem Szajkowskim tuż po zgaszeniu świateł na scenie Pannoniki.

Tak jak wygląda ,,wyspa”, jaką stała się Pannonika, mogłaby wyglądać cała Polska, bo to jest Utopia. Tak mogłoby wyglądać życie, jak na tym festiwalu, czyli radośnie, kolorowo, życzliwie, serdecznie. To nie chodzi o to, że ktoś przyjeżdża z zagranicy. Nie! Jesteśmy ciekawi jego, jako człowieka. Uczymy się człowieczeństwa każdego dnia, a tu nam jest to pięknie podane. Wystarczy przyjść, przeżyć i zrozumieć, że niewiele w życiu potrzeba, aby być szczęśliwym. Tutaj przyjeżdżają ludzie wielu profesji: profesorowie, robotnicy, ale to nie ma znaczenia. Pieniądz również się nie liczy.

Ostatni koncert zakończony. Jakie wrażenia z tegorocznej Pannoniki, czym się różni od poprzednich edycji?
Ta edycja jest większa, bardziej szalona. Nie chciałbym żeby poszło to w anonimową masę, ale tutaj to chyba niemożliwe. Każdy z uczestników jest osobą, którą kojarzysz, znasz, bo poznałeś podczas poprzednich edycji. Każdy współuczestniczy w tym festiwalu i tworzy go. Publiczność go tworzy… Nie ma czegoś takiego jak granica między muzykiem – artystą, a publicznością. W latach 90-tych festiwale folkowe właśnie tak wyglądały. Przyjeżdżali ludzie, którzy się znali, wspierali, dlatego, że byli inni od tych szarych bio-robotów, które pomykały ulicami z pracy do pracy, z pracy do domu.

Na scenie wystąpili artyści z różnych krajów…
Scena w tym roku połączyła pięć krajów: Serbię, Węgry, Słowenię, Szwecję, Francję. Rozmawiałem z wieloma zespołami, które przyznawały, że marzy im się, by zagrać na Pannonice, bo znają ją z opowieści. Wieści o niej rozeszły się po całej Polsce i Europie.

Wśród publiczności możemy doszukać się reprezentantów wielu krajów.
Słyszę na Pannonice kilkadziesiąt języków. Jest tutaj społeczność wieloetniczna, wielonarodowa i widzę, że pomiędzy nimi zachodzi niesamowita interakcja. Pokazujemy te etnosy poszczególne, ale żadnego nie wyróżniamy. To jest wspaniałe, że istnieje taki egalitaryzm. Każdy wnosi swoją kulturę, ale czuje się częścią większej wielokulturowości. To jest najszlachetniejsze przesłanie dla świata. 

Pannonika ma także wymiar terapeutyczny?
Jeśli Polacy przepracowują problemy np: z nerwami, oczekiwaniami, niespełnieniem, to przyjazd tutaj mógłby służyć terapeutycznie. Ja, jako doktor Paj Chi Wo, albo asystent doktora, zalecałbym udział gremialny w tego typu imprezach, jaką jest Pannonika, bo to jest rodzaj muzykoterapii.

Gdyby nie pomysłodawca Wojciech Knapik, nie mielibyśmy szansy przeżyć tego wszystkiego.
Wojciech Knapik to pomazaniec boży i nie ma w tym przesady. Człowiek skromny posturą, ale wielki duchem i sercem. Podjął podwójne ryzyko. Zainwestował swoją energię i pieniądze w imprezę, która wcale nie była gwarancją sukcesu, dlatego, że wiemy jaki jest wysyp festiwali w Polsce. Poza tym odniósł się do istoty tej muzyki i znalazł genialne miejsce.

Czas festiwalowy szybko minął.
Z Barcic wyjeżdżamy bogatsi o niesamowite przeżycia i doświadczenia. 

Ale też trochę smutni.
Smutni, ale nie z beznadzieją, bo nie jest to pożegnanie na zawsze. To ziarno zostało tutaj zasiane.Wypracowano pewien model, który sprawił, że Pannonika stała się kanonem organizowania cudownego, perfekcyjnego festiwalu.


 

Reklama