Ubiera klientów w restauracji

Ubiera klientów w restauracji

Pierwsze swoje ubrania stworzyła w wieku 10 lat, zakradając się do pokoju babci, gdzie stała maszyna do szycia. Projektowanie było jej odwieczną pasją, podobnie jak marzenie o własnym butiku, gdzie mogłaby dać upust fantazji i pomagać kobietom, ubierając je w pewność siebie. W tym roku udało się jej otworzyć takie miejsce przy ul. Jagiellońskiej w Nowym Sączu. – Jestem tu od maja, a mam wrażenie, że byłam od zawsze – mówi Renata Szkaradek, właścicielka Villi Jagiellońska.

Niemal każdy, kto wchodzi do nowo otwartej restauracji – tak, restauracji, bo z ulicy, na pierwszy rzut oka, nie widać, że kryje ona w sobie świat mody – zwraca uwagę personelowi: „Pięknie udało się właścicielom odrestaurować tę kamienicę”.

– Nikt nie pamiętają już, że w tym miejscu stał parking z jakąś budą – uśmiecha się Renata Szkaradek. – Z mężem nie odrestaurowaliśmy żadnej kamienicy, postawiliśmy zupełnie nowy budynek – wyjaśnia.

Na jego otwarcie czekała siedem lat. Tyle trwała budowa i wykończenie obiektu.

– Choć tak naprawdę mogę powiedzieć, że czekałam na to całe życie – dodaje. – Moim marzeniem było mieć w Nowym Sączu swoje miejsce, gdzie mogłabym się realizować jako projektantka i stylistka, a jednocześnie pomagać kobietom, ubierając je w pewność siebie.

Marynarka z zasłon

Projektowanie było jej pasją odkąd pamięta. Po raz pierwszy miała okazję zaprezentować swoje stroje w wieku 10, może 11 lat, na pokazie mody organizowanej przez szkołę podstawową w Brzeznej, gdzie się uczyła. Pokaz połączony był z konkursem na najlepszą stylizację. Jej konkurentkami były panie z Koła Gospodyń Wiejskich. W latach 80. bezkonkurencyjne. W tym czasie bowiem, w sklepach nie można było nic kupić. Umiejętność szycia była na wagę złota. A taką na wsi posiadały panie z KGW.

– Ubierały niemal całą szkołę – wspomina Renata Szkaradek.

Chcąc wziąć udział w konkursie, musiała zakradać się do pokoju babci, gdzie stała maszyna do szycia. Przedmiot, którego dzieci miały zakaz dotykania.

– Ustawiałam brata na czatach i szyłam. Proszę nie pytać, jak się tego nauczyłam. Ja musiałam się z tym urodzić. Wystarczyło mi, że podpatrywałam wcześniej jak babcia to robi. Wtedy dla mnie najtrudniejsze było zostawiać pokój w takim stanie, jak go zastałam, żeby babcia nie zorientowała się, że ktoś buszował przy maszynie – uśmiecha się projektantka.

Jej satynowo-atłasowa marynarka w kolorze łososiowym uszyta z zasłon zrobiła furorę na pokazie mody i zdeklasowała projekty pań z KGW.

– Babcia też nie mogła wyjść z zachwytu, głowiąc się kiedy i jak to zrobiłam. W końcu musiałam się przyznać. Zamiast bury dostałam pozwolenie na używanie jej maszyny, kiedy tylko potrzebuję – opowiada Renata Szkaradek.

W pracowni u Lagerfelda

Od tego czasu nieraz zdarzało jej się projektować i szyć dla sąsiadów. A że miała smykałkę również do strzyżenia, stylizowała ich od stóp do głów. Fryzjerstwo stało się później głównym źródłem jej utrzymania. Szkoliła swój fach w Tarnowie. Mieszkała wówczas u sióstr zakonnych.

– Siostry były na tyle wyrozumiałe, że pozwalały mi na strzyżenie ludzi w klasztorze. Tylko ich nie udało się na to namówić – śmieje się.

W latach 90. otworzyła (…)

To tylko fragment tekstu. Całość przeczytasz bezpłatnie w najnowszym numerze „Dobrego Tygodnika Sądeckiego” (wydanie dostępne pod linkiem):

Reklama