Od 25 lat nie ma województwa nowosądeckiego. Tęsknota pozostała. Wywiad z Lucjanem Tabaką, człowiekiem, który „gasił światło”

Od 25 lat nie ma województwa nowosądeckiego. Tęsknota pozostała. Wywiad z Lucjanem Tabaką, człowiekiem, który „gasił światło”

31 grudnia 1998 r. przestało istnieć województwo nowosądeckie. Na mapie administracyjnej kraju pojawiło się w 1975 r. Wielu komentatorów uważa, że te 23 lata były jednym z najlepszych okresów funkcjonowania i rozwoju Nowego Sącza i regionu. Ćwierć wieku po likwidacji województwa ciągle słychać na Sądecczyźnie mocne tęsknoty za tamtym okresem.

Przypominamy dzisiaj w całości rozmowę z ostatnim wojewodą nowosądeckim Lucjanem Tabaką, którą zamieściliśmy w DTS pod koniec listopada. Obok publikujemy również tekst prof. Rafała Matyi, analizujący skutki likwidacji województwa.

Sądeccy politycy naśmiewali się z pomysłu szybkiej kolei do Krakowa

Rozmowa z Lucjanem Tabaką, ostatnim wojewodą nowosądeckim w 1998 r.

 

– Dał się Pan w Nowym Sącz zapamiętać jako wielki orędownik budowy szybkiej kolei do Podłęża przez Piekiełko. Opowiadał Pan o tym projekcie z taką pasją, iż wielu patrzyło na Pana jak na fantastę. Niemal dokładnie 25 lat od tamtego momentu, została wbita pierwsza łopata pod budowę tej trasy. Dlaczego to trwało tak długo?

– Po pierwsze ogromnie się cieszę, że prace ruszyły, bo lepiej późno niż wcale. Przede wszystkim zastrzeżenie, że to nie był mój pomysł. Idea połączenia skracającego drogę i czas przejazdu nie tylko z Nowego Sącza do Krakowa narodziła się ponad sto lat temu. Jak widać już wówczas istniała świadomość, że ta linia jest absolutnie potrzebna. Koncepcja budowy takiego połączenia zrodziła się w czasach, kiedy kolej miała fundamentalne znaczenie dla transportu. Być może nie doszło wcześniej do realizacji pomysłu, bo wraz z rozbudową sieci dróg i ruchu kołowego, przez dekady kolej była nieco marginalizowana. Na szczęście jest rok 2023 i – jeśli mogę tak powiedzieć – kolej wraca na właściwe tory.

– Co się działo z tą sprawą w czasie, kiedy nic się nie działo, czyli przez minionych 25 lat?

– Chyba nie możemy powiedzieć, że nic się nie działo, bo gdyby tak faktycznie było, to budowa, której jesteśmy świadkami z pewnością by nie ruszyła. Ja jednak mogę mówić tylko o tych działaniach, w których brałem udział. Kiedy pracowałem w Krakowie, jako doradca wojewody małopolskiego Ryszarda Masłowskiego, to z mojej inicjatywy przy Stowarzyszeniu Inżynierów i Techników Transportu powstał komitet wspierania tego projektu. W skład komitetu weszło wiele ciekawych postaci, wybitnych fachowców w tej dziedzinie.

– Skoro był taki dobry klimat dla tej inwestycji, to dlaczego ćwierć wieku trwały do niej przygotowania?

– W systemach demokratycznych rządzą politycy. I w mojej ocenie – ale to nawet nie jest ocena, a pewność, bo wiem co mówię – to wynikało z zaniedbań sądeckich liderów politycznych.

– Dlatego, że nie lobbowali w Warszawie za szybką koleją do Nowego Sącza?

– Właśnie tak, choć chyba dosadniej bym to określił. Nie będę podawał nazwisk, mimo, że je znam, ale niektórzy z sądeckich polityków byli przeciwni temu projektowi i publicznie się z niego naśmiewali. Na szczęście są to już byli politycy.

– Co takiego robili?

– Blokowali podejmowane w tej sprawie działania. Spotkania na wysokim szczeblu, które próbowałem aranżować w imieniu wspomnianego komitetu były torpedowane, często niestety skutecznie. Może trudno w to uwierzyć, bo to niestety bardzo małostkowe, ale tę ideę kojarzono na Sądecczyźnie z moją osobą, a politycy to ludzie bardzo zazdrośni o sukcesy. Sukcesy są zarezerwowane dla polityków, a ponieważ nie są merytoryczni w sprawach bardziej skomplikowanych, jak np. kolej, to ich działania nie są skuteczne.

– Nie czuł się Pan rozgoryczony faktem, że takie przedsięwzięcie jest blokowane przez ludzi, którzy nie rozumieją potrzeby budowy kolei do Krakowa?

– Byłem rozgoryczony, może nawet momentami przychodziła wściekłość i bezsilność, że w walce z politykami o ten projekt nic więcej nie mogłem zrobić. Kiedy człowiek stara się być merytoryczny, nie polityczny, to zawsze dostanie po głowie. Pamiętam sytuację, kiedy jeden z sądeckich polityków jako przewodniczący sejmowej komisji referował projekt ustawy dotyczącej spółek komunalnych, w której bezsensownie zmieniano pewne zapisy. Skrytykowałem ten projekt zamieszczając tekst w „Gazecie Prawnej”, więc potem zemszczono się za to na mnie. Ale spokojnie, ja konsekwentnie robię swoje, mimo wieku emerytalnego jestem nadal aktywny zawodowo i skutecznie prowadzę ambitne projekty.

