Nowy Sącz. Spóźniony Słowik. 14 września: Proces twórczy…

Nowy Sącz. Spóźniony Słowik. 14 września: Proces twórczy…

To wyjątkowe wydarzenie będzie okazją do rozmowy z utalentowanymi artystami i pisarzami: Wojtkiem Gunią, Tomaszem Maruszewskim oraz artystką Karoliną Ogorzałek. Będziemy mieli okazję zgłębić tajniki twórczości i odkryć, jak zacząć tworzyć, niezależnie od tego, czy marzysz o napisaniu książki czy też o tworzeniu innych dzieł sztuki – zapraszają organizatorzy.

Wśród tematów jakie pojawią się w gościnnych wnętrzach Spóźnionego Słowika w ten wrześniowy wieczór będą szanse i zagrożenia jakie niesie za sobą sztuczna inteligencja,  kobiety na rynku „twórczym”, pomysły gdzie i jak szukać inspiracji, najważniejsze aspekty prawne procesu twórczego…

Wydarzenie ma przede wszystkim pomóc młodym ludziom, którzy chcą tworzyć ale nie wiedzą jak zacząć – mówi Aleksandra Podziewska – Żygadło.

W ramach przedsmaku zapraszamy do lektury wywiadu z Wojciechem Gunią:

Możesz opowiedzieć nam więcej o swoim debiutanckim zbiorze i jakie emocje lub przesłania chciałeś przekazać czytelnikom w „Powrocie”?

Zacznę od drugiej części pytania: nie mam zamiaru na nią odpowiadać. Jeśli pisarz mówi czytelnikowi, jakie przesłanie dla niego zamierzył i jakie emocje zaplanował, to znaczy, że nie traktuje tego czytelnika poważnie, po partnersku, tylko jak osła, któremu oprócz książki należy dostarczyć instrukcję jej obsługi. Wierzę, że moje książki czytają ludzie inteligentni i wrażliwi i nie muszę im tłumaczyć, co powinni czuć podczas lektury i co powinni myśleć po jej zakończeniu.

Co do mojego debiutanckiego zbioru, to, cóż, stanowi podsumowanie moich pierwszych pięciu lat prób literackich, a zatem w najbardziej czytelny sposób odbijają się w nim te fascynacje, które w ogóle przywiodły mnie do pisania: fantastykę grozy początków XX wieku, ligottiańskie weird fiction, prozę Kafki i Brunona Schulza oraz surrealizm. Powiedziałbym, że jest to książka dokumentująca pierwszy etap poszukiwania własnego języka twórczego, co nie zmienia faktu, że nadal jest tam sporo tekstów, które lubię.

Jesteś także fotografem, publicystą oraz tłumaczem. Jak te różne dziedziny sztuki i twórczości wpływają na siebie nawzajem?

Nie wiem, czy na siebie wpływają, na pewno się uzupełniają. Fotografia nauczyła mnie w literaturze zwracać uwagę na plastyczność, wizualną kompozycję scen, stąd w mojej prozie sporo opisów, zbliżeń na faktury, uważnego przyglądania się światłu – po prostu chcę, aby scena miała taki klucz kolorystyczny i tonalny, który będzie nośnikiem odczuć i symboliki. Z kolei w fotografii literatura nauczyła mnie czytania scen jako fragmentów dziejących się wokół historii. Jeśli tak się spojrzy na rzeczywistość, to łatwiej wybrać moment naciśnięcia migawki, łatwiej zbudować dla obrazu odpowiednią kompozycję. Natomiast przekład to zupełnie inna bajka, choć wszystko sprowadza się do wspólnego mianownika: używania właściwego języka dla kodowania emocji, które chcemy w tekście zawrzeć, choć oczywiście bez gwarancji, że czytelnik poczuje to samo, co my. Na jeszcze innym poziomie wszystko sprowadza się do znalezienia dla każdego utworu – czy literackiego, czy wizualnego – najbardziej optymalnego języka, czyli takiego, który zapewni komunikację z odbiorcą. Sednem sztuki jest właśnie komunikacja.

W 2021 roku zadebiutowałeś jako fotograf z albumem „Złe wszechświaty”. Jakie są Twoje inspiracje w dziedzinie fotografii i w jaki sposób to łączysz z tworzeniem literatury?

Jestem już dzieckiem epoki internetu, więc kształtowanie się moich upodobań estetycznych opierało się na tym coraz bardziej wartkim strumieniu obrazów, płynących przez sieć. Z tego powodu zapewne zakodowało mi się w głowie mnóstwo zdjęć, których autorów nie pamiętam, niestety. Natomiast takim moim wzorcem odnośnie do klimatu i kompozycji są fotografie Edwarda Hartwiga i Tomasza Gudzowatego. Bardzo lubię też filmy Davida Lyncha i braci Quay, to są obrazy, które pod względem wizualnym miały na mnie bardzo duży wpływ.

