Poszukiwanie zła w paszczy lwa. „W sądeckim szpitalu spędziłem 1,5 tygodnia” (zdjęcia)

Poszukiwanie zła w paszczy lwa. „W sądeckim szpitalu spędziłem 1,5 tygodnia” (zdjęcia)

O nowosądeckim szpitalu padły już chyba wszystkie opinie, których budowę umożliwia język polski. Nie mam zamiaru podważać żadnej. Każdy ma swoje doświadczenia i prawo do budowania własnego zdania. Szpital to jednak olbrzymia instytucja. Tworzą go nie tylko urządzenia, ale też ludzie. Ogromna liczba ludzi. Mówimy więc o organizmie żywym, lecz nie w jednym ciele. To oznacza, że nigdy nie będzie możliwości stworzenia jednego, wiążącego i sprawiedliwego zdania na temat szpitala – jako całości.

Hospitalizacja
Od 6 miesięcy nie mogłem funkcjonować w sposób swobodny. Trzy, cztery razy w tygodniu pojawiała się gorączka. Temperatura była czasami podwyższona (37,7 stopnia Celsjusza), a czasami sięgała nawet 39 stopni Celsjusza. Wtedy czułem się po prostu źle. Ubierając ostatnie półrocze w szkolną skalę 1-6, ogólny stan samopoczucia określam na 2. Nieważne, że na swoim Instagramie wyglądałem na szczęśliwego i radosnego. Tam łatwo założyć maskę.

To wszystko było bardzo nieprzyjemne. Wcześniej mogłem wstać rano, wymyślić sobie wyjazd do Zakopanego, dotrzeć na Kasprowy Wierch, zejść, przemieścić się do Krakowa, pójść na imprezę i jeszcze tego samego dnia udać się w kolejne miejsce. Nie czułem zmęczenia, nie było przeszkód. Ostatnim czasem było jednak dokładnie odwrotnie. Dzień potrafił trwać raptem 8 godzin. Wstawałem zmęczony (po długim śnie). Po kilku godzinach byłem  zupełnie „odcięty”. Tak, jakby ktoś mocno przywalił w twarz. Mijał miesiąc, dwa. Pięć miesięcy. Kilogramy leciały w dół. Poty, niekontrolowane drżenie rąk. Potem lekki strach i w końcu złość. Złość na bezradność. Podczas rozmowy z koleżanką przyznałem, że wolałbym mieć złamaną nogę i czekać w gipsie na zrost kości, niż żyć w stanie, w którym nie wiadomo co się dzieje. Te słowa najlepiej odzwierciedlały poziom bezradności.

Zacząłem działać. Od początku wizytowałem lekarza pierwszego kontaktu. Zdecydowałem się też na prywatne wizyty i badania. Problem w tym, że wszystkie wyniki zawsze były dobre. Tarczyca, cukier, RTG płuc, morfologia – wszystko ok. Wykonywane badania ukierunkowałem też na możliwe powikłania po przebytym latem zeszłego roku COVIDZIE. W trakcie kolejnej z rzędu wizyty u lekarza pierwszego kontaktu zostałem poddany ponownemu pomiarowi temperatury. Wynik: 37,9.

– Koniec. To zbyt długo trwa. Moje możliwości zostały wyczerpane. Wypisuję skierowanie do szpitala. Trzeba znaleźć przyczynę wielomiesięcznej gorączki, a następnie obrać precyzyjne leczenie – skwitował lekarz pierwszego kontaktu.

SOR
Kierunek SOR. Dzień spędzony na obserwacji. Hektolitry pobranej krwi. „Może rak? Ale przecież złego diabli nie biorą” – myślałem, przecierając z czoła kolejne krople potu. Po kilku godzinach był już komplet badań. – Wszystkie wyniki ok. Kieruję pana na Oddział Chorób Wewnętrznych. Trzeba się położyć na kilka dni w szpitalu. Tylko tak znajdziemy przyczynę – usłyszałem od lekarza prowadzącego.

Oddział Chorób Wewnętrznych
Jakkolwiek to brzmi – do nowosądeckiej placówki jechałem szczęśliwy jak dziecko. Doszło bowiem do momentu, w którym liczba moich marzeń zmalała do cyfry jeden. Chciałem tylko i wyłącznie poznać diagnozę. Tylko i aż tyle. Nie liczyło się nic innego. Szybko przyswoiłem, że z racji wyznaczonego na 15 marca terminu hospitalizacji omija mnie wakacyjny wyjazd. Co mi z wyjazdu nad morze, skoro bieganie po plaży byłoby trudnością a nie przyjemnością.

