Opowieść z Cyrli czyli… jak Irena i Jacek znaleźli dom blisko nieba

Opowieść z Cyrli czyli… jak Irena i Jacek znaleźli dom blisko nieba

Irenie i Jackowi Świcarzom prima aprilis kojarzy się z nowym domem. 1 kwietnia w 1986 wprowadzili się do harcerskiego schroniska Bene pod Turbaczem. 1 kwietnia 1993 powitali Halę Łabowską. Tego samego dnia w 2001 roku zostali gospodarzami Stacji Narciarskiej Wierchomla. 1 kwietnia 2003 roku był ich pierwszym dniem na Cyrli: 844 metry nad poziomem morza, 467 metrów nad poziomem Rytra, dwie i pół godziny piechotą z Hali Łabowskiej. W prima aprilis 2017 roku nadal tam byli. Zawsze już chyba będą.

Przywiał nas tutaj halny wiatr, kobiece marzenia i męska determinacja – mówi Jacek – Szukaliśmy swojej polany i w końcu znaleźliśmy. Sprzedaliśmy nasze miejskie mieszkania ryzykując bezdomność i kupiliśmy opuszczone od pięciu lat gospodarstwo rolne.

Zanim jednak znaleźli polanę, znaleźli siebie.

Jacek był mieszczuchem z Dolnego Śląska zmęczonym miejskim gwarem. Ciągnęło go do lasu, więc wybrał stosowne studia – leśnictwo.

Irena to Biała Góralka z pogranicza Beskidu i Gorców. Jako dziewczę z warkoczami była głodna wiedzy i pracy, której ideą jest niesienie kaganka oświaty pod strzechy. Zdobyła wszystko, po co poszła na studia – została nauczycielką geografii, a później dyrektorką szkoły.

Między nimi zagrało

Gdy Jacek, będąc jeszcze na studiach, dowiedział się, że poszukiwany jest gospodarz chatki Poznańskiej Akademii Rolniczej, nie zastanawiał się długo nad decyzją o urlopie dziekańskim. Uciekł z miasta w Gorce.

Irena trafiła do tej samej chatki wraz ze swoimi uczniami.

Był wieczór. Pełnia. Chatar Jacek nie mógł spać. Usiadł na progu chatki i grał na flecie. Nikt nie mógł spać, gdy tak grał. Podopieczni Ireny namówili ją, żeby poszła do muzykanta, bo inaczej grać nie przestanie … Tak zrobiła. No i między nimi też zagrało.

Bene czyli dobrze

Ciut później w Tatrach na Rusinowej Polanie zdecydowali, że będą wędrować przez życie razem. Akurat pojawiła się oferta poprowadzenia górskiej stanicy harcerskiej Bene, a Jacek chciał uciec przed wojskiem.

Bene było idealne na ucieczkę i na początek wspólnej drogi. Na rozmowę w sprawie pracy pojechali prosto z Tatr.

Wyglądaliśmy jak para kloszardów – uśmiecha się Jacek do tego wspomnienia.

Irena chyba uratowała kiepską sytuację wizerunkową. Zostawiając rekruterom swój numer telefonu uprzedziła, że choć może nie wygląda na dyrektorkę, połączenie odbierze sekretarka kierowanej przez nią szkoły.

Bene oznacza: „dobrze”. Świcarzowie spędzili tam siedem dobrych lat. Gospodarząc, mając czas dla siebie, spacerując po szlakach, ucząc się gór, które mieli tuż za progiem i ucząc się ludzi. W Bene było wszystko, czego potrzeba do szczęścia.

Nawet telewizor na agregat, ale nigdy nie wystarczyło nam ropy, żeby obejrzeć film do końca – śmieje się Jacek.

Nie rozpaczali z tego powodu. Zawsze byli bardziej ciekawi świata, który jest poza telewizorem i ludzi, którzy przychodzili pod gościnny dach Bene zachwycić się wszystkim tym, co wokół i co wewnątrz.

Przydałby się chociaż kot

Młodzież, którą gościli niegdyś w Bene wyrosła na dorosłych ludzi. Dziś ci ludzie przyprowadzają swoje dzieciaki na Cyrlę. Ale, ale… jeszcze nie pora na Cyrlę.

Gdyby nie bieda, Irena i Jacek pewnie spędziliby w Gorcach więcej lat, ale z jednej pensji gospodarza chaty ciężko było się utrzymać. Irena postanowiła pojechać na jakiś czas do Norwegii, gdzie w jeden dzień można było zarobić tyle, ile w Polsce przez miesiąc.

Jackowi nie było lekko. Siłował się z dwiema myślami: o samotności i o tym, że nie chce być na utrzymaniu Ireny. Drugie zmartwienie zachował na później. Pierwszym podzielił się z Ireną wzdychając, że przydałby się przynajmniej kot… Nic nie mówiąc, tuż przed wyjazdem zamówiła więc u góralki w Nowym Targu rude kociątko, które miało wkrótce przyjść na świat.

Poszli dalej po marzenia

Gdy wróciła, zastała zamówionego kota w Bene. Jacek natknął się na tę samą góralkę. Gdy okazało się, że rudzielca zarezerwowała dziewczyna z warkoczami, a mężczyzna wylegitymował się fotografią tej dziewczyny, kocur został wydany.

Jacek czekał z jeszcze jedną niespodzianką.

– Bierzemy schronisko na Hali Łabowskiej – zakomunikował.

