Krynica Źródłem Kultury 2024: Brodka [RELACJA]

Krynica Źródłem Kultury 2024: Brodka [RELACJA]

Spośród wielu znanych mi artystów jedynie garstkę cechuje prawdziwa wyobraźnia twórcza. Wypadkowa inteligencji, wytrwałości, szczęścia, ale i świadomości, że nierealne jest zwykle potężniejsze od tego, co rzeczywiste, gdyż nie na tyle doskonałe, jak to, co wyrosnąć może na żyznych glebach kreatywności. Nasze betonowe domy rozjadą buldożery, samochody strawi rdza, my sami jesteśmy tu tylko na chwilę, ale pojęcia tak zwiewne jak sen, myśl czy mit – one mają szanse trwać dłużej, a nawet czas pokonać.

Powyższy, może nieco wydumany lead ma się do Brodki tak, jak duch do ciała. To, co wydarzyło się na scenie Pijalni Głównej w Krynicy-Zdroju ostatniego dnia pierwszego weekendu muzycznych zdarzeń wykraczało daleko poza rama koncertu dla mas. To była czysta alternatywa – erotyka i liryka, dzikość serca i balsam dla naszych wszystkich jutrzejszych snów: tych zwykłych, tych mokrych, tych marnych, tych koszmarnych. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem się odcięty totalnie – od sceny, od widowni. Kompletna immersja, mrok, półmrok, dym, duchota, wizualizacje, które wciskały w fantastyczno-nonsensowno-paranoidalny klimat ostatniej płyty. Od początku do samego domknięcia.

Brodka. To była intymna podróż w głąb siebie, w zaklęte rewiry fabularnych momentów, jak i zaskakujący performans muzyczny, który hipnotyzował, wkręcał, zbijał z tropu. Który, podobnie jak kopiące prosto w serce słowa tekstów, mógł i robił niemałe spustoszenia w głowie odbiorcy. Choć zapewne nie w głowie fana zaprawionego w twórczości Brodki, ale „fana” takiego, jak ja – niedzielnego słuchacza, który w temacie tego, co artystka ma do zaoferowania, zatrzymał się gdzieś dawno temu i nieprawda.

Brodka | fot. Grzegorz Korzec Fotografia

Brodka uniosła obecnych w zupełnie inne wymiary świadomości, tworząc atmosferę kompulsywnie transową, psychodeliczną – ze swoją wizją ceremonii, obrzędu i uniesień. Można powiedzieć, że sobotni gig zamknął się w albumach „Granda” i „Sadza”. Teatralizacja wszystkiego, „popierdolone tango” światła i mroku, nie mówiąc już o genialnie zreworkowanych pod klimat ostatniej płyty wcześniejszych klasyków i jednego coveru („Jezioro szczęścia” Bajmu). To wszystko i dużo więcej w połączeniu z charyzmą Brodki – jej niejednoznaczną maską sceniczną – pchało całość w kierunku doskonale zharmonizowanego z publicznością flash mobu, gdyby nie jeden drobny szczegół, że wydarzenie biletowane, zapowiedziane i wiadome…

Muzyka to naprawdę przedziwne medium – mające tak wiele twarzy. Czym innym jest medialny wymiar artysty, czym innym sięgnięcie po album, a czymś jeszcze odmiennym odbiór twórczości w takiej formie, w jakiej powinna być jedynie i prawdziwie doświadczana. W formie koncertowej obecności, która nie musi być słodka, gładka i lekkostrawna, ważne żeby w swojej nierzeczywistości była jakaś. Nieuchwytnie bliska, daleka w jednoznacznym zrozumieniu, przejmująca z oddali.

Brodka w bardzo naturalny – krótki, ale wprost tryskający przekazem sposób przeprowadziła nas przez całość swojego sceniczno-muzycznego wydarzenia z pogranicza jawy i snu, zagadek i rebusów, mroku i światła. A sposób, w jaki pożegnała się z publicznością, jednocześnie dziękując swojemu zespołowi, w moim osobistym rankingu piękniejszych i bardziej wzruszających zwieńczeń koncertowych ever, uplasuje się bardzo wysoko.

Monika, jest w tym sens i logika! W tym całym „My i Ty”.

Foto: Grzegorz Korzec Fotografia, Video: Bartosz Szarek

Reklama