Kiedy wszedłem na Oddział Chorób Wewnętrznych, z miejsca uderzył mnie porządek i nowoczesność. To moja pierwsza dłuższa wizyta w szpitalu. Ten oddział będzie teraz moim domem. Poza chęcią poznania diagnozy pojawiła się też nuta dziennikarskiego „zboczenia”. Przecież od dawna marzę, aby za życia wszędzie wejść, wszystko zobaczyć, wszystko przeżyć. Kładę się zatem w nowosądeckim szpitalu – czyli w miejscu, o którym ludzie mawiają: „zło”. Chcę to zło zobaczyć (dużo zła). Nie dbam o to. Plus jest taki, że wreszcie się o tym przekonam na własnej skórze. Dotychczas byłem tylko biernym słuchaczem. Albo coś przeżywam i wiem, albo każda opinia (dobra czy nie) jest dla mnie nieważna.

Precyzja, fachowość, konkretne działania
W jednym z pierwszych zdań wspomniałem, że szpital jako instytucja jest organizmem żywym. Jeśli zatem Oddział Chorób Wewnętrznych porównamy do ręki człowieka, mogę już przyznać, że jest ona w pełni zdrowa. Spędziłem tam 1,5 tygodnia. Jestem zbudowany precyzją, fachowością oraz konkretnym działaniem całego personelu. Ze zdziwieniem u każdej pielęgniarki dostrzegałem olbrzymią ilość empatii, sumienności, troski i pasji. To cechy, które biły po oczach. Nie mówię o traktowaniu w ten sposób wyłącznie mojej osoby. Przez większość czasu biegałem ze słuchawkami w uszach. Tam i z powrotem. Mobilizowałem się muzyką, dzwoniłem, pracowałem. Identycznie traktowany jak ja był każdy pacjent – bez względu na wiek i stan zdrowia. A byli tacy, którym dobre słowo i troska zostały okazane chyba pierwszy raz w życiu.

Nie pamiętam osoby, która na przestrzeni 1,5 tygodnia wypowiedziałby jedno złe słowo na temat funkcjonowania oddziału. Sam też przekonałem się szybko, że cały personel pracuje w pocie czoła. Robi to sumiennie, fachowo i sprawnie. Uderzyła mnie dociekliwość lekarzy. Każdy przyjęty pacjent prowadzony był indywidualnie, zgodnie z wytycznymi, które mają na celu znaleźć przyczynę cierpienia. Zaobserwowałem też to, co u innych ludzi lubię najbardziej: konkretne działanie. Za każdym razem, gdy pojawiały się wyniki badań, lekarz przychodził do danego pacjenta, informował wprost. Tłumaczył, co dany wynik oznacza. Wyjaśniał, co jego zdaniem jest najlepszym rozwiązaniem, pytał o odczucia i zgodę na ewentualną kontynuację leczenia. Idąc dalej, równie mocno doceniam kolejne elementy, precyzyjną przestrogę: „Teraz podamy kontrast. To konieczne dla uzyskania dokładnego obrazu tomografii płuc. Może być odczuwalny efekt ciepła. Tutaj jest przycisk. Gdyby coś było nie tak, proszę śmiało nacisnąć. Zareagujemy”. W taki sposób łatwiej poddać się danemu badaniu. Każdy lubi kontrolę i świadomość co się z nim dzieje.

Diagnoza – borelioza. Podziękowania
Mit został obalony (przynajmniej w kontekście tej części szpitala). Jeśli ktoś postawi tezę, że na Oddziale Chorób Wewnętrznych został źle potraktowany – będzie mi w nią niezwykle trudno uwierzyć. Bez dowodów nie ma szans. Nie widziałem zła – choćby w jednym procencie. Nie uwierzę również w to, gdy ktoś powie, że w szpitalu jest niesmaczne jedzenie. Jestem wybredny. Sądecki szpital serwuje niewiele, ale smacznie. Bardzo smacznie.

Z tego miejsca pragnę podziękować całemu personelowi medycznemu. Lekarzom. Pielęgniarkom. Salowym. Dziękuję za dobro i należyte traktowanie. Dziękuję za obalenie mitu szpitala jako paszczy lwa (przynajmniej w zakresie Oddziału Chorób Wewnętrznych). Dziękuję też za intuicję. Wykonane badanie Western Blott w kierunku boreliozy dało wynik dodatni. Dziękuję tym bardziej, że z przeprowadzonego wywiadu nie wynikało, abym mógł tę boreliozę mieć (nigdy nie czułem i nie widziałem kleszcza na swoim ciele). Dziękuję za diagnozę, punkt zaczepienia. Rozjaśniły się przyczyny gorączki i niewłaściwego stanu zdrowia na przestrzeni ostatniego półrocza. Teraz mogę rozpocząć leczenie. Ta wizyta przyniosła o wiele więcej dobrego. Dała pewność, że ręka żywego organizmu (Oddział Chorób Wewnętrznych) na pewno jest w pełni sprawna.

Czytaj także: Sądecki taksówkarz: „Codziennie boję się, że kogoś nieumyślnie zabiję”

Fot: DK

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama