Pięć lat temu stanęli przed trudnym wyborem: praca czy pasja. – Klasyczne być albo nie być… – śmieją się starosądeczanie Marcin Ziemianek i Krystian Ślęzak. Od najmłodszych lat trenowali kolarstwo. Nigdy więc nie chcieli rozstawać się z tym sportem. Mieli jednak świadomość, że w Polsce trudno z niego wyżyć. Mimo to znaleźli sposób na połączenie pasji i pracy – założyli firmę produkującą odzież dla kolarzy. Dziś Raso ubiera europejskie drużyny, indywidualne zamówienia przychodzą nawet z Australii, a twarzą marki jest mistrz Polski Tomasz Marczyński, który właśnie startuje w hiszpańskiej Vuelcie.
***
Sobota, niedziela, godzina 10, ulica Sucharskiego w Nowym Sączu. Do dziś to stałe miejsce i czas spotkań sądeckich kolarzy, którzy chcą pośmigać na rowerze po okolicy. Wśród nich są zarówno zawodowcy, startujący w wyścigach, jak i amatorzy.
– Miałem około dziesięciu lat, gdy tata po raz pierwszy zabrał mnie na taką właśnie wspólną przejażdżkę. Krystian też tak zaczynał – opowiada Marcin Ziemianek.
Później razem trafili do klubu WLKS Krakus Swoszowice, tego samego, który wychował kolarskie sławy: Rafała Majkę, Tomasza Marczyńskiego, Katarzynę Niewiadomą czy Karola Domagalskiego. Nawet razem ćwiczyli pod okiem tego samego trenera Zbigniewa Klenka.
– Moje życie kręciło się wokół roweru: szkoła – treningi, szkoła – treningi – zawody. I tak w kółko, aż do Orlika [kategoria wiekowa w kolarstwie – do 23. roku życia, później zaczyna się Elita – przyp. red.]. Nie miałem jednak spektakularnych sukcesów. W wieku 21 lat musiałem podjąć decyzję: kolarstwo czy praca i normalne życie, o którym przyznaję nie miałem zielonego pojęcia – mówi szczerze Marcin.
Nie kryje również, że w rozwoju jego pasji pomagali mu rodzice. Finansowali treningi, zawody.
– Bo, żeby zarabiać w Polsce na ściganiu się, trzeba być naprawdę wybitnym. A ja byłem raczej przeciętnym kolarzem – stwierdza.
Krystian był zmuszony zrezygnować z kolarstwa nieco wcześniej, choć wiązał z rowerem duże nadzieje. Uczył się nawet w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Świdnicy. Sytuacja rodzinna sprawiła jednak, że stanął przed trudnym wyborem.
– Zmarł mój tata, a ja byłem najstarszy z rodzeństwa. Mama liczyła na moją pomoc. Musiałem zająć się pracą. W końcu, nie oszukujmy się, tata był do tej pory głównym sponsorem mojej pasji – opowiada Krystian.
***
Razem z Marcinem zajęli się sprzedażą wielopoziomową. Handlowali perfumami. To jednak nie przynosiło im satysfakcji. Ciągnęło wilka do lasu. Wciąż myśleli o kolarstwie. Na tym znali się najlepiej.
– Zastanawialiśmy się, czy nie zacząć produkować skórzanych owijek do rowerów. Nawet kupiliśmy skóry, ale nie zdały egzaminów. Pomysł spalił na panewce – opowiada Marcin.
Przez znajomość z zawodowcami m.in. Rafałem Majką i Tomaszem Marczyńskim, którzy jeździli w ekipach pro tour, zetknęli się z profesjonalną odzieżą kolarską.
– Amatorzy kolarstwa nieraz prosili mnie o załatwienie skarpetek czy koszulek od zawodowców – mówi Marcin.
To wówczas, widząc tak duże zainteresowanie profesjonalnymi ciuchami wśród pasjonatów rowerów, mimochodem rzucił któregoś dnia: – A może powinniśmy zacząć szyć takie właśnie ubrania?!
