Kierowca Fakro o swojej ukraińskiej misji: „Będąc we Lwowie, modliłem się słysząc przelatujące rakiety.”

Kierowca Fakro o swojej ukraińskiej misji: „Będąc we Lwowie, modliłem się słysząc przelatujące rakiety.”

Kierowcy firmy FAKRO od początku wojny dostarczają pomoc humanitarną do Ukrainy oraz przywożą uchodźców z ukraińskiej granicy do ośrodków w Krynicy, Muszynie, Nowym Sączu. W sumie zrealizowali 7 transportów humanitarnych, zorganizowanych przez Fundację Pomyśl o Przyszłości i sądeckich przedsiębiorców. Wartość wysłanej pomocy, to już ponad 2 mln złotych. Co mówią o misji, której się podjęli i którą realizują w centrum wojennych wydarzeń? Pytają o to Bogumiła Szczygelska i Anna Uznańska:

Skąd pomysł wyjazdu  do Ukrainy gdy rozpętała się wojna?

Henryk Sikora: Propozycja, żebyśmy tam jechali z pomocą wynikała z tego, że znamy te rejony. Jeździmy tam kilkanaście, a ja już nawet kilkadziesiąt, bo 22 lata. Ciężko było odmówić, ktoś musiał jechać.  Wiedzieliśmy, że ludzie po tamtej stronie potrzebują pomocy. Byliśmy świadomi, że inni kierowcy nie chcieli się tego podejmować, było to zrozumiałe – każdy ma dom, ma rodzinę.

Bliscy nie mieli nic przeciwko?

Henryk Sikora: Oj mieli. Mój syn był przeciwny temu, żebym jechał. Uważał, że nie wiem, na co się piszę. Z kolei żona stwierdziła, że im bardziej będzie mnie odwodzić od tego pomysłu, to tym bardziej będę chciał jechać. Dobrze mnie zna (śmiech). Niemniej jednak baliśmy się. I ja i rodzina. Kolega obok mnie nie miał takich rozterek przed wyjazdem, bo nie powiedział żonie o tym, że jedzie. Za to później pewnie mu się dostało.

Nie powiedział pan żonie?…

Paweł Podolak: Nie, bo by mnie nie chciała puścić. Powiedziałem jej, że jadę w okolice Rzeszowa, żeby się nie martwiła. Będąc tam, we Lwowie, modliłem się, kiedy słyszałem przelatujące rakiety. Nie chciałem jechać z kolejnym transportem, ale dotarły do nas informacje, że zachód Ukrainy jest i był w miarę spokojny. Z kolejnym transportem już jechałem odważniej. Niemniej jednak to nie jest tak, że ludzie uciekający z zachodniej Ukrainy nie mają przed czym uciekać.

Henryk Sikora: Matka słysząca przelatujące rakiety, po cztery raz budzi dziecko i sprowadza do schronu…tak się nie da żyć. Dlatego uciekają. Nawet jeśli Rosjanie wycofali się z działań wojennych na tych terenach, ale to nie znaczy, że nie wrócą…

Jak wyglądały przeprawy przez granicę? 

Henryk Sikora: Wojna nas zastała, kiedy byliśmy we Lwowie. Nie obyło się rzecz jasna bez komplikacji od samego początku. Chcąc wrócić do Polski po 24. lutego, staliśmy na granicy trzy doby. Ogrom ludzi, którzy wtedy ruszył na granicę, był niewyobrażalny. Nigdy nie widziałem tylu ludzi w jednym miejscu. Wtedy jeszcze mogły uciekać całe rodziny, więc byli mężczyźni z żonami i dziećmi – ruszyli wszyscy. Gdy wszedł przepis o powszechnej mobilizacji, na granicy były już „tylko” kobiety z dziećmi. Tysiące kobiet z dziećmi. Nawet nastolatków niewielu widziałem, bo chcieli zostać i walczyć. Było kilku kierowców, którzy „łapali się” w przedziale wiekowym i musieli wrócić do Ukrainy. Zostawili samochody, po prostu wysiedli w środku trasy i wrócili walczyć. Nasza pierwsza wyprawa z pomocą humanitarną ruszyła 1 marca – z tego, co wiem to Fundacji Pomyśl o Przyszłości udało się zorganizować taką formę pomocy szybciej niż jakiejkolwiek innej lokalnej instytucji, czy to samorządowej czy też prywatnej. Z każdym kolejnym transportem humanitarnym ludzi na granicy było mniej. Dało się zauważyć, że organizacja pomocy w punktach po polskiej stronie była bardzo dobrze zorganizowana. Serce rosło, kiedy widzieliśmy, że ci zziębnięci ludzie, mogą usiąść, zagrzać się.

