O jajkach nie tylko wielkanocnych

O jajkach nie tylko wielkanocnych

W świątecznym okresie jajek nigdy za dużo. Jeśli więc przegapiłeś wielkanocnego brukowca dwa lata temu, to koniecznie przypominamy. Zalecany na świąteczne trawienie.

A. Przystawka z jaj wielu

Miszmasz czyli kogel-mogel 6 i pół

My tu w redakcji „Brukowca Sądeckiego” uwielbiamy robić sobie jaja. Ze wszystkiego. Dlatego przy okazji świąt poświęcenie jajek pozostawiliśmy komuś  poważniejszemu. My po prostu poświęcimy się jajkom.

A zasługują na wiele. Gdybyśmy tylko mogli pisalibyśmy wyłącznie o jajkach. Ba, założylibyśmy tygodnik „Jajo”. Jaja wszak robimy sobie pod każdą postacią. Jajcarze z nas na schwał. Dla przykładu taki omlecik faszerowany dobrem wszelakim… Albo poranne jajeczko na miękko, ze szczyptą jodowanej soli! Jajko sadzone na toście z ziarnistego chlebka, mniam. Albo choćby i jajeczniczka nietłusta, niechuda, lecz w sam raz, na szyneczce najlepiej. A jakbyśmy się tak nagle i niespodziewanie do Hiszpanii kopnęli, to oczywiście tortilla pachnąca przygodą melduje się na naszym talerzu. Albo nieśmiertelne jajko na twardo. Przecież to żelazny punkt programu każdej wycieczki PTTK. Ba, znamy nawet zawodników, co wożą takie jajka ze sobą na trening. Dzięki temu mówi się o nich – kolarze z jajami.

No i kogel mogel! Najlepiej taki, jaki robiła nam babcia – same żółteczka i odrobina cukru pudu! Odlot proszę Szanownych Czytelników, odlocik bez biletu. Poziom doznań nieosiągalny w żadnej innej galaktyce. No i jakie proste w robocie – wystarczy garnuś i mikserek, żeby jajeczka na piankę roztrzepać. Sami widzicie – kogel mogel w „Brukowcu” – sama słodycz. A dla pełnoletnich kieliszeczek ajerkoniaku. Żeby się lepiej czytało.

B. Ludzie wymachujący gazetami, czyli…

Jaja idą na rekord

Największe jaja jakie widział Nowy Sącz zrobiła sobie redakcja pewnej gazety codziennej. Jak łatwo się domyślić, działo się to w czasach, kiedy na świecie były jeszcze gazety codzienne. Czyli niedługo po tym, jak wyginęły dinozaury.

Historykom do dzisiaj nie udało się ustalić dlaczego tamta redakcja zrobiła sobie wielkanocne jaja z czytelników. Na szczęście dysponujemy archiwalnym materiałami, które niezbicie dowodzą, że 15 kwietnia 2001 r. na oczach sądeckiego ratusza rozdano – za darmo!!! – 15 000 jaj (słownie piętnaście tysięcy) w sześciopakach czyli klasycznych wytłoczkach. Wystarczyło mieć ze sobą wspomnianą gazetę codzienną i pyk – jajeczka same wpadały do siateczki. Ale to nie wszystko! W 40 zestawach ukryte były szczęśliwe losy, których szczęśliwi posiadacze odbierali w redakcji nagrody, np. wielkie telewizory i inne fantastyczne dobra materialne. Ależ to było jajko niespodzianka. Takie cuda dzisiaj już się nie zdarzają. Nie dosyć, że dostawałeś 6 jajek (albo wielokrotność) to jeszcze mogłeś do chaty przytargać niezłe fanty. No i komu to przeszkadzało?