– Jakie uczucia towarzyszyły Panu, kiedy po raz ostatni wychodził Pan z Urzędu Wojewódzkiego przy ul. Jagiellońskiej 31 grudnia, 25 lat temu. Następnego dnia sądeczanie obudzili się w innym mieście, powiatowym, a nie wojewódzkim. Panu przypadło symboliczne gaszenie światła w województwie nowosądeckim.

– Miałem mocno mieszane uczucia, ale zdawałem sobie sprawę z realiów, w jakich funkcjonujemy. Mam tu na myśli m.in. podziały geograficzne województwa wynikające z historycznych, kulturowych i emocjonalnych zaszłości. Województwo nowosądeckie nigdy nie było jednolitym organizmem. Dobrze pamiętam klimat jaki panował na Podhalu w stosunku do Sądecczyzny. Te dwa obszary, choć góry były ich wspólnym mianownikiem, nigdy nie były społecznie zintegrowane. Jak pewnie wiele osób jeszcze pamięta rekompensatą za utratę statusu miasta wojewódzkiego miało być m.in. dla Nowego Sącza utworzenie Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej, w co mocno zaangażował się ówczesny wicemarszałek Senatu Andrzej Chronowski. Ja natomiast miałem nadzieję, że jakąś osłodą w tym gorzkim momencie będzie dla miasta i regionu przybliżenie komunikacyjne do Krakowa, właśnie przez szybką kolej.

– To było w sferze Pańskich marzeń czy oparte na jakichś konkretach?

– Nigdy nie byłem marzycielem w sprawach publicznych, jestem pragmatykiem, mocno stąpam po ziemi. I tak też było w tej sprawie, pojawiły się wówczas konkrety. Proszę zwrócić uwagę, że nawet rząd włoski podjął decyzję, na podstawie której Włosi finansowali prace projektowe oraz studium wykonalności dla linii kolejowej Nowy Sącz – Piekiełko – Podłęże. Ponieśli niemałe koszty z tym związane, oczywiście nie bezinteresownie. Mieli nadzieję, że będą również wykonawcą projektu prowadzonego w niełatwym górskim terenie. Swoje nadzieje opierali na posiadanym ogromnym doświadczeniu w takich budowach – tunele, estakady – choć takich gwarancji od strony polskiej nie mieli, bo przecież wszystkich obowiązywało postępowanie wyłaniające wykonawcę zgodne z określonymi przepisami o zamówieniach publicznych. A mimo to mocno się angażowali.

– Wychodząc jako ostatni z Urzędu Wojewódzkiego miał Pan poczucie, że Nowy Sącz szybko straci na znaczeniu, które przez poprzednie 23 lata mozolnie i chyba skutecznie budował, i stanie się jednym z setek miast powiatowych w Polsce.

– Czułem to, ale pewne procesy administracyjne i polityczne były nieuchronne. Osobiście było to dla mnie trudne, bo mieszkałem wówczas w Nowym Sączu i czułem się sądeczaninem, jakbym się w tym mieście urodził. Nie czułem się komfortowo w tej roli, ale wojewodowie nie mieli na tę sytuację wpływu. W podobnej do mojej sytuacji było 32 innych ówczesnych wojewodów i jedyne co mogliśmy zrobić, to zadbać, by przejść ten proces w miarę bezboleśnie. Nie ma wątpliwości, że likwidacja niekorzystanie wpłynęła na status miasta, ale do dzisiaj wiele osób podkreśla, że w takim kształcie był to twór nieco sztuczny, bo Podhale tak naprawdę nigdy nie zaaprobowało tamtej sytuacji.

– Górale dawali odczuć wojewodzie nowosądeckiemu, że Nowy Sącz jest dla Podhala ciałem obcym?

– Oczywiście. W ostatnim roku istnienia województwa podczas licznych spotkań na Podhalu wiele razy słyszałem zarzuty, że na takiej sytuacji zyskała tylko jedna strona, czyli Nowy Sącz. Takie stwierdzenia były oczywiście bezpodstawne i miałem na to konkretne dowody. Poprosiłem wówczas dyrektorów poszczególnych wydziałów o zestawienia zainwestowanych środków i takimi statystykami posługiwałem się na spotkaniach. Lubię pracować na konkretach, dużo łatwiej wtedy dyskutować z zarzutami, które bardziej polegały na jakichś emocjonalnych odczuciach niż na faktach. Po 25 latach od likwidacji województwa nowosądeckiego mogę śmiało przypomnieć, że według naszych wyliczeń zdecydowanie więcej środków na inwestycje trafiało na Podhale niż na Sądecczyznę. Historyczne uprzedzenia sprawiały jednak, że żadne argumenty nie trafiały do adresatów.

– Drugim dyżurnym od lat tematem komunikacyjnym jest budowa szybkiej drogi z Nowego Sącza do Brzeska…

– To bardzo skomplikowany problem i inwestycja szalenie trudna w realizacji. Nie tylko pod względem finansowym zresztą, choć to też ważna przeszkoda. Niestety Nowy Sącz nie leży na głównych krajowych szlakach komunikacyjnych wschód-zachód czy północ południe. To niezwykle utrudnia tej inwestycji, by stała się priorytetem dla kolejnych ekip decydentów.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Lucjan Tabaka – ostatni wojewoda nowosądecki (13.01 do 31.12. 1998). Po likwidacji województwa pracował m.in. jako doradca wojewody małopolskiego, pełnomocnik prezydenta Nowego Sącza ds. spółek komunalnych, kanclerz Politechniki Krakowskiej, a od 2014 r. jako prezes w spółce Politechniki AKOPOL sp. z o.o. mieszkaniowe projekty budowlane.

Czytaj też:

25 lat bez województwa nowosądeckiego. Rafał Matyja: Lokalne elity przespały zmianę

Reklama