Oprócz tego, że wieźliście pomoc humanitarną, udało się wam zabrać w drodze powrotnej ludzi, którzy uciekali do Polski…

Henryk Sikora: Tak, gdy wracaliśmy już do Polski, udało się pomóc kilku kobietom i dzieciom w przekroczeniu granicy. Naturalnie, zapytaliśmy naszego przełożonego, czy możemy zabrać te osoby. Od razu wyraził zgodę, aby zabierać tyle osób, ile damy radę pomieścić. Wtedy też byliśmy świadkami najbardziej poruszających scen… Sześcioletnie dziecko, które musiało w jednej chwili dorosnąć i prowadzić za ręce dwójkę młodszych dzieci, bo mama niosła ich cały dobytek w dwóch rękach…

Ryszard Korona: Kobieta idąca z dwójką dzieci, z plecakami zapakowanymi na szybko…uświadomiłem sobie, że ja chodząc w góry miewam większy bagaż niż te uciekające w popłochu osoby… Serce się krajało na widok tragedii tych ludzi.

Czy opowiadały coś w podróży do Polski?

Paweł Podolak: Nam nie za wiele, wiadomo – bariera językowa. Bardziej między sobą rozmawiały, dodawały sobie otuchy po tym jak zostawiły wszystko za sobą, domy i rodziny. Widać było ogrom emocji, stresu i strachu. Pamiętam, że jedno dziecko bardzo się bało, dałem mu kartkę i długopis, żeby sobie czas i myśli czymś zajęło…bardzo wystraszone było.

Henryk Sikora: Po kilku dniach, kiedy emocje u nich opadły, trafiały do nas informacje, że są wdzięczne za przywiezienie ich w bezpieczne miejsce, prosiły o przekazanie podziękowań całemu FAKRO, za to, że mogły liczyć na pomoc. Czuć było ogromną wdzięczność bijącą od nich.

Co Was najbardziej zasmuciło w całej tej sytuacji?

Henryk Sikora: Kobiety i dzieci, które na granicy musiały wysiąść i iść pieszo na przejście graniczne. Musiały wysiąść i iść, a było zimno i wiatr dokuczał…bez jedzenia, bez picia… Jedno z dzieci, 3-letnia dziewczynka miała bardzo wysoką gorączkę, wiedzieliśmy, że taki utrzymujący się stan był niebezpieczny dla życia. Czekaliśmy na te kobiety z dziećmi po drugiej stronie, aby zabrać je w dalszą drogę.

Ryszard Korona: W końcu po 40 godzinach podróży, chora dziewczynka trafiła do sądeckiego szpitala, gdzie udzielono jej pomocy – lekarz stwierdził zapalenie oskrzeli.

Jak sytuacja wyglądała tam, na miejscu?

Marek Majoch: Dostarczana przez nas pomoc jest dystrybuowana przez Caritas Lwów. Gdy przyjechaliśmy tam z pierwszym transportem humanitarnym, pomagaliśmy przy rozładunku. Przy kolejnych pomagali ukraińscy pracownicy FAKRO, którzy zostali oddelegowani do tego zadania. Cieszymy się, że możemy brać udział w takiej akcji. Zdajemy sobie sprawę jak ważne są takie działania. Nie wątpimy w to, że gdyby to naród polski znalazł się w takiej sytuacji, nasi sąsiedzi też by ruszyli nam na ratunek w podobny sposób.

 

Słowo od przedstawicieli zarządu FAKRO:

Firma FAKRO jest dumna ze swoich pracowników, którzy z poświęceniem podejmują się akcji niosących pomoc. Organizacja tych wszystkich działań – wysyłanie pomocy humanitarnej, zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy, komunikacja z urzędami przy formalnościach – nie byłaby możliwa bez nich – to oni planują, dzwonią, martwią się losem naszych przyjaciół. Posiadając tak wartościowych pracowników, nasza firma buduje super zespół, który sprawdza się w każdej sytuacji.

 

Czytaj też:

Reklama