Ale co my tu będziemy ściemę zasuwać po próżnicy, wystarczy popatrzeć na zdjęcie wygrzebane ze starej szafy. To są jaja panie! Wyglądało trochę jak manifestacja jakiejś sekty. Nagle o poranku na sądeckim rynku pojawia się kilka tysięcy ludzi wymachujących gazetami. Wyznawcy jajczarskiej teorii dziejów dostrzegają ciężarówkę i autobus MPK, które przywożą tysiące jaj. Tłum spragniony jaj rusza i wtedy zaczynają się niezłe jaja. Kierowca autobusu spanikował, a może po prostu dla jaj zaczął uciekać wokół rynku przed napierającym tłumem. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Ani jedno jajo z 15 tysięcy nie zostało stłuczone. Prawdopodobnie wiele z nich zostało nazajutrz poświęconych w pobliskiej bazylice. Inne niechybnie trafiły na patelnie. To zapobiegliwe sądeczanki posadziły je na bekonie, by posilili się ich mężowie utrudzeni pracą na kolei. The end.

C. A to ciekawe

Jajko i medycyna

Otóż mamy dowody, że jajko nie tylko jest śmieszne, ale również zdrowe. Wie o tym każde dziecko, które potrafi obsługiwać wyszukiwarkę internetową. Wpisujemy hasło JAJKO i pyk, pierwszy z brzegu cytat:

„(…)Warto podkreślić, że jaja kurze stanowią skoncentrowane źródło wielu cennych składników odżywczych, wśród których należy wymienić:

  • łatwostrawne i pełnowartościowe białko;
  • witaminy: B1, B2, B4, B6, B12, A, D, E, K, foliany;
  • składniki mineralne: selen, żelazo, cynk, fosfor, jod;
  • karotenoidy;
  • fosfolipidy (1, 2, 4).

Zdaniem Instytut Żywności i Żywienia spożycie jaj w ilości od 6 do 12 sztuk tygodniowo nie powoduje wzrostu poziomu cholesterolu w surowicy krwi. Co w konsekwencji nie przyczynia się do zwiększonego ryzyka chorób układu krążenia, takich jak choroby niedokrwiennej serca czy udaru mózgu. Co więcej, jaja kurze w ilości jednej sztuki dziennie są bezpieczne zarówno dla osób zdrowych, jak i tych z nadwagą i cukrzycą typu 2 (…)”.

(dr)

D. Mądrej głowie…

Podręczny słownik na bazie jaj

Jaja od baby – paradoks absolutny, świat na głowie postawiony, ale przecież wiadomo, że najlepsze są jaja od baby. Sklepowe są passe. Jaja od baby to gwarancja jakości i dobrego smaku. Żeby zdobyć jaja od baby, trzeba mieć znajomą babę. Jak nie znasz baby, idziesz do marketu. Ale to nie ma porównania! Bo jaja od baby tak naprawdę są od kurki bezstresowej, co to sobie chodzi po trawce, nóżką grzebnie i robaczka dziubnie. Kto nie ma znajomej baby, robaka może jedynie zalać. Z żalu.

Jajka chłodnicze – starsi Czytelnicy „Brukowca” mogą je jeszcze pamiętać. Był to dziwoląg komunistyczny polegający z grubsza na tym, że jajko chłodnicze było kładzione przez Wielce Szanowną Panią Ekspedientkę na takiej lampie, która je prześwietlała na wylot. Dzięki temu było widać, czy w jajku nie mieszka już mały kurczak, albo coś innego. Dla odróżnienia jajka nie chłodnicze kupowało się w ciemno, jak dzisiaj jajko niespodziankę. Bierzesz co zesłał los. Obecnie jajka chłodnicze to podobno takie, które są przechowywane w chłodniach, ale w sklepach nikt ich nie sprzedaje, a tym bardziej nie prześwietla.