Pojawiała się wówczas szansa na zdobycie dofinansowania na założenie własnego biznesu.
– Problem tylko w tym, że na napisanie projektu i stworzenie biznesplanu mieliśmy cztery dni – opowiadają.
Udało się go wysłać w ostatniej chwili, a po serii szkoleń zdobyć 20 tys. zł na start. I tak pięć lat temu w Starym Sączu zarejestrowali Raso. Nazwę firmy wymyślił ich przyjaciel Lech Plenkiewicz. W języku esperanto „raso” to wyścig, a w hiszpańskim – szlachetny materiał. Logo Raso – kółko z kropką w środku – to z kolei dzieło znanego grafika z sądeckim rodowodem Tomasza Bocheńskiego.
***
Szybko się okazało, że przyznane środki to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Po pierwsze materiały Marcin i Krystian sami musieli jechać do Włoch, bo wysyłka kurierska wychodziła drożej i przerastała ich możliwości finansowe.
– To miało swoje plusy, bo przy okazji zakosztowaliśmy trochę Italii i złapaliśmy bezpośredni kontakt z producentami – wspomina Marcin. – Tylko nasz golf po powrocie nadawał się do remontu – śmieje się.
Młodzie biznesmeni nie mieli również świadomości, że do uszycia stroju kolarskiego będą potrzebować nie jednej, a pięciu maszyn. I to nietanich.
– W ogóle nie mieliśmy pojęcia o tym biznesie. Wiedzieliśmy tylko, jak mają wyglądać i jakie funkcje spełniać nasze ubrania, ale jak je wykonać, to już była dla nas czarna magia. Ja kończyłem przecież budowlankę, a nie odzieżówkę, a Krystian szkołę sportową – dodaje Marcin.
Na szczęście udało im się znaleźć Anię i Halinkę, krawcowe, które od razu podchwyciły ich pomysły i – co ważniejsze – zaufały młodym biznesmenom. Początki działalności nie były bowiem i dla nich łatwe. Pracowały na pół etatu, bo zleceń nie było zbyt wiele. Właściciele firmy natomiast nie zarabiali nawet pensji swoich krawcowych. Cały przychód inwestowali w rozwój Raso.
***
Dziś wraz z Anią i Halinką odzież kolarską szyje jeszcze dziesięć pań i ledwie nadążają z realizacją zamówień. Raso jest bowiem coraz bardziej rozpoznawalną marką nie tylko w Polsce, gdzie ubiera całe drużyny, ale i w Europie. Głównie w Niemczech, Anglii, Francji, a ostatnio także w Hiszpanii i Portugalii. W tych ostatnich krajach mocną kampanię promocyjną starosądeckiej firmie prowadzi mistrz Polski Tomasz Marczyński, zawodnik grupy Lotto Soudal. Nie tylko trenuje w ubraniach Raso, ale stał się też współwłaścicielem firmy.
– Tomek miał pomysł na swoją markę ubrań kolarskich – TM. Uszyliśmy mu więc pierwsze ciuchy. Koniec końców jednak nasza współpraca zakończyła się połączeniem sił. Tomek dołączył do naszej ekipy i dziś odpowiada za promocję i zdobywanie kontrahentów głównie w Hiszpanii, gdzie obecnie mieszka – mówi Krystian.
– Jest twarzą marki Raso. Naszą żywą reklamą – dodaje Marcin.
Krystian i Marcin zarządzają produkcją i organizują sprzedaż. Od początku w ich teamie działa również Kasia, żona Krystiana. Odpowiada za marketing. To ona pomogła w napisaniu projektu i stworzeniu biznesplanu, który dał początek firmie. Jest również autorką niektórych wzorów strojów kolarskich. Tegoroczna kolekcja letnia to między innymi jej pomysł.
– Te odjechane stroje dobrze sprzedają się za granicą. W Polsce spotkały się z sympatycznymi komentarzami, ale chyba jeszcze naszym amatorom kolarstwa brakuje odwagi, by ubrać się od stóp do głów w kaktusy czy flamingi i tak pokazać się na szosie – uśmiecha się Krystian.