Świat do góry nogami

Świat do góry nogami

Przyjaciele ze szkolnej ławki wylądowali  przed laty w Australii. Zazdrościłem. Kiedy próbowali opisać mi kraj, do którego rzucił ich los, używali bardzo obrazowej metafory: „Wiesz, tutaj wszystko jest do góry nogami. Rano w Wigilię sąsiad kosi trawnik w przebraniu świętego Mikołaja”. Zabawne. To, co dwadzieścia lat temu wydawało mi się zamorskim dziwowiskiem, dzisiaj jest normalnością. Co prawda do Świąt Bożego Narodzenia pozostało jeszcze trochę czasu, ale sąsiedzi zamiast odśnieżać, końcem listopada faktycznie ujeżdżają kosiarki. I nawet jeśli nie widziałem nikogo w czapce Mikołaja, to jednak może się człowiekowi zrobić nieswojo. Nie potrzeba nam już Australii, bo to nasz świat teraz stanął na głowie. Nie musimy się nigdzie fatygować. Teraz mamy w Bobowej i Nowym Sączu Australię. Ktoś rozregulował automatyczny programator rytmu przyrody, a wszyscy palą głupa, że przecież nikt przy tym nie majstrował. Samo się zrobiło, wiadomo.

Nie dalej jak wczoraj amerykańscy uczeni (którzy na dyżurze zastąpili uczonych radzieckich) podali światu do wiadomości komunikat, że siła wiatru wiejącego nad Europą wzrosła w ostatnich latach o 7 procent. Potwierdzają to długookresowe obserwacje amerykańskich naukowców używających w tym celu bardzo zaawansowanych technologii. Zdumiewające. Osobiście znam kilkunastu (kilkudziesięciu?) cyklistów, którzy bez angażowania amerykańskich naukowców zauważają, że z każdym rokiem wiatry wieją dłużej i są zdecydowanie silniejsze niż to dawniej bywało. Stwierdzamy to używając do badań jedynie roweru i siły potrzebnej do przepchnięcia go pod coraz silniejszy wiatr. Może nawet powiedzieć, że odczuwalny wiatr w zasadzie nigdy wiać nie przestaje.

Szanowni Czytelnicy z pewnością kombinują teraz, po co ten Molendowicz wypisuje tu jakieś androny o kosiarkach w listopadzie i amerykańskich uczonych rzucających się na wiatr. Ano piszę po to, żeby popsuć wam dobre samopoczucie i zmącić weekendowy spokój. Ale nie będę aż tak złośliwy, żeby napisać, że skoro w listopadzie bywa 18 stopni, to strach sobie wyobrazić, jaka będzie temperatura np. w maju. O sierpniu nawet nie wspominam. Oczywiście „te sprawy” nie muszą nikogo w Zawadzie ani Grybowie specjalnie interesować, ani martwić to, że nasz świat stanął – jak w Australii – do góry nogami. Większość zainteresuje się sprawą dopiero, kiedy wiszenie głową w dół stanie się uciążliwe i zaczniemy masowo spadać. W przepaść.

Reklama