Krynica Źródłem Kultury 2024: Ira [RELACJA]

Krynica Źródłem Kultury 2024: Ira [RELACJA]

Kiedy zdarza mi się powracać do sekretnych kolorów ich muzycznej drogi, a nie zdarza mi się to często, mam ochotę wybuchnąć płaczem – wybuchnąć szczęściem. W temacie Iry nigdy nie należałem do ultrasów, jeżeli już, to bardziej pikników, ale zawsze ujmowało mnie u nich jedno, nieskończona skala szarości rozpięta między czernią a bielą, między ekstremalnym spleenem a euforycznymi uniesieniami – odmalowana dźwiękiem i słowem swoista paleta życia.

Kto pamięta minioną odsłonę KŹK, ten kojarzy jej finał z Gadowskim i spółką jako nie tyle domknięcie 9. edycji cyklu, co trzydziestu pięciu lat swojej obecności na polskiej scenie. Był tort, były świeczki i bisowanie, skutecznie torpedowane przez publiczność kolejno zapodawanymi urodzinowymi przyśpiewkami. Fajnie było. Wczoraj już mniej… wspominkowo-nostalgicznie, natomiast rockowo od najlepszej strony, jaką może przedstawić sobą zespół instytucja. Zespół, który pomimo upływu lat nie zdołał dopalić „papieru i gałązek” pasji – tego, co nawiedza niczym sen, wizja, wspomnienie. Tego, co winno się podtrzymywać na wolnym ogniu ciągłej gotowości, a co jest na tyle mimowolne dla odbiorcy, że kategorie koncertowego zaangażowania przestają mieć rację bytu. Po prostu się płynie.

Ira | fot. Grzegorz Korzec Fotografia

Rockowy pazur i romantyzm momentów. Piątkowy gig sprawdzał się zarówno na poziomie muzyczno-lirycznej dosadności, jak i tych stonowanych, introspektywnych wynurzeń. By dogodzić wszystkim świętym i wszystkim diablim – namiętnościom i miłościom, zazdrościom i chciwościom, wrogom wiadomym i tym urojonym. Finalnie, by armie codzienności i wspomnień, z którymi mierzymy się każdego dnia – zaprzątały nasze umysły i nie dawały wytchnienia.

To było prawdziwe święto niezwykłego ludzkiego daru. Święto popełniania majestatycznych błędów, święto zysków i strat, gubienia dróg i ich odnajdywania – z dystansem i zarazem czułością, w spokoju ducha i w rozgorączkowaniu. Czy to w przypadku miłości, rodziny czy pracy – Ira, jak mało który zespół, potrafi te niezbywalne składowe każdego z nas wynieść do poziomu czystej celebracji życia. Sztuki, o której coraz częściej zdarza nam się zapominać.

Piątek w Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju był czymś jeszcze – prawdziwym świętem głosu, świętem rytmów, strun i uruchamiających częstotliwości. Ira, pomimo umykających lat i idących z nimi w parze przeobrażeń, ma to do siebie, że z każdym kolejnym koncertem unaocznia, jak wielkim darem jest unikatowość. Niezmiennie intrygujący wokal Gadowskiego – raz błądzący po romantycznych wielkich snach, by za chwilę wybudzić nas decybelem rockowego ryku. I co z tego, że za każdym nawet najlepszym repertuarem stoi wykonanie, które może być raz lepsze, raz gorsze. Wizerunek, który ulega przemianom i korektom, a który nie każdemu musi przypaść do gustu, ale ten głos już z nami pozostanie. I nie wiem jak wam, ale mi to pasuje.

Ira w przyszłym roku? Jak co roku!

Foto: Grzegorz Korzec Fotografia, Video: Bartosz Szarek

Reklama