Jajka w proszku – podobno bardzo ważna rzecz w gastronomii, a nam prostym pismakom kojarzy się to z oranżadą w proszku. Żeby się napić oranżady w proszku na dużej przerwie trzeba było znać sprawdzony sposób jej przyrządzania: a. wysypać oranżadę na dłoń; b. napluć na wysypaną oranżadę; c. rozmieszać całość wskazującym palcem drugiej ręki; d. powstały roztwór zlizywać językiem, aż do momentu, kiedy poczujemy bańki w nosie; e. powstałe na dłoni zabarwienie można oblizywać jeszcze na następnej przerwie. Z jajami w proszku nie wiemy co się robi. Próbujemy sobie jedynie wyobrazić, jak zareagowałby pewien pan, którego mamy na myśli, na taki oto nasz komplement: Ty to jesteś facet z jajami… W proszku!

Jajogłowi – czyli inaczej mówiąc wykształciuchy i inne mądrale. Jak wiadomo, jajogłowi niczego pożytecznego nie produkują, tylko się (jajo)głowią, jak innym uprzykrzyć życie. Dla przykładu w „Brukowcu” sekcja jajogłowych wymyśla jakieś dziwaczne teksty o jajkach, które zabierają miejsce innym, ważnym tekstom. Od tekstów jajogłowych nie wzrasta PKB, ani nie przybywa nowych miejsc pracy. Uwaga – jajogłowi często dla niepoznaki noszą czapeczki z daszkiem udając, że z ich głowami wszystko jest ok.

Jajka Fabergé – mówiąc najkrócej jest to rzecz, którą mamy wpisaną jako ostatnią na listę naszych zakupów. Jak już kupimy wszystkie potrzebne i niepotrzebne rzeczy jakie istnieją na tym świecie, to na koniec kupimy sobie Jajko Fabergé. Jeśli istnieje kategoria kosztownych drobiazgów, to owo jajko określilibyśmy jako piekielnie kosztowny i nikomu niepotrzebny drobiazg. Jego wersja koronacyjna dla cara Mikołaja II chodzi na rynku za circa 20 mln dolców. Oczywiście nie chodzi tu o Maślany Rynek, tylko o rynek dzieł sztuki, którym dla świętego spokoju kompletnie się nie interesujemy. Ale jest jedna cecha wspólna jaj od baby na Maślanym Rynku i Jajka Fabergé. Obydwa mogą być podrabiane z chęci zysku. Łatwiej podrobić jaja od baby. Wystarczy zmyć delikatnie szczoteczką sklepową pieczątkę i sprzedać drożej. Z Fabergé może być trudniej, ale proszę próbować.

Jaja sobie robić – w gruncie rzeczy trudno precyzyjnie powiedzieć, co to właściwie znaczy. Używamy tego zdania w różnych wersjach niezliczoną ilość razy dziennie, ale nie wiadomo dlaczego. Każda okazja jest dobra: „Masz ochotę na kawę?” „Jaja sobie robisz, o tej porze!”. Albo taka: „No bez jaj, panie sędzio przecież nie było spalonego”. I jeszcze inny przykład: „Szef powiedział, że dostaniesz w tym miesiącu premię”. „Nie rób sobie jaj ze mnie!”. No i jak byście to wytłumaczyli, Szanowni Czytelnicy? Według nas jajo jest po prostu najważniejsze na świecie! Dlatego właśnie zastanawiamy się nad stałym dodatkiem do „Brukowca” pt. „Jajka sięgnęły bruku”.

Makaron wielojajeczny – jak sama wskazuje jest to makaron zrobiony z jaj wielu. Najczęściej w domu, bo – wiadomo – sklepowy tak nie smakuje. Czort wie czemu, pewnie za mało jajek do niego dodają chytrusy. Domowy makaron wielojajeczny wytwarzamy oczywiście z jaj od baby. Nie robimy go jednak codziennie, ale od wielkiego dzwonu. Np. do niedzielnego rosołku pasowałby makaron wielojajeczny. Tłuściutki rosołek, odrobina w nim mięciutkiej kurki (oczywiście bezstresowo hodowanej i bezstresowo wyprawionej na tamten świat), gotowana marcheweczka i wielojajeczny makaronik. Po takim rosołku najlepiej się nie ruszać, tylko leżeć i rozmyślać o tym, co znajdziemy w jajku niespodziance, które pożremy na podwieczorek.

