Moje siódme okrążenie Ziemi

Moje siódme okrążenie Ziemi

Z dziennikarstwem jest trochę tak, jak w tym starym i niezbyt delikatnym dowcipie o alzheimerze. Jaka jest największa zaleta tej choroby? Codziennie poznajesz nowych ludzi! Zanim osobiście będę miał okazję przekonać się, jakie są faktyczne podobieństwa pomiędzy dziennikarstwem a alzheimerem, kategorycznie oświadczam, że w tym zawodzie najbardziej cenię poznawanie nowych ludzi właśnie.

*

Istnieją oczywiście skutki uboczne tego zjawiska. Może to być atak paniki, kiedy w zatłoczonej galerii handlowej dopadnie cię natrętne pytanie: „skąd znam pana/panią, z którymi przed momentem tak miło gawędziłem”? Podobny problem może pojawić się podczas przeglądania spisu numerów we własnym telefonie. Patrzysz na jakieś nazwisko i za nic nie umiesz wyjaśnić, kto to jest i jakim cudem znalazł się w twojej komórce. Oczywiście system kłopotów z pamięcią działa w dwie strony i najczęściej to jednak ja nie jestem rozpoznawany przez ludzi, którzy – dałbym głowę – powinni mnie dobrze pamiętać. Ile to razy kłaniam się komuś mniej lub bardziej sławnemu, z kim kilka lat wcześniej rozmawiałem np. przed kamerą, zagaduję uprzejmie, przypominam nasze miłe spotkanie, a facet przytakuje: „Oczywiście, doskonale pamiętam! To była świetna rozmowa w Radiu Koszalin!”. No w zasadzie się zgadza, tylko ja nigdy nie byłem w Koszalinie.

*

A cóż to za zawód ten dziennikarz? Jeden z wujków dowiedziawszy się przed laty, że chcę iść do pracy „za dziennikarza”, zdziwił się niepomiernie i napomniał wręcz po ojcowsku: facet to musi mieć w ręku prawdziwy fach, jakimś inżynierem zostać, ale dziennikarzem? Kto to widział. Traf chciał, że akurat miałem już jeden męski fach w ręku, mianowicie – kompletnie przypadkiem, bo dekując się przed obowiązkową służbą wojskową – zdobyłem dyplom górnika przodowego. Zdobyłem i trzymam w szufladzie, na wypadek, gdyby trzeba pod kimś głębszy dołek wykopać.

Schodząc ze swoją działalnością zawodową do głębokiego podziemia, wyszedłem na fachowca specjalizującego się w eksploatacji złóż. Kto da wiarę, bo mnie ciężko w to uwierzyć? Byłem nawet całkiem niedawno w Jaworznie, by zobaczyć,

 

jak się miewa moja macierzysta Kopalnia Węgla Kamiennego Komuna Paryska. No więc Komuna nie miewa się wcale, bo już jej nie ma w tym miejscu, w którym kiedyś była. Jeśli można tak powiedzieć, pochowali kopalnię. Zakopali na odpowiedniej głębokości, przyklepali łopatą i nagrobek postawili „Tu spoczywa śp. KWK”. Teraz rosną tam drzewa i śpiewają ptaszki. Kiedy zobaczyłem, że macierzystej KWK już nie ma, naszło mnie podejrzenie, iż któryś rząd zlikwidował ją przerażony wizją mojego ewentualnego powrotu do pracy w górnictwie. Po prostu ktoś przytomny szepnął jakiemuś decydentowi do ucha, że (…)

To tylko fragment tekstu. Całość przeczytasz w specjalnym wydaniu „Dobrego Tygodnika Sądeckiego” – pobierz za darmo numer jednym kliknięciem:

 

Reklama