Pół wieku na Przehybie… Rodzina Bielaków żegna się ze schroniskiem

Pół wieku na Przehybie… Rodzina Bielaków żegna się ze schroniskiem

– Mija 50 lat mojego pobytu tutaj. To był nasz pierwszy dom. Cóż mam powiedzieć… Kiedyś wszystko się kończy. Trzeba to jakoś przyjąć… – spokojny, ciepły głos Olgi wybrzmiewa jeszcze na wysokości 1175 metrów nad poziomem morza, ze schroniska na Przehybie, w którym gospodarzy pół wieku i z którym powoli się żegna. Góry uczą spokoju, pokory, zakotwiczenia w „tu i teraz”. Olgi „tu i teraz” dziś jeszcze wyznacza doglądanie czy ciepły żur, szarlotkę i naleśniki z borówkami dostaną wszyscy, którzy czekają. Za dwa tygodnie trzeba będzie przyzwyczajać się do życia osiemset metrów niżej.

Prawie na półwiecze gospodarzenia Bielaków na Przehybie, Spółka Schroniska i Hotele PTTK „KARPATY” wypowiedziała Oldze umowę dzierżawy. Przyjęła wypowiedzenie. Nie wzięła udziału w przetargu. Jeszcze tej jesieni nowym gospodarzem schroniska będzie przedsiębiorca z Gołkowic Dolnych –  Marek Sztafa, którego ofertę wybrano spośród siedmiu złożonych w konkursie. Przejmie po Bielakach piękną i zarazem trudną schedę. Budynek, który wymaga remontu.  Taras z przepięknym widokiem na Tatry, Jaśkówkę…

Turystom, którzy wydeptują beskidzkie ścieżki od kilku dziesięcioleci, wszystko tutaj przypomina Jaśka Bielaka – męża Olgi.

Urodził się 18 września 1944 roku w Starym Sączu. Tuż po swoich 20. urodzinach zdał egzamin przewodnicki. Świat „na dole”  był dla niego nieciekawy, więc uciekł w góry i zabrał tam całą rodzinę. Gdyby nie jego upór, pewnie nie byłoby dziś schroniska, które 17 grudnia 1991 r. zniszczył pożar. Odbudowano je między innymi dzięki fundacji, którą założył. Zanim można było ponownie ugościć turystów w głównym budynku, za bazę noclegową służyła „Jaśkówka” – tak sami turyści nazwali mniejszy budynek błyskawicznie wykończony tuż po pożarze dzięki staraniom gospodarza. Dokładnie trzy lata po pożarze wydarzyła się kolejna tragedia.  17 grudnia 1994, pokonując śnieżnym skuterem drogę  łączącą Przehybę z Gaboniem i z całym światem na dole, Jan Bielak uderzył w opuszczony szlaban. Śmiertelnie.

Trójka dzieci, które dorastały w schronisku – Piotrek, Kinga i Kasia, nie pozwoliły mamie odejść z miejsca, o które tak walczył.

–  Kiedy Jasiek umarł, chciałam stąd odejść – opowiadała Olga Bielak w rozmowie z dziennikarzem Jackiem Zarembą w 2004 roku. – Myślałam, że będzie mi ciężko w tym miejscu, że ciągle będę czekać na jego powrót. Ale dzieci uparły się: „Mamo, zostajemy”. No to zostaliśmy… W naszym domu.

Czas na pożegnanie z domem nadszedł niemal trzy dekady później.

Nie robię żadnych planów. Na razie nic kompletnie nie wiem. Póki jest robota, człowiek nie zaprząta sobie głowy tym, co będzie później, ale wiem, że to rozstanie nie będzie łatwe. Co dalej? Może coś wymyślę, może dzieci coś wymyślą. Może jakiś pensjonat, może bacówkę… Kaśka miała trzy dni jak ją tutaj przywiozłam. Tu się wychowywała. Bardzo chciała prowadzić schronisko po ojcu –  mówi  Olga w rozmowie z dts24.

Na pytanie: „dlaczego?”, które dźwięczy w głowach ludzi zaglądających systematycznie na Przehybę, jest pewnie kilka odpowiedzi.

Odpowiedź Olgi Bielak brzmi: „Odpuściłam. Nie jesteśmy tu mile widziani. Nic na siłę…

zdjęcia: gospodarze schroniska na Przehybie

Reklama