Jajko Kolumba – co tu wiele tłumaczyć, przecież każde dziecko wie, co to jest. Najlepsze są zawsze proste rozwiązania, więc jeśli jajko nie chce stać pionowo, należy nadtłuc lekko skorupkę. Ale co tam Kolumb, Ameryka dawno odkryta. Dzisiaj świat pasjonuje się sporem zadającym pytanie, od której strony zaczynać jeść jajko na twardo – węższej czy szerszej? Oto jest pytanie godne filozofa.

Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci – czyli na koniec naszego wielkanocnego słowniczka jajecznego mądrość ludowa. Pięknie powiedziane. Tłumacząc najprościej (klasyk mawiał: tłumacząc jak krowie na gościńcu) jeśli skorupka za młodu nasiąknie wódeczką, to na starość perfumą francuską trącać raczej nie będzie. Do zobaczenia za rok.

E. Powtórka z rozrywki

Kury są dla jaj

DTS jest już gazetą z tradycją i dorobił się własnej klasyki gatunku. Czym dla gastronomii są jajka w majonezie, tym dla nas jest fragment tekst pt. „Kury Anieli”. Przypomnijmy młodszym dla nauki, starszym dla pokrzepienia serc:

(…) Zasadniczo to kury są dla jaj. Co nie znaczy, że ktoś miałby traktować je niepoważnie. A już na pewno nie Aniela Rola z Koniuszowej. Do swoich kur podchodzi bardzo serio. Może się nawet trochę z nimi zaprzyjaźniła? Każda kura ma u pani Anieli dożywocie. Choćby już i jajek nie niosła. Za wcześniejsze zasługi może liczyć, że ją gospodyni na grzędę wysadzi, kiedy kurze sił zabraknie. Żadna nigdy nie skończyła w rosole.

Kiedy opowiadać o jajkach, kurach i kurczakach, jak nie w Wielkanoc? Aniela Rola ma ich dziś 25. I jednego koguta. Kiedy są dwa, to walczą między sobą. Każdy chce być ważniejszy. Ale najważniejsze są jajka. I najzdrowsze. Jajko to życie i witaminy. Kiedy na przednówku robi się zajad na buzi, wystarczy zjeść jajko i szybko znika – pani Aniela ma wypróbowane sposoby. A jajko na twardo, to najlepszy prowiant w podróży. Sprawdzony, choć dziś coraz mniej popularny. Ludzie może by się wstydzili tak jajko jeść przy obcych. Niepotrzebnie.

Sklepowych jajek i domowych nie ma sensu porównywać.  Naleśniki robione z kupnych wychodzą szare. Domowe to inna liga. Inny kolor, smak i zapach. Pani Aniela rozróżnia, które jajko, która jej kurka zniosła. W białych skorupach są te od zielononóżki. Stara polska rasa. Ich jajka mają mniej cholesterolu, większe żółtko, a białko bardziej żelatynowe. A jajka od liliputek mają bardziej intensywny smak. Smakosze potrafią docenić. Ten smak najlepiej czuć w gotowanych na półtwardo, albo w jajecznicy ze skwarkami. Wnuczek z kolei prosi babcię Anielę o omlety. Dziennie w kurniku można znaleźć 5-6 świeżych jajek, a czasami nawet 10. Jajka nie są na sprzedaż, są prezentem dla dzieci (…)

F. Wszystko co robi…

Robi dla jaj

Ale największym jajcarzem w okolicy bez wątpienia jest Józef Oleksy z Męciny. Nie robimy sobie jaj, ale przecież w branży to prawdziwa legenda. Zobaczcie jak się zostaje klasykiem, którego wszyscy cytują. I to w środowisku, gdzie słychać głównie gdakanie i jeden drugiego chciałby zadziobać.

