Podróż do XIX w. – tajemnice i niespodzianki z przeszłości

Podróż do XIX w. – tajemnice i niespodzianki z przeszłości

Miasteczko Galicyjskie Nowy Sącz, fot .Piotr Droździk

DTS YOUNG. Panowie kiedyś używali bind, aby chronić swoje wąsy przed deformacją, proszek do pieczenia powstał w aptece, a moździerze stanowiły posag córki… To tylko niektóre z ciekawostek, jakie można poznać na temat życia miast prowincji monarchii austro-węgierskiej z przełomu wieków XIX i XX, odwiedzając Miasteczko Galicyjskie w Nowym Sączu. To niezwykłe miejsce nieraz stawało się planem filmowym dla historycznych produkcji. Lubią tu gościć rękodzielnicy, muzycy czy właściciele zabytkowych samochodów

Jeśli macie ochotę na podróż w czasie i przestrzeni, zapraszam Was na wycieczkę do Miasteczka Galicyjskiego.

LOGO DTS YOUNG

Otwarte dla zwiedzających w październiku 2010 roku Miasteczko Galicyjskie, oddział Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu, jest rekonstrukcją zabudowy małomiasteczkowej z przełomu XIX i XX wieku na podstawie oryginalnych planów i fotografii. W skład tego niezwykłego miejsca wchodzi plac rynkowy, ratusz, karczma i pierzeje z kilkunastoma domami, w środku których kryją się pracownie dawnych rzemiosł. Dzięki uprzejmości kierownik, Małgorzaty Łukasik-Kogut, mogłam owo miejsce odwiedzić, a towarzyszyła mi Alina Karwala, przewodniczka. Nie będę jednak zdradzać wszystkich tajemnic, a opowiem o kilku wybranych ekspozycjach, by zachęcić Was do przyjazdu tutaj.

Zwiedzanie można rozpocząć od apteki – opowiada pani Alina – pierwsze z nich powstały w 1770 r. i nie cieszyły się dużym powodzeniem, ponieważ spora liczba osób chodziła do znachorów. By nieco podgonić fundusze, apteki zaczęły współpracę z przemysłem cukierniczym i alkoholowym. Ciekawostką może być fakt że proszek do pieczenia firmy Doktor Oetker powstał właśnie w aptece. Nasza jest bogato wyposażona – znajdują się w niej m. in. moździerze do rozdrabniania twardych części roślin, będące dumą aptekarza i posagiem jego córki.

W miasteczkach nie mogło zabraknąć również zakładu fotograficznego. Atelier tworzone były na wzór pracowni malarskich, z których zapożyczono pomysł na altanę fotograficzną. Była to północna ściana obudowana mlecznym matowym przeszkleniem, dzięki któremu w czasach jeszcze pozbawionych elektryczności można było robić zdjęcia, naświetlając szklane płyty. W zakładach często zatrudnione były cztery osoby: pierwsza pytała, czego klient oczekuje, następna wypożyczała stroje, trzecia przygotowywała osobę do zdjęcia, a czwartą był fotograf. Aby wykonać zdjęcie, klient musiał przez kilkanaście minut siedzieć nieruchomo, czekając, aż płyta zostanie odpowiednio naświetlona. W utrzymaniu sztywnej sylwetki miał pomóc specjalny stelaż podtrzymujący głowę. Fotografia była wówczas czarno-biała, ale na życzenie klienta mogła zostać wyretuszowana i podkolorowana.

Miasteczko Galicyjskie Nowy Sącz, fot .Piotr Droździk

Warto zatrzymać się również na parę chwil w pracowni zegarmistrzowskiej, aby na własne oczy zobaczyć piękne skrzynie zegarów z pracowni Gustawa Bekera i posłuchać ich aksamitnych głosów. Na największą uwagę zasługuje jednak XIX–wieczny mieszczański zegar stworzony na wzór stylu użytkowego Biedermeier. Dlaczego jest on tak niezwykły? Mechanizm oprócz godzin wskazywał także daty oraz fazy księżyca, gdyż niegdyś śledzenie ziemskiego satelity było sposobem planowania uroczystości, zbioru plonów, a nawet dworskich polowań.

Po drugiej stronie ratusza zaglądamy do dawnej remizy strażackiej, która wita nas ciekawą ekspozycją strażackich konnych sikawek.