Jak to się łączy z literaturą? Czasami nijak, czasami obraz po prostu domaga się komentarza, a czasami zdarza się tak, że niezwiązane ze sobą obraz i tekst zestawione razem tworzą zaskakująco komplementarną całość.

Twoje opowiadania często eksplorują motywy klasyków literatury absurdu. Czy możesz opowiedzieć nam więcej na temat swojego podejścia do tworzenia takiej literatury?

To jest po prostu kwestia wrażliwości. Filozofia stojąca za literaturą absurdu jest najbliższa mojemu światopoglądowi, w zasadzie czytając pierwszy raz klasyków tej literatury czułem, że wyrażają coś, co czuję i myślę, ale nie potrafiłem tego wówczas wypowiedzieć. Było więc to coś w rodzaju samopoznania, wyklarowania dość niezbornych myśli i intuicji. A ponieważ ta literatura jest optymalnym środkiem ekspresji takiego dość pesymistycznego światopoglądu, siłą rzeczy przejąłem część jej toposów, symboliki, czy – szerzej – języka.

Wspomniano o Twoich inspiracjach literackich, w tym autorach jak Samuel Beckett, Franz Kafka, czy Thomas Ligotti. Jak wpłynęli oni na Twoją twórczość i styl pisania?

Jeśli czytasz kompulsywnie teksty danego autora, i masz jakiś minimalny słuch literacki, to prawem osmozy przejmujesz część ich twórczego idiomu. To jest normalna mechanika kształtowania się własnego stylu, własnego języka twórczego. Podobnie w życiu codziennym przejmujemy język środowiska, w którym wyrastamy.

 Otrzymałeś wiele uznania za swoje utwory w literaturze grozy. Jakie są Twoje przemyślenia na temat tego gatunku literackiego i dlaczego wybrałeś go jako swój obszar twórczości?

Nie mam żadnych przemyśleń na temat tego gatunku, może poza takim jednym, że jest to zaskakująco dobre narzędzie do literackiego podejmowania kwestii etycznych czy szerzej filozoficznych, niestety zbyt często wykorzystywane do miałkiej rozrywki. Oczywiście dobra rozrywka jest spoko, ale uważam, że z literatury grozy można i powinno się wyciskać więcej. Wszak lęk to jest jeden z podstawowych stanów egzystencjalnych i warto się mu bliżej przyglądać, poznawać go, bo to co jest w nas, a czego nie znamy, sprawia że jesteśmy mniej świadomi tego, dlaczego żyjemy w określony sposób. A dlaczego wybrałem horror? To nie jest tak, że ja chciałem być pisarzem horroru, po prostu kiedy zacząłem pisać, okazało się, że te teksty wychodzą mi dość straszne. Ale choć uważam się za pisarza fantastyki, to nie uważam się za twórcę gatunkowego. Fantastykę uważam raczej za metodę pisarską niż gatunek.

Mieszkałeś w różnych miejscach, m.in. w Krakowie i Belgradzie, a teraz w Warszawie. Czy miejsce, w którym żyjesz, ma wpływ na Twoją twórczość i inspiracje?

Nie. Wpływ mają na mnie miejsca, które postrzegam, ale w skali mikro: pojedyncze budynki, widoki itd. Konkretne miasta jako byty nigdy mnie nie inspirowały, zresztą moje teksty rozgrywają się w przestrzeniach o bardzo zatartych cechach indywidualnych.

Co planujesz w przyszłości jako pisarz i artysta? Czy możemy się spodziewać nowych książek, albumów fotograficznych lub innych projektów?

Przywykłem już do myśli, że jeśli coś planuję, to albo nic z tego nie wychodzi, albo wychodzi coś zupełnie innego, wiec oduczyłem się planowania i po prostu patrzę, co przyniesie mi rzeczywistość. Mam rozpisanych kilka projektów książkowych, ale to jest wszystko w stanie dużej ogólności, nie robię sobie żadnych konkretnych założeń. O tym, jaki mam plan, dowiem się, gdy którąś z tych książek napiszę.

Twoja twórczość zdobyła uznanie i nagrody w środowisku literatury grozy. Jakie przesłanie chciałbyś przekazać młodym pisarzom lub artystom, którzy również chcieliby eksplorować te obszary twórczości?

Nie czuję się autorytetem, który miałby młodym dawać jakieś rady i wskazówki. To jest bardzo indywidualna ścieżka, eksploracja własnej wrażliwości i możliwości. Na pewno konieczne jest, aby chłonąć dużo bodźców i umieć wyłączyć w sobie wewnętrznego cenzora; jak to mawiają młodzi, odpalić wrotki i nie przejmować się, czy to, co tworzymy łamie jakieś tabu albo jest zbyt mroczne, niezrozumiałe czy obsceniczne

Reklama