Szczęśliwy koniec kampanii czyli detoks kciuka

Szczęśliwy koniec kampanii czyli detoks kciuka

Ze wszystkich dobrych informacji spadających nam na głowę każdego dnia najlepsza jest zaś ta, że wreszcie zakończyła się wyborcza kampania samorządowa. Kamień z serca, a może nawet głębiej – kamień z nerki! Jeszcze tydzień i można by wylądować w szpitalu dla obłąkanych. Korzyść z podobnego obrotu sprawy byłaby tylko taka, że wariatów pozbawiają praw wyborczych, więc skołatany łeb mielibyśmy wolny od wszystkich kolejnych kampanii, które czekają jeszcze nieszczęsną ludzkość. To były najdziwniejsze wybory samorządowe jakie pamiętają najstarsi górale, a jedna stara góralka powiedziała, że może nawet wybory najgłupsze. Panie, kiedyś to były wybory, a teraz to… nie wybory. Wiadomo, przed wojną wszystko było lepsze.

Ktoś wymyślił, że radnym dowolnego szczebla można zostać bez wychodzenia z domu. Wystarczy posiadać telefon komórkowy, konto na jakimś fejsie i wiedzieć, gdzie się przyciska, żeby nakręcić filmik. W zasadzie nic innego nam nie jest potrzebne, a najmniej coś na kształt pomysłu, nazywanego górnolotnie programem. Gdyby ktoś miał głowę na karku, mógłby na tym nawet zarobić, przygotowując specjalny odcinek legendarnej audycji Adama Słodowego „Zrób to sam”. Dzisiaj domowym sposobem zrób sobie radnego. Taki radny zawsze może ci się przydać, nawet jeśli nie masz pojęcia czym się radny zajmuje. Większość kandydatów na radnych też zresztą nie wie, co radny robi w radzie.

A wracając do tzw. kampanii. Kilka tysięcy kandydatów w naszym regionie w ciągu kilku tygodni nakręciło niezliczoną ilość filmików o kandydacie. Tym sposobem media społecznościowe zalała ilość postów kandydatów trudna do oszacowania przez matematyków i programistów. Normalnego wyborcę od tego jazgotu nie tylko rozbolała głowa, ale prawdopodobnie naszedł również odruch wymiotny. Fachowo nazywa się pożar burdelu w czasie powodzi. Ludzie na długo przed wyborami mieli dość takiej demokracji, ale kandydatów nie zniechęcała do produkcji kolejnych postów oglądalność poprzednich na poziomie pięciu lajków. A lajkowali wyłącznie nałogowi lajkowicze, którzy odcięci od lajkowania czegokolwiek musieliby trafić na SOR, a potem przejść detoks kciuka.
Tym sposobem mimo wyprodukowania największej w dziejach ludzkości ilości okołowyborczych materiałów, wiedzieliśmy o kandydatach najmniej w historii. Moglibyśmy nawet podejrzewać, że za częścią z nich stała sztuczna inteligencja, gdyby nie ten drobny szczegół, że u niektórych nawet śladów sztucznej nie stwierdzono. Ale co tam. Jeśli tegoroczny trend prowadzenia kampanii będzie się rozwijał w tym tempie, to jest szansa, że za 5-10 lat nawet sam kandydat nie zagłosuje na siebie, tak będzie znudzony własną twórczością.

Więcej felietonów przeczytasz w najnowszym wydaniu DTS – bezpłatnie pod linkiem:

 

Reklama