Dawniej nie było możliwości przekazu informacji o tym, że się pali – podkreśla Alina Karwala. – Dlatego też strażacy dyżurowali na wieżach ratuszowych lub kościelnych, a gdy spostrzegli gdzieś ogień bądź dym, używali sygnalizatorów dźwiękowych, aby o tym poinformować. Ponadto pierwsi członkowie ochotniczych straży pożarnych byli również krzewicielami kultury. To właśnie oni zakładali teatry, chóry, orkiestry, czy tworzyli przedstawienia jasełkowe.

Widząc przymocowaną do drzwi mezuzę, czyli rodzaj pojemnika, w którym znajdowały się fragmenty Tory, możemy być pewni, że właśnie przekraczamy próg żydowskiego domu. W Miasteczku Galicyjskim zobaczymy mieszczącą się w jego wnętrzu pracownię krawiecką wraz z kuchnią i pokojem dziennym. Żydzi stanowili 30 proc. społeczeństwa miasteczek galicyjskich i nierzadko trudnili się m.in. krawiectwem oraz prowadzeniem sklepów. W pomieszczeniu urządzonym na pracownię krawiecką lśnią zabytkowe maszyny do szycia firmy Singer, stare żelazka z duszą, mienią się kolorami guziki, wstążki i haftki, a przy wejściu do środka czeka katalog ze wzorami najmodniejszych sukni, które mogły kiedyś wybierać dla siebie galicyjskie strojnisie. W żydowskiej kuchni natomiast obejrzymy gliniany piec i wiele kuchennych przyborów do przygotowywania dań na żydowskie święta, oczywiście zgodnie z zasadą koszerności. W pokoju obejrzymy przepiękną menorę i spojrzymy z podziwem na tradycyjny Mizrach.

Po drodze do fryzjera zatrzymamy się jeszcze w sklepiku kolonialnym. Wiele z nich znajdowało się nie tylko w miastach i miasteczkach, ale także na wsi. W naszym galicyjskim obejrzymy produkty sprowadzane z zamorskich kolonii – kawę, kakao i przyprawy, poza tym rzeczy niezbędne jak nafta, mąka, cukier, nasiona czy herbata oraz drobne towary np.: specjalne spinki do nogawek spodni, aby te podczas jazdy rowerem nie zaplątały się w mechanizm.

Miasteczko Galicyjskie foto.Piotr Droździk

Ostatnim przystankiem w naszej podróży będzie pracownia fryzjerska, miejsce kosmetycznych zabiegów na włosy oraz spotkań towarzyskich, podczas których wymieniano się najnowszymi ploteczkami.

By ogolić męską twarz używano najczęściej brzytwy  – mówi pani Alina. – Ostrzyło się ją na kamieniu, a na skórzanym pasku wygładzało, ponieważ w momencie ostrzenia mogły powstać mikroszczeliny. Panowie również bardzo dbali o swoje wąsy, które stanowiły ozdobę ich twarzy. Nie każdy jednak miał czas i fundusze, aby móc codziennie przychodzić do fryzjera. Dlatego panowie posiadali coś takiego jak binda. Była to opaska, którą zakładano poniżej nosa. Przykrywała ona usta wraz z wąsami i chroniła je, aby te nie zdeformowały się podczas snu.

Jeszcze tylko rzucimy ostatnie spojrzenie w stronę ratusza zrekonstruowanego na wzór projektu syndyka Wolskiego z 1807 r., któremu na przeszkodzie powstania stanął pożar fundamentów. Odwiedzimy jego dolną kondygnację, gdzie znajduje się kawiarnia, w której przyjemnie będzie usiąść po zwiedzaniu i napić się dobrej kawy oraz skosztować pysznego ciasta. A jeśli zechcemy zostać na dłużej, czekają na nas pokoje w części hotelowej mieszczącej się na wyższych piętrach budynku, skąd zachwyci nas widok na panoramę miasteczka.

Jeszcze tylko odwiedzimy karczmę, gdzie skosztujemy dań kuchni regionalnej i będziemy mogli wracać do domu z głową pełną wspomnień o tym niezwykłym miejscu, w którym stanął czas.

Opracowanie tekstu: Muzeum Okręgowe w Nowym Sączu

                                                                                                                         Fot. Piotr Droździk/Muzeum Okręgowe w Nowym Sączu

 

Zasubskrybuj nasz kanał na YouTube – Studio DTS i poznawaj ciekawych Sądeczan:

 

 

 

 

Reklama