Otóż Józef Oleksy powiedział jedno zdanie i ono wystarczyło, żeby przeszedł do historii. Coś jak: „Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. Ale Oleksemu raczej nic co kurze nie jest obce, więc powiedział inne zdanie: „Wszystko co robię, robię dla jaj”. I trafił jakby szóstkę w totka! Kury niosły mu się na potęgę (30 tysięcy jajek dziennie), dziennikarze z całej Polski walili drzwiami i oknami, bo magia nazwiska Józef Oleksy robiła swoje. No i przede wszystkim chcieli zobaczyć jaja. Bo w Warszawie takich nie mają. Ponad 40 lat Oleksy z Męciny robi sobie jaja, ale nie stroni też od polityki. Jest ważnym działaczem PSL, co widać na tym zdjęciu. Podczas rozmowy z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem zwierzył się liderowi partii z osobistego problemu: „Zobacz Władek, jakie jaja dzieją mi się z tym nowym telefonem”.

A przy okazji szybki test wiedzy dla jajogłowych. Ile to jest kopa jaj? W nagrodę za prawidłową odpowiedź Józef Oleksy ufundował dwie kopy jaj, czyli 120 sztuk. W sprawie odbioru nagrody prosimy dzwonić na telefon, który właśnie trzyma w ręce.

G. Dowcip z jajem

Zamiast ozorków

Taki stary kawał nam się przypomniał. Przychodzi małżeństwo do wytwornej restauracji i szarmancki mąż pyta żonę:

– Na co masz ochotę kochanie? Może ozorki na ostro?

– Nie żartuj, w życiu bym do ust nie wzięła czegoś, co ktoś wcześniej wymiędlił w pysku, fu!

– No więc co zamówisz?

– Ja raczej poproszę o jajko…

H. Marzenia mieszczan sądeckich

Z kurą po imieniu

Ludzie różne rzeczy robią dla jaj, ale ta historia jest całkiem serio. Podobno nic tak nie smakuje na śniadanie, jak jajecznica z jeszcze ciepłych jajek przyniesionych w przydomowego kurnika. Oto jak małymi krokami spełniają się wielkie marzenia.

A wielkim marzeniem Marcina Kałużnego były własne jajka prosto od kury. Najpierw tylko marzył, ale kiedy rodzina wyprowadziła się za miasto, marzenie zrealizował. Na pierwsze jajko czekali, jakby na świat miał przyjść następca tronu. Wreszcie wypadło (wiecie skąd) w lipcu. Jajko odbyło nawet krótką podróż na wakacje, gdzie miało być zjedzone. Ale rodzinna podróż zakończyła się na pierwszym zjeździe z autostrady, zaraz po telefonie z Sanepidu, że ten akurat urlop trzeba spędzić najdalej we własnym ogródku.

Przykład rodziny Kałużnych jest klasycznym przykładem spełnienia się snu mieszczucha o powrocie do natury i własnych jajkach. Własne lepsze niż od baby! U Kałużnych z miłości do jaj znoszące je kury otrzymały nawet własne imiona. Skończyło się poważnym dylematem moralnym młodszej latorośli państwa K.,: „Jak potem zjeść na obiad kogoś, z kim się było po imieniu?”. Drugi zaś z synów otarł się niebezpiecznie o ostrą krawędź niezrozumienia wśród rówieśników, kiedy w wypracowaniu z języka polskiego napisał, iż swój dzień zaczyna od „inspekcji jajowej”. Nawet pani od polskiego trzeba było tłumaczyć, że chodzi o poranną wizytę w kurniku w celu poszukiwania wiadomo czego. Uspokajamy, żadna z kur hodowanych przez Kałużnych nie skończyła dotychczas w garnku.

A na koniec pointa godna wielkanocnej pisanki: sam widzisz Drogi Czytelniku, jak poważne rzeczy ludzie są gotowi zrobić dla jaj.

(uovo)

Reklama