Z płaczem zamykali za sobą drzwi Bene, ale trzeba było iść dalej po marzenia…

Na Hali Łabowskiej było swojsko, pięknie i niełatwo. Poprzedni właściciel zrezygnował. Nie radził sobie. Było więc wyzwanie. Prąd tylko z agregatu, a woda od czasu do czasu. Kuchnia bez lodówki!

A schronisko bez ludzi. Ludzie przechodzili obok nie zaglądając. To było największe wyzwanie. Irena zabrała się za urządzenie ogrodu. Turyści chyba wiedzą, że ludzie, którzy lubią ogrody, zwykle też lubią ludzi, bo pomogło. Zaczęli zaglądać. Schronisko wypiękniało, wypełniło się gwarem.

Uciekajcie, uciekajcie…

Pewnego dnia zdarzyło się coś co zakłóciło bieg zdarzeń. Zaczęło straszyć.
Nie wiem, czy ta opowieść nadaje się do gazety – śmieje się Jacek.

Zapewniony, że „Dobry Tygodnik Sądecki” dobrze wie, że są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom, opowiada jak o czwartej nad ranem obudził go niezwykły niepokój i głos dobiegający jakby spod ziemi: Uciekajcie! Irena też słyszała to samo. Za drugim razem głos powiedział szeptem: Uciekajcie. Był tuż obok nich. Gdy zaświecili światło, zobaczyli tylko kota z sierścią najeżoną strachem.

Jacek próbował przekonywać sam siebie i Irenę, że to było przywidzenie. Ale następnej nocy znów usłyszeli wezwanie do ucieczki.

Nad ranem zadzwonili do znajomego Zbyszka, który działa w Towarzystwie Psychotronicznym. Przyjechał. Swoimi sposobami znalazł prawdopodobną przyczynę. W szufladzie biurka, pod stertą rachunków leżał nieśmiertelnik znaleziony w lesie. Gospodarze najzwyczajniej w świecie zapomnieli o znalezisku, które wrzucili do szuflady. Blaszka miała wyryte cyrylicą imię, nazwisko i rok: 1915. Zbyszek poradził, żeby zakopać. Tak zrobili. Głos nie odezwał się więcej.

Szukali swojej polany

Przez osiem lat gospodarzyli na Łabowskiej. Praca dla PTTK pozwalała tylko na skromne wytrwanie od pierwszego do pierwszego, więc propozycja prezesa pobliskiej stacji narciarskiej jaką otrzymali, skusiła ich do zejścia na dół.

Pożegnali się z PTTK, ale nie wytrzymali długo w Wierchomli. Było tam zbyt tłoczno, zbyt dużo ludzkich kłótni w kolejce po karnety i zbyt na dole. W pewnej mądrej księdze napisano: Szukajcie, a znajdziecie. Irena i Jacek szukali swojej własnej polany. Znaleźli i kupili.

Najpierw Cyrla była dzikim polem namiotowym z cennikiem „co łaska”. Powoli, kosztem mnóstwa wyrzeczeń, stawała się wymarzonym domem. Dla Ireny, Jacka, psów, kotów i turystów. Gospodarze zamieszkali tutaj, gdy nie było jeszcze ani prysznica, ani WC, ani podłóg… Po roku Jacek doprowadził wodę, którą trzeba było ręcznie pompować.

Gościnne miejsce dla wszystkich

Odmienili stary dom nie do poznania. Dobudowali więcej niż drugie tyle. Przed domem jest ogród pachnący latem ziołami, a dalej las, w którym rosną grzyby na najlepszą na świecie zupę borowikową.

Między domem, ogrodem, a lasem plątają się psy i rude koty – potomkowie Kufla od góralki z Nowego Targu. Latają oswojone ptaki.

W domu jest duża kuchnia, w której można zamówić niepodrabialne naleśniki z bajerami , kiełbasę po łabowsku i jagnięcinę, do której przekonał gospodarzy Roman Kluska.

Jest też stołówka, pokoje z łazienkami i podjazd dla turystów, którzy zamiast chodzić jeżdżą na wózku. Bo Cyrla to gościnne miejsce dla wszystkich. A w starej części są dwa wyjątkowe pokoiki na poddaszu: Sikornik i Piekarnik. Ulubione miejsce dzieciaków i tych dorosłych, w których zostało dużo z dziecka…

Kochaj a będziesz kochany

Jacek nauczył się dzięki Cyrli budować dom. Budować nastrój obydwoje z Ireną umieli od dawna, od Bene. Już w pierwsze święta na Cyrli pojawili się ludzie poznani w Gorcach. Dziś przychodzą z każdego zakątka świata. Niektórzy przyjeżdżają. Rowerami. Czasem terenówkami. Jeśli już tu raz trafią – wracają.

Ale mieliśmy weekend. Jak jeszcze Ty coś napiszesz, to się nie opędzimy – śmieje się Jacek po primaaprilisowym weekendzie 2017.

Kochają to. Kochają ludzi. A ludzie odwzajemniają. Takie jest odwieczne prawo nieba i Ziemi: kochaj, a będziesz kochany.

Iwona Kamieńska

Znasz to miejsce? Z czym Ci się kojarzy? Jakie masz z nim wspomnienia? Napisz w komentarzu. Zbierzemy Wasze komentarze, wydrukujemy je i dostarczymy wraz z wydaniem DTS Irenie i Jackowi „Cyrlakom” 😉


 

 

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama